Skip to main content

Wstydliwe wyniki reprezentacji Polski to żadna nowość. Nieudane turnieje, porażka Zibiego Bońka z Łotwą, słynny monolog Dariusza Szpakowskiego po 0:3 ze Słowenią. Klęski można tak wymieniać. Porażka ze 171. drużyną rankingu FIFA jest jokerem w tej talii. Przebija wszystko.

Czy reprezentacja Polski doznała kiedyś większego upokorzenia? Były spotkania, jak te w leadzie. Porażkę 0:1 z Łotwą wypomina się Zbigniewowi Bońkowi do dzisiaj. Polska poległa w eliminacjach do Euro 2004. Trzeba jednak pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, wtedy na mistrzostwa Europy było trudniej się dostać, bo jechało tam 16 drużyn, a nie 24. Po drugie natomiast, tamta Łotwa była w stanie uciułać punkt na turnieju i postraszyć reprezentację Niemiec, a z rewelacyjnymi wówczas Czechami prowadziła 1:0 do przerwy i nawet jeszcze trochę w drugiej połowie. Milan Baroš i Marek Heinz rozstrzygnęli sprawę zwycięstwa po 70. minucie. Tamta Łotwa z Marisem Verpakovskisem, Juris Laizansem czy Andrejs Prohorenkovsem nie była znowu taka tragiczna. Dużo gorzej za to wyglądał schyłek Leo Beenhakkera. Holender musiał zlepiać kadrę z niczego i w niesamowity sposób awansował na Euro 2008, ale to był szczyt tamtej ekipy.

Eliminacje do MŚ 2010… Losowani z drugiego koszyka zajęliśmy tam bolesną, piątą pozycję. Wyprzedziła nas Irlandia Północna, Czechy, Słowacja i Słowenia, a eliminacje kończył poczciwy Stefan Majewski, bo Grzegorz Lato zwolnił Leo Beenkahhera w telewizji. Do dziś boleśnie wspomina się jedną z klęsk Holendra, konkretnie tę w Lublanie. Pal licho te porażki Stefana Majewskiego, Šestáka, który rozłożył nas dwiema bramkami w dwie minuty, “Jezus Maria, jaki błąd Boruca” z Irlandią Północną, karnego, którego musiał bronić Łukasz Fabiański, żeby uchronić Polskę przed kompromitacją z San Marino. Wyznacznikiem tamtej kadencji był blamaż w Lublanie. Słoweńcy wyglądali na tle Polaków jak jakaś naszpikowana gwiazdami reprezentacja “Canarinhos”. Andraż Kirm, znany z Wisły Kraków, kręcił Biało-czerwonymi na skrzydle jak tyczkami. Oni nas tam zmiażdżyli – piłkarsko, fizycznie i jak tylko się dało. A podcinka na 3:0 zupełnie niepilnowanego Valtera Birsy pokazała tylko, jak bardzo na luzie czuli się wtedy przy Polakach na boisku. I jeszcze Smolarek na koniec zmarnował sam na sam z Handanoviciem.

Można też wskazać na kompromitacje na wielkich turniejach – niemożność pokonania będącej na deskach Grecji na Euro 2012 będzie się nam śniła już chyba zawsze. Wbiegający między Bednarka a Szczęsnego Mbaye Niang, który wykorzystał podanie Grzegorza Krychowiaka. Robert Mak ośmieszający Bereszyńskiego i Jóźwiaka i strzelający gola Wojciechem Szczęsnym. Zlekceważony Ekwador, który jesienią ogrywaliśmy 3:0 na wodzie, więc czym się przejmować na mundialu? To jednak wszystko wielkie turnieje, na które trzeba się było wcześniej dostać. No, nie licząc Euro u nas. Paweł Janas musiał jednak pokonać w grupie Walię, Irlandię Północną i Austrię. Mundial w Niemczech był zatem nagrodą. Zdarzały się też takie rzeczy, jak remis z Kazachstanem na wyjeździe, czy remis z Mołdawią w Kiszyniowie w 2013 roku. Tam Mołdawia zrobiła 11 pkt w grupie (6 pkt z San Marino), a na koniec zmiotła Czarnogórę w Podgoricy – aż 5:2.

