Na ten moment fani Premier League cierpliwie czekali od 28 maja, czyli ponad dwa miesiące. Letnia przerwa dobiega końca, a w piątkowy wieczór bomba pójdzie w górę, gdy o pierwsze ligowe punkty zagra mistrz z beniaminkiem, czyli Manchester City z Burnley. Zanim jednak piłkarze wybiegną na murawę Turf Moor, przyjrzyjmy się nadchodzącej kampanii w najsilniejszej z europejskich lig.
NIE MA MOCNYCH?
Czy ktoś będzie w stanie zdetronizować Manchester City, który zakończył poprzedni sezon w potrójnej koronie? Drużyna Pepa Guardioli w imponującym stylu finiszowała na trzech frontach, nie zostawiając rywalom złudzeń. Kataloński menadżer wreszcie sięgnął po wygraną nie tylko na krajowym podwórku, ale też w Lidze Mistrzów, której nie potrafił wygrać od czasów Barcelony. Z miejsca pojawiły się wątpliwości, czy nasycony Guardiola wraz ze swoimi „tłustymi kotami” znajdzie jeszcze w sobie odpowiednio duże pokłady motywacji, by zawalczyć o kolejny naznaczony sukcesami sezon.
Każdy, kto zna Guardiolę, wie jednak, że o to raczej można być spokojnym. Pep uwielbia wyzwania i jest perfekcjonistą. Zawsze można coś poprawić, nawet w niemal idealnym tworze, jakim był Manchester City w zeszłym sezonie. Po kilku roszadach w składzie Obywateli znów będzie nad czym pracować. Z zespołu odeszli przede wszystkim Ilkay Gundogan i Riyad Mahrez. Na Etihad Stadium wylądowali zaś dwaj Chorwaci, Mateo Kovacić i Josko Gvardiol. Ten drugi został najdroższym obrońcą świata i jest z pewnością materiałem na jednego z najlepszych. Szczególnie, że w Premier League nie ma Messiego…
Nie miejmy złudzeń – City wciąż będzie bardzo mocne i może stać się pierwszym klubem w ponad stuletniej historii ligi angielskiej, który sięgnie po mistrzostwo cztery razy z rzędu. Dokonać takiej sztuki w tak niesamowicie konkurencyjnych czasach, gdy kluby szastają pieniędzmi na lewo i prawo, to duża sztuka. I z pewnością może to napędzać Guardiolę i jego podopiecznych. Sam szkoleniowiec mistrzów Anglii bagatelizował ostatnio porażkę w meczu o Tarczę Wspólnoty. Podkreślał, że jego drużyna wygrywa ligę, a nie Community Shield – w tym angielskim odpowiedniku Superpucharu The Citizens przegrali trzeci rok z rzędu.
ARSENAL ZASZALAŁ
Jeszcze kilka lat temu żaden kibic Arsenalu nie uwierzyłby, że jego ukochany klub wyda w jednym okienku ponad 250 mln euro na piłkarzy, a kadra zespołu Kanonierów będzie szacowana na najdroższą na całym świecie! Tymczasem to właśnie się stało. The Gunners po siedmiu latach wracają do Ligi Mistrzów, kupili Declana Rice’a, Kaia Havertza, Jurriena Timbera i Davidą Rayę, a w minioną niedzielę zdobyli Tarczę Wspólnoty. Są powody do optymizmu, choć ktoś złośliwy może skontrować, że wspomniana tarcza to chyba na pocieszenie po sezonie zakończonym bez żadnego trofeum. Arsenal prowadził w tabeli Premier League przez wiele miesięcy, by na finiszu złapać zadyszkę i dać się wyprzedzić rozpędzonemu Man City. Nie była to nawet wyrównana rywalizacja. Wyglądało to jak wyścig żużlowy, w którym jeden z zawodników jedzie na zdefektowanej maszynie i oczekuje na niechybnie nadchodzące wyprzedzenie. Mimo wszystko wicemistrzostwo kraju i powrót do Champions League to sukces Kanonierów. Sukces, który na The Emirates chcą skonsumować w najlepszy możliwy sposób – inwestując we wzmocnienia i rzucając wyzwanie Manchesterowi City. Czy tym razem skutecznie?
