Skip to main content

Dla tych, którzy liczyli na jak najmocniejszy finał Pucharu Polski, pary półfinałowe nie ułożyły się najlepiej. W pierwszą kwietniową środę obejrzymy mecze 1/2 finału, gdzie najpierw dojdzie do starcia pierwszoligowca ze średniakiem Ekstraklasy. Dopiero później hit tej rundy i wg wielu przedwczesny finał. Bez względu na wszystko cel dla każdego z tej czwórki jest jeden – majówka na Narodowym. Już teraz wiadomo, że dla trzech z tego grona to byłaby pierwsza taka okazja.

Wydaje się, że faworytem do zdobycia trofeum jest Jagiellonia. Można wymienić kilka powodów. Jedne bardziej sportowe, inne historyczne. Po pierwsze – są liderem Ekstraklasy. Po drugie – jako jedyni znają smak finału Pucharu Polski na Narodowym. W 2019 roku zagrali z Lechią, ale wówczas lepsi okazali się gdańszczanie. Dodatkowo poza Wisłą znają smak zdobycia tego trofeum i czekają na nie krócej. Jaga zgarnęła PP w 2010 roku, pokonując w finale… Pogoń, czyli swojego najbliższego rywala. Wisła wygrała w 2002 i 2003 roku pokonując jeszcze w dwumeczach Amice Wronki i Wisłę Płock. Później Biała Gwiazda była w słynnym finale w Bełchatowie, gdzie uległa Legii w 2008 roku. Pogoń i Piast dotarli kiedyś do najważniejszego meczu, ale bez pozytywnego skutku. Szczecinianie poza przegranym finałem z 2010 roku, mają jeszcze w CV lata 1981 i 1982, gdy lepsze okazały się drużyny Legii i Lecha. Piast z kolei pojawił się w finale kilka lat wcześniej i rok później. W 1978 roku trofeum ich kosztem zdobyło Zagłębie Sosnowiec, a w 1983 Lechia Gdańsk. Areny zmagań tych finałów były przeróżne – Stadion Śląski, Oporowska we Wrocławiu, Stadion Miejski w Kaliszu czy… Stadion 35-lecia PRL w Piotrkowie Trybunalskim!

17:30 Wisła Kraków – Piast Gliwice
Tylko dwa zwycięstwa tej wiosny odniósł Piast Gliwice. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że kibice w tym śląskim mieście chętnie by wrócili do remisowej jesieni. W lidze drużyna Aco Vukovicia ograła jedynie Puszczę Niepołomice, ale za to w Pucharze Polski rozbili Raków Częstochowa aż 3:0. Tyle że więcej pozytywów nie było, bo za takowe nie uznamy domowych remisów z Cracovią czy wiceliderem Śląskiem. Zwłaszcza, że Piast przegrywał z Ruchem (0:3!), Radomiakiem 2:3 czy Legią 1:3. Duża liczba traconych goli musi zaskakiwać. W tej rundzie stracili 17 goli w ośmiu meczach, co daje średnią ponad dwóch na spotkanie. Dodajmy, że przez całą jesień do ich bramki wpadło zaledwie 14 sztuk w osiemnastu grach. Różnica jest więc kolosalna.

Jak do tej pory zawodzi duet, który wydawało się, że powinien dać wiele. Jesienią Piast mógł się bronić tym, że nie miał jakościowej “9”. Doszło do sytuacji, w których grali zawodnicy totalnie nieograni na poziomie Ekstraklasy, którym daleko do tego poziomu najwyższego. Mowa o takich nazwiskach, jak Gabriel Kierejczyk, Piotr Urbański czy nominalny skrzydłowy Michael Ameyaw. Wszystko przez kontuzje Kamila Wilczka. Ten wrócił na koniec roku i przepracował okres przygotowawczy. Dodatkowo dołączył do niego Fabian Piasecki z Rakowa Częstochowa. Wydawało się, że jeśli Piast utrzyma xG z jesieni i liczbę tworzonych sytuacji to tacy napastnicy zapewnią bramki. Póki co strzelili jednego gola wiosną. Najlepszymi pod tym względem Jorge Felix oraz Patryk Dziczek – po trzy trafienia w 2024 roku. Zresztą ten ostatni jest najlepszym strzelcem gliwiczan – 8 goli. To nie najlepiej świadczy o sile ofensywnej zespołu, nawet jeśli Dziczek większość bramek zdobywa po rzutach karnych i stałych fragmentach gry.

