Dwustopniowy etap baraży o Mistrzostwa Europy w Niemczech zaczynamy meczem z Estonią. W pierwszy dzień kalendarzowej wiosny, 21 marca 2024 roku, zagramy z europejskim outsiderem, z którym zwycięstwo będzie dla drużyny trenera Michała Probierza po prostu obowiązkiem. Estończycy są piłkarskim kopciuszkiem, ale już raz potrafili wygrać z Polską. Poznajmy ich bliżej.
Zanim jednak garść informacji o Estonii należy Ci się drogi czytelniku słowo wyjaśnienia. Zastanawiasz się pewnie jakim cudem futbolowi pariasi mają wciąż szansę – co prawda iluzoryczną, ale jednak – na udział w Mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Wszystko za sprawą Europejskiej Federacji Piłkarskiej. Już przed poprzednim EURO UEFA skonstruowała skomplikowany proces kwalifikacji, który wyłaniał 24 uczestników zmagań o czempionat Starego Kontynentu. W obecnych eliminacjach odpadło jedno miejsce – gospodarz, Niemcy, miał zapewniony udział bez wcześniejszego kwalifikowania się. O pozostałe 23 miejsca walka toczyła się w 10 grupach eliminacyjnych. Zwycięzcy grupowych zmagań oraz zespoły z drugich miejsc uzyskały bezpośredni awans do turnieju.
O pozostałe 3 miejsca w EURO toczyć się będzie batalia w trzech mini-turniejach, w których znalazło się miejsce dla zwycięzców grup dywizji A, B, C oraz D rozgrywek Ligi Narodów 2022/2023. W tym gronie znalazła się właśnie Estonia, która trafiła do grupy marzeń w dywizji D z Maltą i San Marino. Nie będzie niespodzianką informacja, iż Estończycy bez kłopotu wygrali wszystkie cztery mecze grupowe, tracąc zaledwie 2 gole w starciach z Maltańczykami. Dla „Sinisārgid” (Niebieskie Koszule – taki przydomek nosi piłkarska reprezentacja Estonii – red.) będzie to drugie podejście do baraży o Mistrzostwa Europy. Dwanaście lat temu Estończycy trafili na swój moment. W grupie C ustąpili jedynie Włochom, zostawiając w pokonanym polu Serbię, Słowenię, Irlandię Północną i Wyspy Owcze. W barażach o udział w „polskim” EURO musieli uznać wyższość Irlandii, która sprawę załatwiła już w pierwszym meczu, wygrywając w Tallinie 4:0.
Piłka nożna nie jest sportem numer jeden w Estonii. Piłkarze o uwagę kibica muszą rywalizować m.in. z przedstawicielami sportów zimowych oraz lekkoatletyki. Szczególnie narciarstwo ma w tym kraju długą i bogatą historię, gdzie prym wiedli biegacze Andrus Verpaalu i Kristina Šmigun-Vāhi. Niewielkie miasteczko Otepāā jest zimową stolicą Estonii. Gdy zima ustępuje Estończycy skupiają uwagę na zmagania lekkoatletów, gdzie również mają uznanych sportowców takich jak dyskobol Gerd Kanter i dziesięcioboista Erki Nool – obaj to złoci medaliści olimpijscy. Inni estońscy zawodnicy, którzy zyskali światową sławę w swoich dyscyplinach to choćby kolarz Jaan Kirsipuu, kierowca rajdowy Markko Mārtin czy tenisistki Kaia Kanepi oraz Anett Kontaveit. Niestety piłkarze reprezentacji Estonii wciąż wyglądają przy nich jak ubodzy krewni.
Historia futbolu w Estonii datowana jest na początki XX wieku, gdy angielscy żeglarze stacjonujący na terenie obecnej Estonii, wówczas Imperium Rosyjskiego, uczyli tubylców gry w piłkę nożną. Reprezentacja narodowa powstała po estońskiej wojnie o niepodległość w latach 1918-1920. Swój pierwszy mecz rozegrała 17 października 1920 roku, przegrywając w Helsinkach z Finlandią 0:6. Rok później został założony Estoński Związek Piłki Nożnej, a dwa lata później Estonia została włączona do FIFA razem z Jugosławią, Łotwą, Czechosłowacją, Turcją, Urugwajem i Polską. W 1924 roku Estończycy jedyny raz w historii wzięli udział w turnieju piłkarskim podczas Igrzysk Olimpijskich. W Paryżu „Sinisārgid” przegrali jednak w pierwszej rundzie z USA 0:1 po golu Andy’ego Stradena z rzutu karnego. Mogli jednak wracać z podniesionym czołem, bowiem wypadli najlepiej z państw bałtyckich – Polacy dostali „piatkę” od Węgrów, zaś Litwini z meczu ze Szwajcarią wrócili przed „dziesiątą”.