CZERWONE DIABŁY OSTRZĄ WIDŁY
A może tytuł pozostanie w Manchesterze, ale zgarnie go United? Na Old Trafford czekają na mistrzostwo od dekady. Odejście Sir Alexa Fergusona na zasłużoną emeryturę było końcem epoki sukcesów Czerwonych Diabłów. Choć przez szatnię United przewinęły się uznane nazwisko – zarówno jeśli chodzi o piłkarzy, jak i trenerów – to na angielski tron nie udało się powrócić, a i znaczących osiągnieć w Lidze Mistrzów brak. Jednak u progu nadchodzących rozgrywek jest sporo powodów do optymizmu. Erik ten Hag rozpoczyna pierwszy pełny sezon w klubie, a już w poprzedniej kampanii wyraźnie odmienił drużynę. United nie oszczędzali też kasy – Andre Onana ma być pierwszym bramkarzem, Mason Mount ma wzmocnić drugą linię, a Rasmus Hojlund ma być odpowiedzią na Erlinga Haalanda, grającego za miedzą. Wysoki, młody, skandynawski, blondwłosy napastnik z nazwiskiem na „H”. Ten opis pasuje do obu panów. Różnica jest taka, że Haaland to już sprawdzona gwiazda światowego formatu, która w zeszłym sezonie (debiutanckim!) ustanowił nowy rekord bramkowy w Premier League. Hojlund w całej seniorskiej karierze strzelił mniej goli niż Haaland w zeszłym sezonie w Anglii. Mimo wszystko United bez mrugnięcia okiem wydali na piłkarza Atalanty Bergamo 75 milionów euro. Przy Old Trafford najwyraźniej zmieniła się koncepcja i zainwestowano w młodość – sprowadzony rok temu Antony to przecież również jeszcze gracz na dorobku. Wcześniej w ataku Man Utd oglądaliśmy takich graczy jak Romelu Lukaku, Zlatan Ibrahimović, Edinson Cavani, Alexis Sanchez czy Robin van Persie. Tak czy owak, z całą pewnością Czerwone Diabły są w tym sezonie jednym z najpoważniejszych kandydatów do tytułu.
TO JUŻ BIG SEVEN?
Trudno wyobrazić sobie Manchester City poza czołową czwórką, skoro drużyny Pepa Guardioli rokrocznie zdobywają mistrzostwo lub w najgorszym razie wicemistrzostwo kraju. Jednak pozostałe trzy lokaty gwarantujące miejsca w Lidze Mistrzów są sprawą otwartą. Arsenal i Manchester United wydają się bardzo mocne, ale przecież konkurencja w Premier League jest silna jak nigdzie indziej. Niektórzy mówią, że na Wyspach samoistnie rodzi się prawdziwa Superliga. Do niedawna mówiliśmy o Big Six, ale wydaje się, że to już nieaktualne i trzeba do grona najlepszych dołączyć Newcastle. Sroki tak naprawdę nie pokazały jeszcze pełni swoich finansowych możliwości (klub jest własnością Funduszu Inwestycji Publicznych Arabii Saudyjskiej), a już wdarły się przebojem do czołowej czwórki sezonu 22/23. Tym samym na St James’ Park grany będzie hymn Ligi Mistrzów, a celem Newcastle będzie na pewno ugruntowanie swojej pozycji. Wprawdzie Eddie Howe stracił latem swojego kreatywnego skrzydłowego, Allana Saint-Maximina (notabene transfer do arabskiego Al-Ahli), to jednak udało się też sprowadzić ciekawych graczy – Sandro Tonali z Milanu kosztował ponad 60 mln euro, a poza nim ściągnięto Harvey’a Barnesa z Leicester i Tino Livramento z Southamptonu. Obaj panowie spadli ze swoimi klubami z Premier League, więc te transakcje wydają się być bardzo oczywiste. Ciekawe, czy to już koniec wzmocnień Newcastle, bo niewątpliwie obecna kadra nie gwarantuje jeszcze skutecznej walki o TOP 4, przy jednoczesnej rywalizacji w Lidze Mistrzów.
