Skip to main content

Kolejny mecz z rywalem z europejskiej czołówki i kolejny raz lanie. Reprezentacja Polski jest tutaj przewidywalna, a Liga Narodów raz za razem uwidacznia nasze braki. Wczorajsze 1:6 z Belgią jest jednak wyjątkowo bolesne, bo takich rozmiarów porażki nie spodziewali się chyba nawet najwięksi pesymiści.

Zacznijmy od pozytywów – będzie szybciej. Prowadziliśmy 1:0 po naprawdę ładnej akcji, sfinalizowanej przez – cóż za niespodzianka – Roberta Lewandowskiego. Fajnie pograł Piotr Zieliński, fajnie dograł Sebastian Szymański, dobrze wykończył Lewy. Wow, przez chwilę poczuliśmy się jak kibice drużyny, która potrafi grać w piłkę kombinacyjnie i ładnie dla oka. Ale potem czar prysł, bo taką reprezentację oglądaliśmy, ale na pewno nie w biało-czerwonych barwach. Więcej pozytywów? Może to, że parę razy po prostu próbowaliśmy ciekawych akcji, a nie „lagi na Robercika”. Ale chwalić zawodowców, za to, że próbowali pograć piłką? To tak jakby chwalić kierowcę autobusu, że potrafi trzymać się pasa.

Generalnie po takim meczu niespecjalnie jest za co chwalić biało-czerwonych, za to powodów do ganienia jest aż nadto. Wszystko jednak sprowadza się do różnicy w umiejętnościach czysto piłkarskich. Belgowie grają krótką, kombinacyjną piłkę. Wymienność pozycji, posiadanie futbolówki, wymienianie wielu podań – to chleb powszedni dla Czerwonych Diabłów. I nie ma się co łudzić – upłynie wiele wody w Wiśle, gdy Polacy też nauczą się tak grać. Póki co możemy bardziej lub mniej skutecznie bronić się przed takimi zespołami. Wczoraj był wariant zdecydowanie mniej skuteczny, choć do niemal 60. minuty był remis. Ba, do 73. minuty przegrywaliśmy tylko 1:2 i nic nie zwiastowało klęski. Pewnie po 1:2 atmosfera byłaby dużo lepsza, a krytyka na naszych reprezentantów znacznie mniejsza.

No ale ostatni kwadrans miał miejsce i nie da się go wymazać z pamięci. Na liście strzelców obok Axela Witsela i Kevina De Bruyne znaleźli się jeszcze Leandro Trossard (dublet), Leander Dendoncker i Lois Openda. To był moment, gdy nasza obrona istniała już wyłącznie teoretycznie. Belgowie robili co chcieli, a ich prostopadłe piłki przeszywały naszą formację defensywną jak strzała Wilhelma Tella jabłko ustawione na głowie młodego Waltera. Jeśli ktoś nie oglądał, może sobie to zobaczyć na filmie poniżej. Jeśli ktoś ma masochistyczne zapędy, może też przypomnieć sobie brukselską masakrę:

Dość znamienne jest to, że mimo sześciu wpuszczonych bramek jednym z bardziej chwalonych piłkarzy reprezentacji Polski jest Bartłomiej Drągowski, który uchronił naszą ekipę od straty przynajmniej dwóch bramek. Generalnie nie panuje przekonanie, że gdyby w bramce stał Wojciech Szczęsny, to wywieźlibyśmy z Brukseli korzystniejszy wynik.

To rzecz jasna tylko Liga Narodów, w której – nie oszukujmy się – znów naszym celem jest nie spaść do dywizji B. Po wygranej z Walią ten cel jest blisko. Trener Michniewicz jako priorytet musi stawiać sobie jak najlepsze przygotowanie drużyny do mundialu w Katarze, a czasu od losu nie dostał dużo. Zastąpił Paulo Sousę kilka miesięcy temu i w zasadzie jedyną opcją na testowanie zawodników, ustawień i wariantów taktycznych są mecze Ligi Narodów w czerwcu i wrześniu. Nie sama porażka martwi polskich kibiców, ale jej rozmiary i beznadziejny styl. Wyglądało to tak, jakby każdy silniejszy przeciwnik, który chce docisnąć śrubę w meczu z Polakami, może to zrobić łatwo i bez większego wysiłku.

Related Articles