Wszystko można wymieniać, sięgać pamięcią, próbować przypominać stare czasy, okoliczności wszystkich kompromitacji i porażek, ale i tak za każdym razem padnie odpowiedź – NIE. Otóż… NIE były one większą żenadą niż to, co wydarzyło się właśnie teraz. Ta Mołdawia będzie wracała. Nigdy nie było większej żenady, byliśmy świadkami czegoś absolutnie historycznego. San Marino, Gibraltar, Liechtenstein oraz Malta. Tylko te cztery reprezentacje w Europie znajdują się niżej niż Mołdawia, która zajmuje 171. miejsce w rankingu FIFA. Wyżej jest Andora, Litwa, Łotwa, Wyspy Owcze, Azerbejdżan, Cypr, Estonia. Po dwóch zwycięstwach z Liechtensteinem, wygranej i remisie z Andorą oraz wygranej i porażce z Łotwą – nie byli nawet w stanie opuścić Ligi Narodów… D. Łotysze ograli ich bilansem bezpośrednich meczów. Mołdawia nawet Liechtensteinowi nie strzeliła trzech goli, a bramkarzowi Juventusu tak. W eliminacjach Euro 2020 ograła ich Andora, a w kwalifikacjach do MŚ w Katarze ósemkę wrzuciła Dania. Zdobyli tam tylko jeden punkt na remisie z Wyspami Owczymi.

To tak, żeby pokazać z kim się właśnie mierzyliśmy. Z reprezentacją, której absolutną gwiazdą jest Ion Nicolaescu z Beitaru Jerozolima, gdzie zresztą poczynał sobie całkiem nieźle, strzelając w rundzie zasadniczej i rundzie play-off 15 goli. To on, mając na koncie dublet, został gwiazdą wieczoru i wyglądał jak będący w najlepszej formie Karim Benzema. A już najgorsze są okoliczności tej porażki, całokształt. Przecież w pierwszej połowie Mołdawianie nie istnieli. Gra Milikiem i Lewandowskim w ataku przynosiła świetny skutek. Raz jeden podał do drugiego, za drugim razem się wymienili i mieliśmy 2:0. Lewy zmarnował też podanie od Zielińskiego. Generalnie nic nie zwiastowało tragedii. Polska reprezentacja grała sobie na luzie po szybko straconej bramce. Pojawił się też miły jubileusz – bramka Lewego była tą nr 1500. w historii reprezentacji Polski. Wszystko wskazywało na łatwą i przyjemną wygraną, spokojne odhaczenie trzech punktów, można było już szykować leady i pierwsze, drugie akapity tekstów. Pilnować tylko, czy skończy się trójką, czwórką, a może piątką.

A Mołdawianie wyszli na drugą połowę z wielką ambicją. Już w pierwszej akcji mieliśmy szczęście, ale mało kto to dostrzegł. Maxim Cojocaru biegł w środku kompletnie nieobstawiony. Wystarczyło dograć mu średnio precyzyjną piłkę. Dostał jednak złe podanie z prawej strony i Wojciech Szczęsny miał łatwe zadanie, by ją przechwycić. Chwilę później Piotr Zieliński stracił piłkę na swojej połowie, za co bardzo obwiniał się w pomeczowym wywiadzie. Wymowne, że tylko on i Jan Bednarek w ogóle mieli odwagę, żeby podejść po meczu do strefy mix zone. Na gorąco, po spotkaniu, nie zrobił tego nikt. Na konferencję pomeczową też nie udał się żaden zawodnik. To, co działo się w drugiej połowie było jakimś snem na jawie. Mołdawia jechała z Polską ostro. Uwierzyli w siebie po bramce kontaktowej. Zresztą, oni w tym spotkaniu strzelili nawet cztery gole, ale przy jednym skręcił ich sędzia. Nicolaescu delikatnie pchnął jednego z naszych. Arbiter śmiało mógł to uznać i wówczas Mołdawianin miałby na koncie hat-tricka. Jeszcze warto wspomnieć o okazji Polaków na 3:1. Kamiński podawał do pustej bramki do Sebastiana Szymańskiego, ale zagrał mu do tyłu. W 76. minucie należało zamknąć ten mecz. Kilka minut później było już jednak 3:2. W końcówce nie udało się nawet uratować remisu.

Jedna wielka tragedia. A właściwie tragikomedia. Po trzech meczach mamy trzy punkty.

Related Articles