Dużo kontuzji i ta najważniejsza
Z jednej strony Wisła Kraków jest dwa mecze od europejskich pucharów, a z drugiej nadal dość daleko Ekstraklasy. Po ostatnim weekendzie humory pod Wawelem nie miały prawa dopisywać. Biała Gwiazda znowu się nie popisała i tym razem przegrała w Głogowie z Chrobrym 2:3. Niby w tej rundzie wyniki były lepsze, ale po wielkiej sobocie wcale ten bilans nie wygląda dobrze, jak na faworyta pierwszoligowych rozgrywek. Trzy wygrane, jeden remis i dwie porażki na wiosnę to nie jest coś specjalnego, co miał gwarantować Albert Rude, nowy szkoleniowiec krakowian. Po drodze udało się dołączyć do grona półfinalistów Pucharu Polski, chociaż ćwierćfinał z Widzewem to było spotkanie naznaczone wieloma kontrowersjami. Przypomnijmy, że łodzianie głośno domagali się powtórki meczu, który wg nich został po prostu… skręcony przez sędziów. Puchar to jednak dodatek do głównego celu Wisły, którym jest powrót do Ekstraklasy. W momencie pisania tych słów Biała Gwiazda, co prawda jest w strefie barażowej, ale kwestia bezpośredniego awansu cały czas się oddala – już 6 punktów straty. Nadal jedyną formacją, która nie zawodzi jest ofensywa z Angelem Rodado na czele. I tutaj pojawia się kłopot. Hiszpan w trakcie przerwy reprezentacyjnej wypadł przez kontuzje. Strzelec 13 goli w tym sezonie nie będzie dostępny prawdopodobnie przez większą część kwietnia. Tymczasem przed Wisłą półfinał PP, a później mecze z sąsiadami w ligowej tabeli – Motorem oraz Wisłą Płock. Nie ma się co oszukiwać, Rodado to lokomotywa ofensywy i zawodnik dający coś więcej, niż Szymon Sobczak, który także uchodzi za bramkostrzelnego napastnika na poziomie I ligi.

20:30 Pogoń Szczecin – Jagiellonia Białystok
Tak jak w Niemczech jest Schalke 04, tak w Polsce po ostatnim weekendzie mamy Jagiellonie 60 Białystok. Lider Ekstraklasy w bardzo efektowny sposób zmiażdżył czerwoną latarnię z Łodzi. Oczywiście pomocny okazał się Adrien Loveau z ŁKS-u, który w pierwszej połowie przy stanie 1:0 dostał czerwoną kartkę. Nie zmienia to jednak faktu, że ekipa Adriana Siemieńca potrafiła po prostu zmiażdżyć rywala. To właśnie cechuje mocne i wielkie drużyny, że wykorzystują do cna słabość przeciwnika i szansę, którą od niego dostają – tutaj godzina gry 11 na 10. To była trzecia z rzędu wygrana w lidze, czym wyraźnie zamknęli mini “kryzys” z przełomu lutego i marca, gdy zdobyli ledwie punkt w trzech spotkaniach. Dzisiaj sytuacja białostoczan jest niezwykle komfortowa. Cztery punkty przewagi nad wiceliderem z Wrocławia oznacza, że nawet najgorszy scenariusz w kolejny weekend, czytaj: porażka w Warszawie oraz wygrana Śląska z Wartą, nie zabierze im pozycji lidera. Na tym etapie sezonu to daje duży spokój, tym bardziej, gdy jest po drodze kluczowy półfinał Pucharu Polski.

