Jedna spektakularna bramka z Karabachem Sonny’ego Kittela i fatalna dyspozycja reprezentacji Polski. Dwa połączone fakty sprawiły, że o Niemcu, który ma polskie korzenie, znów mówi się w kontekście naszej kadry.
Sonny Kittel to zawodnik ofensywny, głównie fałszywy lewoskrzydłowy, który ma naturalny odruch schodzenia z tej strefy do środka. Może też grać za napastnikiem, na pozycji numer dziesięć, choć w tym stylu już się raczej nie gra. W ostatnich latach akurat z zawodnikami ofensywnymi w polskiej kadrze kłopotów nie było. Już samych napastników mogliśmy skleić aż pięciu. Lewandowski, Świderski, Milik, Piątek, Buksa. A są jeszcze ofensywni pomocnicy – Sebastian Szymański i Piotr Zieliński. Gdzie tam jeszcze miejsce dla Kittela? A mimo to o tym zawodniku zrobiło się trochę głośniej, kiedy to Mateusz Borek w 2019 roku zaapelował publicznie, żeby Jerzy Brzęczek powołał go na mecze z Izraelem i Słowenią.
Piłkarz poczynał sobie wówczas całkiem nieźle w barwach HSV Hamburg. Strzelał bezpośrednio z rzutów wolnych, miał też kilka asyst po rzutach rożnych czy wolnych, zdarzało mu się wykorzystać karnego. Bardzo wszechstronny zawodnik, taka typowa dziesiąteczka, która ma swoją wizję gry. Apel Mateusza Borka został jednak raczej wyśmiany, bo przecież mieliśmy swoich zawodników. Krzysztof Piątek trochę zjeżdżał w dół z formą, ale był nadal piłkarzem Milanu. A Jerzy Brzęczek, mimo defensywnego stylu gry, na Izrael wyszedł systemem 4-2-3-1 z taką czwórką z przodu: Szymański, Zieliński, Frankowski, Piątek. Ze Słowenią natomiast tak: Grosicki, Zieliński, Szymański, Lewandowski.
Mimo niezadowalającego oko kibica stylu gry, trzeba przyznać, że Brzęczek z palcem w nosie awansował na EURO. W samym tylko 2019 roku wygrał osiem meczów, jeden zremisował i jeden przegrał. Pokonaliśmy Austrię, Macedonię (dwa razy), Izrael (dwa razy), Słowenię… chętnie wrócilibyśmy do takich wyników. Brzęczka doszczętnie pogrążyły spotkania w Lidze Narodów i przede wszystkim syndrom oblężonej twierdzy, robienie z siebie męczennika narodu. Jego wyniki jednak nie były złe. Wniosek jest taki, że nie była to odpowiednia pora na pchanie do reprezentacji Polski Sonny’ego Kittela. Temat rozszedł się po kościach. Zwłaszcza, że większość niemiło wspomina popularnych “farbowanych lisów”, których zbierał w kadrze Franz Smuda na EURO 2012. Nikt nie chciał kolejnych Boenishów czy Polanskich. Niemiło wspominał ich też Boniek.
– Nie ma tematu Sonny’ego Kittela w reprezentacji Polski. Nie traćmy czasu na dyskusje. W 2012 roku powiedziałem, że będziemy grali Polakami. Nie chcemy w zespole zawodników, którzy czują się Polakami tylko dlatego, bo jedziemy na dużą imprezę. Jeśli piłkarz w wieku 26 lat wyrabia paszport, bo tak się składa, że reprezentacja jedzie na ważny turniej, to nas ktoś taki nie interesuje. Nie zagra w kadrze – krótko ucinał sprawę Boniek w “Prawdzie Futbolu”. Nie chciał też Matty’ego Casha. W swojej wizji był więc konsekwentny. Zielone światło dla Casha pojawiło się, gdy prezesem został Cezary Kulesza. Kittel znów wrócił na radary po przepięknej bramce z Karabachem, a w obecnej sytuacji, gdzie kompromitacja goni kompromitację, ktoś może szukać tu punktu zaczepienia.
Kittel w pomeczowym wywiadzie próbował mówić po polsku. Sprawiało mu to trudność, ale chociaż się tego nie wstydził. Opowiadał, że z babcią rozmawia po polsku. Kiedy brakowało mu słowa, to zmieniał język na angielski. 30-latek wciąż jest otwarty na grę w reprezentacji Polski. Jeżeli dołoży kilka tak spektakularnych bramek, to będą one głośniej komentowane niż te, które zdobywał w drugiej Bundeslidze. Bo u nas każdy je widzi, a już tym bardziej w eliminacjach do Champions League.