Skip to main content

Argentyna – Brazylia 1:0. Leo Messi w swoim piątym turnieju Copa America po raz piąty stanął na podium i po raz czwarty dotarł do finału, ale dopiero po raz pierwszy zatriumfował. Trzy poprzednie finały przegrywał – w 2007 z Brazylią, w 2015 i 2016 po karnych z Chile. Argentyna przełamała jednak swoją niemoc i po 28 latach znów jest najlepszym zespołem Ameryki Południowej.

Bohaterem finału nie był jednak Messi. Były i zapewne przyszły piłkarz Barcelony grał nieźle, ale był szczelnie kryty i musiał dawać z siebie dużo także w defensywie. Taka była strategia jego imiennika, selekcjonera Albicelestes, Lionela Scaloniego. Argentyńczycy od pierwszej do ostatniej minuty grali mocnym pressingiem, byli bardzo twardzi, a momentami wręcz agresywni. Brazylia nie dostawała w środku pola nawet sekundy na spokojne granie – natychmiast następował doskok i atak na rywala. Taka gra przynosiła efekt szczególnie w pierwszej połowie, w której Canarinhos byli totalnie stłamszeni.

Zwycięski gol padł już w 22. minucie. Rodrigo De Paul posłał świetne crossowe podanie do rozpędzonego Angela Di Marii. Takiej piłki nie powstydziłby się Messi. Piłkarzowi PSG pomógł jeszcze błąd Renana Lodiego – boczny obrońca Brazylii „obciął się” jak junior. Di Maria wyszedł sam na sam i bezlitośnie przelobował Edersona. Argentyna dopięła swego. Warto odnotować, że w każdym z siedmiu meczów tego turnieju Argentyna obejmowała prowadzenie 1:0 w pierwszej połowie. W większości przypadków udawało się je dowieźć do końca.

Udało i tym razem. Brazylia w drugiej połowie ruszyła do przodu, a akcje napędzał przede wszystkim wszędobylski Neymar. Albicelestes byli jednak wyjątkowo wyrachowani. Gdy trzeba, poniewierali gwiazdora PSG, łapiąc na nim łącznie cztery żółte kartki! Scaloni wymieniał jedynie zagrożonych czerwoną kartką zawodników na świeżych z ławki, a strategia się nie zmieniała – uprzykrzanie życia. Canarinhos strzelili nawet gola, ale jego autor, Richarlison, był na spalonym. Niedługo później napastnik Evertonu przegrał pojedynek z Emiliano Martinezem, bramkarzem Argentyny. W końcówce golkiper Aston Villi jeszcze raz świetnie interweniował, odbijając piłkę zmierzającą pod poprzeczkę po strzale Gabriela Barbosy. To była jedna z ostatnich ciekawych okazji Canarinhos, co bardzo dobrze świadczy o grze obronnej Albicelestes.

Wracając do Messiego – w samej końcówce miał on swoją znakomitą okazję i powinien zamknąć ten mecz. Dograł dobrą piłkę do bodaj najlepszego na boisku De Paula, a ten po chwili zagrał w uliczkę do sześciokrotnego zdobywcy Złotej Piłki. Messi zawahał się i zamiast uderzyć nad lub obok Edersona, próbował dryblingu. Piłka stanęła mu w miejscu, a golkiper Man City wygrał ten pojedynek. Do końca pozostawało jeszcze kilka minut i gdyby Brazylia wyrównała, Messi byłby antybohaterem meczu. Tak się jednak nie stało.

Po końcowym gwizdku Messi padł na kolana, wiedząc, że stało się coś arcyważnego. Jego niemoc z dorosłą reprezentacją Argentyny została przełamana. Przegrał finał Mundialu w 2014 roku i trzy wcześniejsze finały Copy. Nigdy nie zdobył trofeum. Aż do wczoraj. Teraz już nikt nie będzie miał prawa zarzucić Messiemu braku sukcesów z drużyną narodową, choć tego najważniejszego – mistrzostwa świata – wciąż nie ma. I pewnie już nie zdobędzie, bo mimo wszystko za rok w Katarze Albicelestes faworytem do złota raczej nie będą. Dziś jednak Messi ma ogromne powody do radości – klątwa została przegoniona na cztery wiatry, a przy okazji on sam stał się głównym faworytem do zdobycia Złotej Piłki. Po raz siódmy w karierze. Gigant.

Related Articles