Skip to main content

Mecz Napoli z Legią toczył się według scenariusza Czesława Michniewicza. Legia broniła się i szukała szczęścia w kontrach. Do 76. minuty wszystko wyglądało dobrze, bo utrzymywał się bezbramkowy remis. W ostatnim kwadransie gospodarze strzelili trzy bramki i było po zawodach. Wygrana lidera Serie A jest w pełni zasłużona, a Legię można pochwalić za ambitną postawę i walkę. Trzeciego cudu tym razem nie było.

Legię przy życiu długo utrzymywał Cezary Miszta. Młody bramkarz zastępujący kontuzjowanego Artura Boruca miał przed sobą trudne zadanie, ale ze swojej pracy wywiązywał się na piątkę. Napoli naciskało, a Miszta odbijał piłki, albo je łapał. Pomagali mu także obrońcy, wśród których na wyróżnienie zasłużył niewątpliwie Maik Nawrocki. Niestety, kompletnie bezbarwna była ofensywa Legii – szczególnie w pierwszej połowie. Napoli nie musiało się obawiać o tyły, bo Legia rzadko pojawiała się z piłką na połowie rywala. Nie było złudzeń – 0:0 będzie sukcesem.

Druga połowa nieco zmieniła ten obraz. Wypady z kontrą mistrzów Polski zaczęły wyglądać lepiej. Wciąż jednak to Napoli bezapelacyjnie dominowało na placu gry, a Miszta uwijał się jak w ukropie. Zresztą, postawę młodego bramkarza dobrze oddają tweety znanych dziennikarzy.
 

 

Paradoksalnie Legia najbliżej szczęścia była tuż przed katastrofą. Bramkową akcję Napoli poprzedziła sytuacja, w której Mahir Emreli strzelając z dystansu trafił w słupek. Niestety, tym razem braw za odważną próbę i soczyste uderzenie raczej nie będzie, bo Azer zwyczajnie powinien podawać do lepiej ustawionych kolegów. To mogła i powinna być bramkowa kontra. Zamiast tego Napoli wyprowadziło cios nr 1. Po podaniu Matteo Politano Lorenzo Insigne zamknął oczy i huknął z pierwszej piłki tak, że Miszcie groziło urwanie rąk. Piłka wylądowała jednak nie na jego rękawicach, a pod poprzeczką.

Od tego momentu wszystko się posypało. Niby Legia coraz odważniej zapędzała się pod bramkę neapolitańczyków, ale worek z bramkami gospodarzy po prostu się rozwiązał. Za moment po strzale Victora Osimhena i nieporadnej interwencji Miszty, Legię uratował tylko gwizdek sędziego – był spalony. Jednak Osimhen szybko upolował swoją bramkę. Znów lekkie pretensje można mieć do golkipera Legii, który nie przypilnował krótkiego słupka. Notabene znów bramkę poprzedziła niezła okazja Wojskowych. W doliczonym czasie gry Legię golem nr 3 dobił Politano.

Po dwóch sensacyjnych zwycięstwach przyszło niestety bolesne zderzenie z europejską rzeczywistością, w której polskie kluby są po prostu ubogimi krewnymi dla firm pokroju Napoli. Pierwsze pięć kwadransów rozbudziło nadzieję na zwycięski remis 0:0, ale po ponad godzinie bicia głową w mur, gospodarze pokazali, kto tu rządzi. Bo rządzili – świadczą o tym boleśnie statystyki strzałów, posiadania piłki czy rzutów różnych. Legia zachowała prowadzenie w grupie, ale w kolejnym meczu znów zagra z Napoli – tym razem przed własną publicznością. O punkty będzie niezwykle ciężko.

Related Articles