Estonia nie należała do krajów kwitnących futbolem. Pierwsze punkty w meczach o stawkę zdobyła dopiero w 1937 roku, gdy w kwalifikacjach do włoskiego mundialu pokonała Finów 1:0 po bramce Richarda Kuremyy. Przedwojenną historię estońskiej piłki kończy zwycięstwo 2:1 nad Łotwą z 18 lipca 1940 roku. Nikt wówczas nie przypuszczał, że był to ostatni mecz reprezentacji. W sierpniu 1940 roku stalinowski Związek Radziecki najechał i zajął Estonię, która została włączona do ZSRR. Reprezentacja przestała istnieć wraz z niepodległym państwem. Podczas sowieckiej okupacji ani jeden Estończyk nie zdołał przebić się do radzieckiej drużyny narodowej. Jedynie dwóch – Ott Mõtsnik i Toomas Krõm – zagrało w radzieckiej „młodzieżówce”.
„Śpiewająca Rewolucja” w latach 1987-1991 doprowadziła do przywrócenia niepodległości państw bałtyckich. Estonia odzyskała pełną niepodległość 20 sierpnia 1991 roku. Pierwszy oficjalny mecz odrodzonej estońskiej reprezentacji zanotowano w czerwcu 1992 roku – w Tallinie „Sinisārgid” zremisowali ze Słowenią 1:1. Trzech zawodników z tamtej drużyny wciąż figuruje w czołowej dziesiątce pod względem liczby występów w kadrze – pomocnicy Martin Reim (157) i Marko Kristal (143) oraz bramkarz Mart Poom (120). Poom, a także Ragnar Klavan to najbardziej znani estońscy piłkarze, będący jednocześnie tymi najbardziej „utytułowanymi”. Obaj w rubryce sukcesów mogą zapisać przegrany finał Champions League. Poom jako zawodnik Arsenalu obserwował w 2006 roku porażkę z Barceloną z poziomu trybun. Klavan miał nieco więcej szczęścia – przegraną Liverpoolu z Realem Madryt w 2018 roku oglądał jako rezerwowy. Obaj osiągnęli jednak międzynarodową karierę. Pierwszy był podporą grającego w Premier League Derby County, drugi znalazł miejsce w AZ Alkmaar, Augsburgu, Liverpoolu i Cagliari.
W meczu z Polską rekord występów w reprezentacji Estonii może wyrównać obecny kapitan kadry, doskonale znany polskim kibicom, Konstantin Vassiljev. Mecz na Stadionie Narodowym w Warszawie może być 157 występem popularnego „Kosty”, który obok Klavana i znanego z boisk PKO BP Ekstraklasy Kena Kallaste jest najbardziej doświadczonym zawodnikiem drużyny „Niebieskich Koszul”. Drużyny, która wciąż przechodzi zmianę pokoleniową. Na drugim biegunie kadry znajdują się utalentowani 21-letni bramkarz Karl Jakob Hein (Arsenal), 20-letni pomocnik Martin Vetkal (AS Roma) czy 20-letni napastnik Oliver Jürgens (DAC Dunajska Streda). Przed nimi wciąż jednak długa droga, aby wejść w buty Vassiljeva czy drugiego najlepszego strzelca reprezentacji Estonii, Henriego Aniera. Wśród powołanych do kadry mamy także „ananasów” z 1. ligi: obrońców Artura Pikka z Odry Opole i Mārtena Kuuska z GKS-u Katowice. Przeszłość w Polsce mają na koncie również bramkarz Matvei Igonen oraz obrońcy Ken Kallaste i Joonas Tamm.
Czy jest się czego bać? Absolutnie nie. Estonia to europejski outsider, którego pokonanie jest po prostu obowiązkiem dla reprezentacji Polski prowadzonej przez selekcjonera Michała Probierza. Historia naszych starć z Estończykami jest bezwzględna dla rywali – 9 meczów, 7 zwycięstw, 1 remis i 1 porażka, przy bilansie bramek 18:4. Remis z 1925 roku mogą pamiętać jedynie kombatanci. Z kolei jedyna porażka z Estonią miała miejsce chwilę po katastrofalnym EURO 2012. Nowym selekcjonerem został wówczas Waldemar Fornalik. „Waldek King” nie mógł sobie wymarzyć łatwiejszego rywala na początek pracy z kadrą, a mimo to wyłożył się już na pierwszym rywalu. Kadra ze Szczęsnym, Piszczkiem, Błaszczykowskim i Lewandowskim w składzie skompromitowała się doszczętnie. Szczęsny był najlepszym zawodnikiem „biało-czerwonych”, który – jak to w ogóle brzmi!? – uchronił zespół od jeszcze większego blamażu.
Od tamtej porażki minęło 12 długich lat. Po pierwsze – czas na rewanż. Po drugie – po raz pierwszy zagramy z Estonią o stawkę. Wcześniej dziewięciokrotnie mierzyliśmy się wyłącznie towarzysko. Po trzecie – cholera, dzielą nas 93 miejsca w rankingu FIFA! Jesteśmy zwyczajnie lepszą reprezentacją i powinniśmy udowodnić to na boisku przekonującym zwycięstwem. Stawką jest finał baraży i dalsza walka o udział w Mistrzostwach Europy. Mistrzostwach, w których weźmie udział połowa kontynentu. Nie pozwólmy, abyśmy wylądowali wśród tej połowy, która turniej obejrzy w telewizji.