Skip to main content

Takiej niedzieli kibice piłkarscy nie pamiętają. W większości czołowych lig Europy odbywały się szlagierowe mecze, często te absolutnie najwyższej rangi. I trzeba przyznać, że było na co popatrzeć. Ruszamy zatem w małe tournée po Europie.

FC Barcelona – Real Madryt
Zaczynamy od tego teoretycznie najważniejszego klasyku – hiszpańskiego El Clasico. Temperatura jakby mniejsza, bo po obu stronach barykady nie ma już „game changerów” w osobach Messiego i Ronaldo, ale to wciąż dwaj giganci europejskiego futbolu. Dwa kluby, które pisały historię piłki nożnej w XX wieku i piszą ją nadal. Ta absolutnie najnowsza historia rysuje się w korzystniejszych dla Realu barwach. Niedzielny mecz tylko to potwierdził. Real wygrał 2:1, będąc zespołem dojrzalszym i skuteczniejszym. To czwarta z rzędu wygrana Królewskich w El Clasico.

Kibice na Camp Nou mogą się zastanawiać, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby Sergino Dest wykorzystał swoją stuprocentową sytuację na 1:0. Przestrzelił jednak haniebnie, a niedługo potem odpowiedź Davida Alaby była brutalna. Austriak sieknął tak, że Marc-Andre ter Stegen był całkowicie bezradny. Taki rezultat utrzymywał się przez ponad godzinę gry. W tym czasie Duma Katalonii nie stworzyła zbyt wielu ciekawych akcji. Blisko szczęścia po strzale głową był Gerard Pique, ale piłka minęła bramkę o pół metra. Lepszą okazję miał po drugiej stronie Karim Benzema, jednak uderzył tyleż mocno, co i w środek bramki.

W doliczonym czasie gry mecz się rozstrzygnął. Najpierw Lucas Vasquez dobił strzał Marco Asensio i podwyższył na 2:0, a potem niewiele znaczącego gola na otarcie łez dla Barcy zdobył Sergio Aguero. Być może Argentyńczyka trzeba było posłać do boju od początku. Wybory personalne Ronalda Koemana stały się po meczu jednym z najgłośniej komentowanych tematów. Fatalnie wyglądał Oscar Mingueza. Dużo krytyki dostało się także Destowi – nie tylko za pudło przy stanie 0:0. Sobą wyraźnie nie był Frenkie de Jong, jeden z najsłabszych na placu gry. Po meczu pojawiły się informacje, że grał z niedoleczonym urazem. Patrząc na jego postawę – można w to uwierzyć.

W Realu cichym bohaterem był ten, o którym sporo mówiło się już przed El Clasico, czyli Vinicius Jr. Brazylijczyk gola, ani asysty nie zaliczył, ale kręcił piłkarzami Blaugrany niemiłosiernie, a najbardziej ośmieszał Minguezę, który do gry na boku obrony nadaje się tak, jak Mariusz Pudzianowski do baletu, albo Artur Szpilka do Mensy. Vini staje się takim kozakiem, na jakiego zapowiadał się już parę lat temu. Dziś przyćmił Ansu Fatiego, który nie grał może źle, ale aż takiego zamieszania nie zrobił. Klasyk średni, ale zgodnie z przewidywaniami na korzyść Los Blancos.

Manchester United – Liverpool
Niespodzianką nie jest na pewno również rozstrzygnięcie angielskiego starcia gigantów. Na Old Trafford Manchester United mierzył się z Liverpoolem i patrząc na formę obu zespołów można było przypuszczać, że to goście wyjdą zwycięsko z tego starcia. Ale trudno było przewidywać, że wytrą gospodarzami podłogę. Nie minęło pięć minut, a The Reds zadali pierwszy cios. Podanie Mohameda Salaha, gol Naby’ego Keity. Nie minął kwadrans gry, a było 2:0. Tym razem podawał Trent Alexander-Arnold, a akcję wykończył Diogo Jota. Ekipa Jurgena Kloppa nie zamierzała spuszczać z tonu. Rywale odstawiali w obronie kabaret, więc żal było nie skorzystać. Na przerwę Liverpool schodził z prowadzeniem 4:0, a Salah z dubletem. Ten gość jest po prostu w oszałamiającej formie. Zresztą – zaraz po przerwie dorzucił jeszcze trzeciego gola. Na tym nie koniec nieszczęść Czerwonych Diabłów. Cristiano Ronaldo odpowiedział ładnym golem, ale okazało się, że był na minimalnym spalonym, więc interweniował VAR. Parę minut później wideoweryfikacja znów się przydała, bo sędzia Anthony Taylor stanowczo zbyt łaskawie wycenił brutalne wejście Paula Pogby w nogi Keity. Notabene Gwinejczyk po tym ataku na boisko już nie wrócił, a pierwsze rokowania nie są optymistyczne. Na szczęście razem z Keitą z boiska zszedł Pogba, bo po obejrzeniu sytuacji na monitorze, Taylor się zreflektował. Można zresztą rozważać, czy przypadkiem Manchester United nie powinien kończyć tego meczu w dziewiątkę lub nawet ósemkę, bo po chamskim kopniaku CR7 w pierwszej połowie mocno pachniało asem kier. Później upiekło się także Harry’emu Maguire’owi, choć faulował rywala będącego w stuprocentowej sytuacji. Złośliwi powiedzą jednak, że oszczędzenie Maguire to nie pobłażliwość sędziego, a kara dla United, bo Anglik rozegrał słabiutki mecz. Poniżej atak Ronaldo.
 

