Kto pokusił się na hit Barca vs Man United, to nie pożałował. Moglibyśmy go śmiało jakościowo przenieść do Ligi Mistrzów kosztem kilku bezbarwnych spotkań. Kawał dobrego meczu obejrzeliśmy na Camp Nou, szczególnie w drugiej połowie, w której to padły cztery bramki. Barcelona zremisowała z Manchesterem 2:2.
Co nas najbardziej interesuje? Oczywiście występ Roberta Lewandowskiego, a ten, mówiąc delikatnie… nie należał do najlepszych. Mimo że Barca stworzyła przecież wiele okazji podbramkowych, to nie miał ich wiele sam Lewandowski. Miał jedną godną uwagi jeszcze w pierwszej połowie przy stanie 0:0. Była to w ogóle pierwsza szansa w tym hicie. Polski napastnik oderwał się od Luke’a Shawa i wszystko zrobił bardzo dobrze, strzał też nie był wcale taki kiepski, ale dobrze David de Gea pilnował miejsca przy bliższym dla siebie słupku. I to był moment, gdzie Lewy najbardziej błysnął. Ogólnie jednak to sobie źle przyjął, to obrońca w ostatniej chwili mu wybił, to podjął złą decyzję. Czegoś ciągle brakowało. Przez długie fragmenty spotkania był niewidoczny i na listę strzelców się nie wpisał. To już jego trzeci mecz z rzędu bez trafienia.
Schodząc na przerwę, to Manchester United mógł żałować wyniku 0:0, bo miał zdecydowanie lepszą okazję, którą zmarnował Wout Weghorst. Holender do tej pory zdobył tylko jedną bramkę dla Czerwonych Diabłów, grając w sumie przez 578 minut. Tym razem zmarnował sam na sam z ter Stegenem i to na wprost bramki. Trochę działo się z obu stron, ale najważniejszy dla Barcelony nie był żaden strzał, ale utrata bardzo ważnego zawodnika środka pola. Z murawy zszedł Pedri, a więc jeden z najważniejszych puzzli w układance Xaviego. 20-latek doznał kontuzji prawego uda. Nie wiadomo jeszcze jak poważny to uraz. Optymistycznie nie wyglądał. Dumie Katalonii pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie to długa pauza. W rewanżu zabraknie też Gaviego, bo będzie pauzował za żółte kartki. Manchester będzie miał ułatwione zadanie na Old Trafford.
Skupmy się jednak teraz na pierwszym meczu, a konkretnie na drugiej połowie, bo wszystko, co najważniejsze, wydarzyło się właśnie wtedy. Cztery gole, akcje z obu stron, pokaz ofensywnej piłki. Jeśli ktoś namiętnie ogląda Primeva Division i odpalił sobie ten czwartkowy mecz Barcy, to pewnie nie poznawał tej ekipy w defensywie i tego w jaki sposób momentami się gubiła. W lidze prawie nikt nie może im strzelić gola, a tutaj co rusz Marcus Rashford albo ktoś inny miał jakieś groźne szanse. Oba zespoły zagrały jednak zgodnie ze swoją formą, bo przecież jedni i drudzy są raczej na fali wznoszącej, a nie opadającej i notują godne szacunku wyniki. Potwierdzili to wieczorem na Camp Nou.
W dziewięć minut pomiędzy 50. a 59. minutą zobaczyliśmy aż trzy bramki. Najpierw Marcos Alonso wykorzystał wrzutkę z rzutu rożnego, dodajmy, że przy biernej postawie Freda w kryciu i de Gei w bramce. Od czego jest niezawodny Marcus Rashford? Forma Anglika zasługuje zresztą na oddzielny tekst, bo po mundialu jest wręcz rewelacyjna. Tym razem uciekł Marcosowi Alonso, a ter Stegena załatwił strzałem przy bliższym słupku. Gola na 2:1 też w dużym stopniu zrobił Rashford. To on mocno dośrodkował po ziemi z prawego skrzydła, a piłka tak się odbiła, że Jules Kounde zapakował samobója. Kiedy myśleliśmy, że to Robert Lewandowski wyrównał na 2:2, to realizator szybko rozwiał nasze wątpliwości, bo po dośrodkowaniu Raphinhii nikt piłki nie dotknął i to Brazylijczykowi zaliczono trafienie. Był wściekły, gdy został później zmieniony, bo grało mu się bardzo dobrze, a Xavi… też był wściekły, ale za brak karnego po zagraniu ręką Freda. Do jego marudzenia wszyscy przywyknęli przez lata, klasykiem jest przecież, że “trawa była za długa”.
Liga Mistrzów w Lidze Europy? Na Camp Nou jak najbardziej. Poprzeczka przed rewanżem jest zawieszona wysoko.