Skip to main content

Reprezentacja Polski grała ultrabrzydko, zmęczyła nasze oczy i zaprosiła do snu. Nie potrafiła skonstruować nawet jednej ciekawej akcji, ale w odróżnieniu od 2002, 2006 i 2018 – przynajmniej nie przegrała meczu otwarcia mundialu i zremisowała z Meksykiem 0:0.

Laga na Robercika to raczej coś, co ma wyśmiewać grę biało-czerwonych i jednoznacznie kojarzy się z memami, natomiast tego wieczoru było… pomysłem reprezentacji Polski na Meksyk… Tak, naprawdę. Wojciech Szczęsny patrzył, gdzie stoi Lewy, wykopywał piłkę z piątki gdzieś w jego okolice, a on miał wygrywać główki. Po co grać po ziemi? Lepiej pałować do przodu na walkę, taktyką “może się uda”. Tylko bez tekstów, że Meksykanie mają dużo większą kulturę gry i musieliśmy tak grać. Naprzeciwko jeden zawodnik z Napoli, dwóch z Ajaksu, znany w Europie Hector Herrera (Porto i Atletico, a obecnie Houston Dynamo), natomiast reszta to gracze z ligi meksykańskiej. A u nas? Proszę bardzo – Barcelona, Napoli, Aston Villa, Wolfsburg, Juventus, AS Roma, Feyenoord… Meksyk nigdy nie był tak słaby, jak teraz. Niestety i tak był w tym spotkaniu lepszy od nas.

Rzut karny trafił się nam, jak ślepej kurze ziarno. Przypadek. Lewandowski sam się przepchnął, sam go wywalczył, nie była to nawet żadna akcja Polaków, a błąd defensywy Meksyku. A później uderzył zupełnie nie w swoim stylu. Nie wyczekał bramkarza, nie spojrzał, tylko zakodował sobie, że uderza w prawo. Ten karny to nasza jedyna okazja. Nawet nie było kiedy poderwać się z siedzenia, krzyknąć, emocjonować się udaną akcją. Nic. Pod koniec jeszcze Kuba Kamiński uderzył celnie, ale to było łatwiutkie dla meksykańskiego bramkarza. No właśnie, Guillermo Ochoa to legenda nie tylko Meksyku, ale i całego mundialu. Jest dla tej imprezy kimś takim, jak Mariah Carey dla świąt Bożego Narodzenia. Po prostu musi się pojawić. Z uwagi na fakt, że gra w meksykańskiej lidze, żartuje się, że przez cztery lata ładuje moc w specjalnym inkubatorze, a budzi się tylko na okres mundialu, żeby wyprawiać tam cuda. Tak było w 2014, tak samo było w 2018. Tym razem raz musiał popisać się kunsztem bramkarskim, bo nomalnie Polacy nawet w jego okolice nie podchodzili

Zalewski i Zieliński grali bardzo słabo – pierwszy zjechał do bazy już po pierwszej połowie. Trochę lepiej wyglądali Szymański i Kamiński, ale też bez jakiejś rewelacji. Jakichś fajnych, ciekawych i pomysłowych akcji ofensywnych nie uświadczyliśmy. Za to pochwały należą się tym, o których się najbardziej obawiano – Glikowi, Krychowiakowi i Bereszyńskiemu, który dał radę na lewej obronie. Nie można napisać, że zdecydowanie więcej z gry mieli Meksykanie, ale mieli… trochę więcej. Na pewno prezentowali wyższą kulturę gry i przynajmniej próbowali coś stworzyć. Chociaż i tak wyglądało to na pojedynek totalnych słabeuszy. Z przodu Polacy wyglądali dramatycznie. Natomiast w tyłach – całkiem solidnie. Czy ten przeciwnik nie był do ugryzienia? Na pewno tak, dlatego szkoda takiego braku odwagi.

To była jedna wielka męczarnia, ale przynajmniej nadal jesteśmy w grze. No i sprawiliśmy, że Argentyna po pierwszej kolejce zajmuje ostatnie miejsce. Meksyk zagrał co prawda trochę lepiej niż my, ale też nie tak, żeby im klaskać. Posyłali jakieś bezsensowne wrzutki, na które tylko czekali Glik z Kiwiorem. Też niezły pomysł. Obie reprezentacje stworzyły takie wybitne “widowisko”, że aż żal tych neutralnych kibiców, którzy musieli to oglądać. Nam było trudno, choć przecież grała nasza drużyna, ale obiektywnie – był to po prostu najgorszy mecz mistrzostw. Nie ma tu czego analizować, nie dało się na to patrzeć. Żal, bo można to było tym fartownym karnym przepchnąć i jakimś cudem wygrać. Tyle, że wówczas ten bolesny dla oczu pragmatyzm (jeżeli można to tak nazwać) zostałby nagrodzony. Polacy wymienili dziś 131 celnych podań. Arabia Saudyjska miała ich z Argentyną 194.

TOP – Guillermo Ochoa. Mimo że nie miał jakoś specjalnie dużo roboty, to w kluczowym momencie pomógł swojej reprezentacji i po raz kolejny został bohaterem. Do tego już na mundialach przyzwyczaił.

FLOP – Piotr Zieliński. W ostatnich spotkaniach kadry był naszym najlepszym zawodnikiem, wreszcie brał na siebie ciężar rozgrywania i wnosił ożywienie. Od zawodnika w tak znakomitej formie w klubie można było oczekiwać, że pokaże więcej. A tutaj był po prostu niewidoczny, gdzieś się chował. Podjął tylko jeden drybling… i miał zaledwie 19 celnych podań.

Related Articles