Najpierw VAR, a właściwie funkcjonujący od niedawna półautomatyczny spalony cofnął bramkę zdobytą przez Joachima Andersena, a później tenże VAR znów zadziałał na korzyść Niemców i pomógł w wychwyceniu zagrania ręką przez tego samego zawodnika. Technologia była łaskawa dla gospodarzy turnieju i pomogła im w awansie.
Spotkanie miało nietypowy przebieg, bowiem zostało w okolicach 35. minuty przerwane. Wszystko przez pogodę. W Dortmundzie sadziło piorunami i zrobiło się niebezpiecznie. Sędzia Michael Olivier zaprosił wobec tego wszystkich do szatni. Wszyscy spodziewali się takiej sytuacji od rana. W Niemczech trąbiono o tym, że podczas meczu może dojść do załamania pogody i potężnej burzy. Jacek Laskowski, który komentował to spotkanie, wspomniał o tym, że najbardziej prawdopodobne według wyliczeń synoptyków było to w dogrywce. Stało się jednak godzinę wcześniej. Dlatego też gospodarze zaczęli… piorunująco. Chcieli się po prostu wyrobić do momentu spodziewanego załamania pogody, ulewy, burzy i szalejących piorunów.
To się Niemcom nie udało, choć stworzyli przynajmniej kilka dogodnych szans. Nico Schlotterbeck trafił nawet do siatki, ale ta bramka nie została zaliczona. Wszystko przez… Joshuę Kimmicha, który dosłownie chwilę wcześniej faulował w polu karnym. Nie miało to być może znaczenia dla tej akcji, ale przewinienie zawodnika Bayernu było ewidentne. Był jeszcze strzał Kimmicha, wolej Havertza, uderzenie z główki Schlotterbecka po innym rzucie rożnym. Niemcy mocno przycisnęli w pierwszych 10 minutach. Praktycznie zamknęli Duńczyków na połowie. Ci potrzebowali jakichś 20 minut, żeby w ogóle dojść do siebie i “przystąpić” do tego meczu. Zaczęli się nieśmiało rozkręcać i także próbować. Tuż przed przerwaniem spotkania to oni tworzyli sytuacje. Po przerwie pogodowej zresztą także świetną miał Hojlund, ale jego podcinka nad Neuerem nie była skuteczna.
Kluczowa rzecz rozegrała się na początku drugiej połowy. W zamieszaniu podbramkowym piłkę w siatce umieścił Joachim Andersen. Obrońca Crystal Palace oszalał, podbiegł pod trybunę, gdzie było najwięcej kibiców w czerwonych koszulkach, zaczął niesamowicie się cieszyć. Niestety, ale w dobie dzisiejszej piłkarskiej technologii trzeba z tym uważać. VAR przeanalizował co stało się w polu karnym, a tam… na minimalnej, może milimetrowej pozycji spalonej był zagrywający wcześniej Thomas Delaney. Wykryła to technologia półautomatycznego spalonego. Działa to w taki sposób, że na ciele każdego z zawodników znajduje się 29 określonych punktów. Technologia tworzy trójwymiarowy obraz, zatrzymuje go w dowolnej chwili, bierze pod uwagę moment podania i od razu przesyła informację, czy był ofsajd. My widzimy później wszystko na ekranie.
Podobną bramkę z Rumunią zdobył Romelu Lukaku i także anulowała mu ją ta sama technologia. To jednak nic… Są przepisy dotyczące zagrania ręką, które nie podobają się wielu ekspertom. Pieklił się Alan Shearer, wtórował mu Gary Lineker. Wszystko przez sytuację, w której to dośrodkowywał David Raum, a piłkę ręką zablokował Joachim Andersen. Po niej padła bramka dla Niemców, która ustawiła de facto to spotkanie. Nie ma co się wściekać na nieprawidłową decyzję, bowiem według przepisów to czysty karny – odległość nie tak bliska, ręka kompletnie oderwana od ciała, ułożona w sposób nienaturalny, nieschowana. Problem ekspertów jest jednak taki, że kara jest kompletnie niewspółmierna do winy. Być może to dośrodkowanie byłoby skierowane do nikogo. Nieważne. Trafiło w rękę, a za to podyktowana została jedenastka, którą wykorzystał Kai Havertz.
Od tego momentu Niemcy poczuli się pewniej, bo długo Duńczycy całkiem nieźle się odgryzali. Ostatni raz w 66. minucie, kiedy to idealną szansę zmarnował Rasmus Hojlund, uderzając prosto w Manuela Neuera z 12-13 metrów. “Niewykorzystane okazje się mszczą”, jak mawia klasyk (nie dotyczy Havertza). Na Duńczykach się zemściło błyskawicznie. I to najgorsze dla nich, że przez gapiostwo obrony. Niemcy nie stworzyli jakiejś koronkowej akcji. Po prostu Schlotterbeck posłał… długą piłkę do Musiali, który uciekł Andersenowi. Nie miał problemów z tym, żeby pokonać Kaspra Schmeichela. Dania odpadła, ale na pewno pokazała dużo więcej niż Włochy. Przede wszystkim zagwarantowała kibicom emocje i wyrównaną walkę, no i miała swoje szanse na zdobycie bramki, a momentami postraszyła wręcz gospodarzy. Zawodnicy wrócą do domu z podniesionymi głowami, choć zapewne na chwilę obrażeni na technologię.