Białostocka maszyna nadal zachwyca w ofensywie. Defensywnie może nie wyróżniają się na tle ligi, ale z przodu wszystko się zgadza. 62 trafienia to niemal 2,4 bramki na każde 90 minut (2,38), a druga pod tym względem Pogoń strzeliła ledwie 49 goli, co oznacza średnią na poziomie 1,88. Krótko mówiąc to jeden gol więcej na każde dwa spotkania. W perspektywie całego sezonu różnica wyniesie nawet 17 trafień!

Pogoń w pogoni
Pogoń bardzo dobrze weszła w rundę, ale marzec poza sobotnim meczem z Cracovią był dla nich bardzo trudny. Wiosnę rozpoczęli od czterech wygranych – licząc ligę i puchar. Pokonali Śląsk na wyjeździe (!), ograli Lecha w 1/4 finału Pucharu Polski, a także postrzelali z Radomiakiem i ŁKS-em – odpowiednio 4:0 i 4:2! Może nie zawsze byli zdecydowanie lepsi od przeciwnika, ale wykorzystywali momenty w meczach. Tak było we Wrocławiu, gdzie Śląsk paradoksalnie zagrał jeden z najlepszych meczów w sezonie, a finalnie musiał uznać wyższość Portowców. Drużyna Jensa Gustafssona wykorzystała także fatalny start Radomiaka, którego zbiła, m.in. dzięki szybkiej czerwonej kartce – w 31. minucie – Gabriela Kobylaka przy stanie 1:0. To oczywiście żaden zarzut do drużyny, bo takie sytuacje po prostu trzeba umieć wykorzystać, co nie każda ekipa potrafi. Jednak Pogoń potem miała gorszy okres, w którym zdobyła ledwie 2 “oczka” w trzech meczach. Remis przy Łazienkowskiej trudno zaliczyć do wpadek, ale już porażka z Zagłębiem w domu czy remis w Kielcach jak najbardziej. Z drugiej strony z Koroną wyciągnęli z wyniku 0:2 na 2:2, więc też post factum inaczej się patrzy na taki punkt. Skoro jednak Pogoń chce walczyć o najwyższe cele, to musi wygrywać także w takich meczach zwłaszcza, że można wykorzystywać potknięcia rywali – Lecha, Śląska, Legii czy Rakowa. Do drużyny z zachodniopomorskiego nie można się jednak przyczepić, bowiem są drugą najlepszą ekipą Ekstraklasy w 2024 roku. 14pkt w siedmiu grach to jedyny wynik na poziomie średniej punktowej 2,00/mecz. Wyprzedzająca ich Stal Mielec zdobyła oczko więcej, ale w ośmiu meczach, bowiem odrabiała zaległości. Pogoń także mogła mieć miano najskuteczniejszego zespołu w tym roku, gdyby nie… wysoka wygrana Jagi w sobotę. W tym momencie białostoczanie strzelili 17 goli, a Pogoń 15.

Ogromna w tym zasługa Kamila Grosickiego. Oficjalne statystyki Ekstraklasy “ograbiają” go z wielu asyst. Wszystko przez dwie kwestie. Jedna to strzelanie goli z rzutów karnych, które… sam wywalczył, a druga to niezaliczanie asyst przy bramkach samobójczych. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy ewidentnie można te asysty zaliczyć. Tak było w miniony weekend przy samobójczej bramce Eneo Bitriego z Cracovii. Wg statystyk Transfermarktu “Grosik” ma już 11 goli i 13 asyst w tym sezonie! Double-double i oddziaływanie na zespół na niesamowitym poziomie. Tylko w tym roku jest to 3+5, a jedynym meczem, gdzie nie “punktował”, było oczywiście z Zagłębiem. Wtedy także zbiegło się to z zerowym dorobkiem strzeleckim Portowców (0:2).

Related Articles