ZMIANY W KAPELI
Na miejsce w czołówce na pewno zapoluje Liverpool, dla którego sezon 22/23 był trudnym doświadczeniem. Powtórzył się scenariusz, który Jurgen Klopp przerobił już w Mainz i Borussii Dortmund – siódmy sezon zawsze był najgorszy. Niemiec nie stracił jednak pracy. W Liverpoolu ma status półboga. Wygrał z The Reds wszystkie najważniejsze trofea i dał zespołowi zupełnie inną jakość. Przychodzenie na Anfield Road i oglądanie piłkarskiego rock’n’rolla w wykonaniu kapeli Kloppa to po prostu czysta przyjemność. Zostając w klimacie muzycznym, można stwierdzić, że poprzednia płyta nie była tak udana jak wiele poprzednich, dlatego w zespole musiało dojść do paru zmian. Transfery takich grajków jak Dominik Szoboszlai i Alexis Mac Allister mają dać nowe brzmienie. Wszyscy zwracali uwagę na potrzebę przebudowania drugiej linii. Pożegnano się więc z Jordanem Hendersonem, Naby Keitą i Fabinho. Anfield opuścił też Roberto Firmino – nawiasem mówiąc podobnie jak Henderson i Fabinho trafił on do Saudi Pro League, choć wcześniej Brazylijczyk był łączony z przenosinami do Barcelony.
PRZEBUDOWA NA CAŁEGO
Co ty wiesz o przebudowie drużyny? Tak mógłby zapytać Kloppa nowy menadżer Chelsea, Mauricio Pochettino. The Blues w ostatnich miesiącach stali się klubem-memem, który nieustannie zmieniał trenerów i kupował piłkarzy. W pewnym momencie kadra zespołu liczyła ponad 30 graczy! Wydawano horrendalne sumy, a drużyna przegrywała mecz za meczem. Skończyło się na żałosnym 12. miejscu, więc Chelsea w tym sezonie może skupić się na krajowych rozgrywkach. A Pochettino skupia się póki co na przebudowie kadry. Wydawać by się mogło, że wystarczy posprzedawać niepotrzebnych piłkarzy, ale to nie byłoby w stylu klubu ze Stamford Bridge. Christopher Nkunku, Axel Disasi, Nicolas Jackson, Lesley Ugochukwu, Robert Sanchez i Angelo to nowe nabytki Chelsea, a wydano na nich kolejne ponad 250 milionów euro. Tym razem udało się jednak spieniężyć kilku graczy – klub opuścili m.in. Kai Havertz, Mason Mount, Edouard Mendy, Kalidou Koulibaly, Mateo Kovacić czy Christian Pulisic. Do klubu wpłynęło więc trochę grosza, szatnia została przewietrzona, a Pochettino wraca do Anglii, gdzie zbudował silny Tottenham. Jego przygoda z PSG zakończyła się tak jak wszystkich innych trenerów – rozczarowaniem i brakiem sukcesu w Europie. Argentyńczyk ma więc coś do udowodnienia, ma też prawie nieograniczone środki, ale ma też całkowicie nowy zespół ludzi. A na dodatek Nkunku, który miał być jego „frontmanem”, doznał poważnej kontuzji i do gry wróci prawdopodobnie koło grudnia. Wygląda więc na to, że miejsce w TOP 4 będzie dla Chelsea sporym sukcesem. Na nic więcej nie ma co się nastawiać.
CO Z TYM KANEM?