Liverpool po strzeleniu piątej bramki i czerwonej kartce dla Pogby wyraźnie zmniejszył bieg. Można było spodziewać się kolejnych trafień i jakiejś rekordowej klęski gospodarzy, ale koniec końców 5:0 to i tak najwyższa wygrana Liverpoolu na Old Trafford w historii. Ole Gunnar Solskjaer z marsową miną obserwował większą część meczu. Czy jego dni są już policzone? Tego nie wiemy. Na pewno niepoliczalne są tłumy fanów, którzy opuszczali Old Trafford po zaledwie godzinie gry.

 

 

Olympique Marsylia – PSG
Bramek (uznanych) nie obejrzeli kibice we francuskim Le Classique. Temperatura meczów Olympique Marsylia z PSG zawsze jest ogromna i tym razem było podobnie – z trybun latały różne przedmioty, na boisku pojawił się nawet nieproszony gość, który przybiegł do Leo Messiego. W grze także potrafiło zaiskrzyć i sędzia miał sporo pracy. Z pierwszej połowy zapamiętamy przede wszystkim dwa nieuznane gole. Oba zdobyte przez graczy Marsylii. Za pierwszym razem na spalonym był Neymar i upiekło się Luanowi Peresowi, który „popisał się” bardzo pokracznym samobójem. Parę minut później w głównej roli wystąpił Arkadiusz Milik. Polak mocnym strzałem lewą nogą pokonał Keylora Navasa, ale nie nacieszył się długo trafieniem, bo znów zareagował VAR. Milik wprawdzie na spalonym nie był, ale asystujący mu Pol Lirola już i owszem.
 

Do przerwy 0:0. PSG miało optyczną przewagę, ale jeśli ktoś myślał, że ofensywa złożona z samych supergwiazd będzie samograjem, który na luzie rozłoży każdą defensywę, to póki co paryżanie są tego zaprzeczeniem. Być może jednak Messi, Mbappe czy Neymar zdobyliby wreszcie gola. Jednak w 57. minucie po raz kolejny pole do popisu miał VAR. Sędzia nie dopatrzył się faulu Achrafa Hakimiego na Cengizie Ünderze. Turek upadając zagarnął piłkę ręką, więc arbiter przyznał rzut wolny PSG. Po chwili jednak został wezwany, by spojrzeć na tę akcję jeszcze raz. Uznał, że to jednak Hakimi przewinił, a że przeciwnik wychodził na czystą pozycję, to Marokańczyk musiał obejrzeć czerwoną kartkę. Swój udział w tej akcji miał też Milik, który bardzo dobrze podał do Ündera.

Od tego momentu to Marsylia dyktowała warunki gry. Kilka razy pod bramką Navasa było naprawdę groźnie, ale za każdym razem brakowało wykończenia. PSG dało się zepchnąć do defensywy, pewnie po trosze dlatego, że boisko już w pierwszej połowie opuścił kontuzjowany Marco Verratti. Wicemistrzowie Francji nie dali sobie jednak strzelić gola. Sami także nie potrafili wyprowadzić śmiercionośnego ciosu. Straty punktów PSG w ostatnich klasykach są rzadkością, ale Marsylii znów się udało zatrzymać krezusów ze stolicy.

Ajax Amsterdam – PSV
Wspomnimy także o holenderskiej bitwie gigantów. Ajax i PSV to dwa najbardziej utytułowane kluby w kraju tulipanów. W ostatnim sezonie Ajax był wicemistrzem, a PSV wicemistrzem. Nie wiadomo, jak zakończą się rozgrywki Eredivisie w tym sezonie, ale całkiem możliwe, że podobnie. Ajax rozjechał bowiem rywala 5:0. To, co wyprawiają podopieczni Erika ten Haga przechodzi ludzkie pojęcie. W Champions League prowadzą w swojej grupie z kompletem 9 punktów i aż 11 strzelonymi bramkami. Ostatnio czwórkę od amsterdamczyków przyjęła Borussia Dortmund. Dziś piątkę przyjął zespół PSV. W lidze Ajax też jest bowiem bardzo skuteczny i nastrzelał już 37 goli w 10 spotkaniach. Nie wygrał wszystkich, bo przydarzyła się porażka 0:1 z Utrechtem i remis 1:1 z Twente. Ale pozostałe osiem meczów ekipa ten Haga wygrała do zera, przeważnie wysoko, albo bardzo wysoko. Czy rodzi się drużyna na miarę tej, która dotarła do półfinału Ligi Mistrzów, ocierając się o finał? To pytanie wydaje się uzasadnione. Bohaterem tego Ajaxu może być Sebastian Haller – aktualnie lider strzelców zarówno w Eredivisie, jak i w Champions League. Iworyjczyk Premier League nie zawojował, ale szybko się odbudował i być może znajdzie się jeszcze w jednej z topowych lig. A póki co sukcesy święci w Holandii. PSV po tej porażce traci do Ajaxu cztery punkty…

Related Articles