Chelsea to nie jedyny klub z Big Seven, który przystępuje do sezonu z nowym trenerem. W Tottenhamie na ławce zasiądzie Ange Postecoglu, ale nie wokół niego jest latem najgłośniej. Premier League może bowiem stracić jedną ze swoich największych gwiazd. W Bayernie zrozumieli, że nie mogą zbudować silnego zespołu bez światowego formatu „dziewiątki”. Sadio Mane okazał się rozczarowaniem i sprzedano go do Arabii Saudyjskiej, więc po raz kolejny Bawarczycy sięgali w kierunku Anglii. Tym razem postawiono na Harry’ego Kane’a. Problem w tym, że negocjacje z Danielem Levym, właścicielem Tottenhamu, to jedna z najmniej przyjemnych rzeczy w futbolu. Bayern więc składa kolejne oferty, a Levy na spokojnie je sobie odrzuca i czeka na kolejne, jeszcze lepsze. W ten sposób dwa sezony temu wybił z głowy Kane’a włodarzom Manchesteru City. Kane wprawdzie za rok będzie do wzięcia za darmo, ale sternik londyńskiego klubu nic sobie z tego nie robi. Albo dostanie za swoją gwiazdę naprawdę wielką furmankę euro, albo z transferu nici, a fani na Tottenham Hotspur Stadium nadal będą oklaskiwać bramki i asysty kapitana reprezentacji Anglii. Tymczasem Spurs sprowadzili szereg nowych zawodników – James Maddison, Pedro Porro, Micky van de Ven, Guglielmo Vicario czy Alejo Veliz – wszyscy oni kosztowali Tottenham grubo ponad 150 milionów euro, a trzeba było jeszcze wykupić Dejana Kulusevskiego. Szwed sprawdził się na wypożyczeniu z Juventusu, więc sfinalizowano transfer definitywny. Czy te wzmocnienia zapewnią Tottenhamowi powrót do czołowej czwórki? Gdyby nie to, że poluje na to jeszcze kilka ekip, napisalibyśmy, że to prawie pewne. Rzecz w tym, że rywale nie śpią, a póki co i tak wszystko rozbija się o ewentualne odejście Kane’a…
DUŻE TRANSFERY NIE TYLKO W CZOŁÓWCE
Angielskie kluby mogą sobie pozwolić na wydatki, o jakich prawie cała Europa może jedynie pomarzyć. Dlatego też ciekawe transfery obserwujemy nie tylko w gronie Big Seven, ale też wśród innych drużyn. Czy któraś z nich zechce zaburzyć dotychczasową hierarchię i przeprowadzi szalony atak na TOP 4? Albo chociaż na miejsca gwarantujące grę w europejskich pucharach? Po wygraniu Europa Conference League naturalnym kandydatem wydawał się West Ham, ale klub póki co marnuje letnie okienko i kasę zarobioną na sprzedaży Declana Rice’a. Zresztą, młody Anglik to nie jedyna strata – do Atalanty odszedł Gianluca Scamacca. Mówi się o konflikcie trenera Davida Moyesa i Tima Steidtena, nowego dyrektora sportowego. W efekcie West Ham póki co jest bardzo bierny na rynku. W przeddzień startu Premier League może wprawdzie dojść do prezentacji Harry’ego Maguire’a jako zawodnika Młotów, ale oczywiście i tutaj pojawiają się wątpliwości, czy to na pewno wzmocnienie dla WHU czy raczej dla Man Utd…
Pozytywną niespodzianką sezonu 22/23 było Brighton, które zajęło 6. miejsce. Mewy są nieustannie drenowane przez bogatsze kluby, a wciąż potrafi sprawiać niespodzianki. Tego lata z Falmer Stadium odszedł wspomniany już Alexis Mac Allister czy też świetny bramkarz, Robert Sanchez. Ale Roberto De Zerbi pokazał już, że zna się na swoim fachu, a klub wyciągnął pomocną dłoń i wydał też sporo zarobionej w ostatnich okienkach kasy – do Brighton trafili Joao Pedro, Bart Verbruggen czy też Igor. Te wydatki uszczupliły budżet o ponad 70 mln euro. Grubo.
Ale w warunkach Premier League to żadna sensacja. Aston Villa na duet Moussa Diaby – Pau Torres wydała prawie 90 grubych baniek. Brentford sprowadziło Nathana Collinsa, Kevina Schade i Marka Flekkena, wydając ponad 60 milionów. Crystal Palace zapłaciło za Matheusa Francę 20 milionów. Fulham za Calvina Bassey’a przelało Ajaxowi ponad 22 miliony. Nottinham handlowało przede wszystkim na rynku wewnętrznym, ale pieniądz jest pieniądz – Anthony Elanga, Chris Wood i Matt Turner kosztowali łącznie ponad 40 mln. Bournemouth ściągnęło Hameda Juniora Traora, Romaina Faivre’a czy Justina Kluiverta, płacąc łącznie około 70 milionów. Wolves? 50 milionów za Matheusa Cunhę? Wydają je, jakby spluwali, a kolejnych 11 milionów za Boubacara Traore to już tylko drobny wydatek. I tak klub po klubie obserwujemy finansowe szaleństwo i sprowadzanie graczy średniego formatu, często naprawdę mało znanych. Wielu z nich to inwestycja w przyszłość, albo wręcz obietnica dużej kariery. Wielu odbije się od Premier League. Nikt się tym nie przejmie, bo w Anglii płynie rzeka pieniędzy, a prawa do transmisji meczów sprzedawane są za rekordowe pieniądze. Tego kurka nikt nie przykręca – wręcz przeciwnie.
Trudno przewidzieć, kto stworzy tutaj ekipę mogącą rzucić wyzwanie najlepszym. Może nikt. Na pewno wiele z wyżej wymienionych zespołów czeka ciężka batalia o utrzymanie. Jednak nawet w przypadku spadku Premier League nie daje „zginąć” swoim niedawnym członkom – kluby na pożegnanie dostają sowite „spadkowe”, które pozwala im dobrze funkcjonować w Championship. Mimo wszystko każdy chce pozostać na elitarnym balu, nawet jeśli na wyjściu dostanie swoją odprawę.
BENIAMINKI? NIE MA BIDY!
Nie wspomnieliśmy o beniaminkach, ale gdy przyjrzymy się ruchom tych trzech klubów, zobaczymy, że tam również nikt nie ogląda dwa razy każdego wydanego funta.
Vini Souza, Auston Trusty, Benie Traore i Anis Slimane. To nowe nabytki Sheffield. Nic wam nie mówią te nazwiska? Nic dziwnego. Ale Sheffield i tak musiało wydać około 25 mln.
Do Burnley trafili Zeki Amdouni, James Trafford, Jordan Beyer, Sander Berge, Dara O’Shea, Michael Obafemi i Luca Koleosho. To wyłącznie młodzi zawodnicy na dorobku, ale budżet beniaminka z Turf Moor zmniejszył się o prawie 80 mln euro.
Jak ubogi krewny wygląda tutaj Luton, które wydało niecałe 20 milionów, a najdroższym transferem został Ryan Giles, ściągnięty z Wolverhampton za niecałe 6 mln. Dla Luton już sam awans do elity jest wielkim sukcesem, a kameralny i skrajnie nienowoczesny stadion Kenilworth Road będzie jedną z atrakcji turystycznych tego sezonu w Premier League. W świecie setek milionów wydawanych na piłkarzy i miliardów, za które buduje się stadiony takie jak Tottenham Hotspur Stadium, gdzieś na obrzeżach Londynu uchował się obiekt mogący pomieścić ledwo 10 tysięcy widzów, sąsiadujący o kilka metrów z zabudowaniami mieszkalnymi. Takie Craven Cottage przy Kenilworth Road to wręcz Camp Nou. Taki oldskulowy ewenement, wyjęty rodem z poprzedniego stulecia, musi budzić sympatię wśród bardziej sentymentalnych kibiców i przedstawicieli podejścia „Against Modern Football”. Kadrowo Luton to jednak prawdopodobnie najsłabsza drużyna w stawce.
BIERNY EVERTON
Everton niemal cudem zachował ligowy byt w zeszłym sezonie. Na finiszu ligi ekipa z Goodison Park okazała się lepsza od Leicester, dzięki czemu The Toffees jeszcze przez przynajmniej sezon będą cieszyć się grą w elicie. Ale wiele wskazuje na to, że nie dłużej niż przez sezon, bo póki co drużyny Seana Dyche’a nie wzmocnił ani jeden zawodnik sprowadzony na zasadzie transferu definitywnego. Udało się wypożyczyć jedynie Arnauta Danjumę z Villarreal. Jeśli władze Evertonu prześpią również sierpień, to trudno wierzyć, by rudobrody menadżer zdziałał cuda z tą drużyną.
SZLAGIERY CO TYDZIEŃ
Kibice kochają Premier League za wiele rzeczy – najlepsi (i najlepiej opłacani) piłkarze, najlepsi trenerzy, piękne stadiony, świetna realizacja transmisji, tętniące życiem stadiony. Ale jest jeszcze jeden ważny aspekt – liga serwuje jakiś szlagier niemal co tydzień. Skoro ustaliliśmy, że należy mówić o Big Seven zamiast o Big Six, to siłą rzeczy szlagierowych spotkań pomiędzy największymi klubami będzie jeszcze więcej. W 1. kolejce zwracamy uwagę na niedzielny mecz Chelsea – Liverpool, choć i inauguracyjna konfrontacja Burnley z Man City ma swoje smaczki. O tych spotkaniach jednak napiszemy jeszcze w oddzielnych tekstach. Póki co cieszymy się po prostu nadchodzącym wielkimi krokami startem rywalizacji w Anglii.