W fazie ligowej to musi być oczywiście debiut, skoro po raz pierwszy w tym formacie odbywają się europejskie puchary. Jednak nawet, gdyby to była faza grupowa, to także dla Jagiellonii Białystok byłaby to pierwszyzna. Mistrz Polski inauguruje zmagania w fazie ligowej Ligi Konferencji od starcia z najtrudniejszym przeciwnikiem – FC Kopenhaga. Dodatkowym utrudnieniem dla ekipy Adriana Siemieńca będzie fakt grania na terenie rywala.
Podobnie do Legii, Jagiellonia również zaczyna od teoretycznie najtrudniejszego przeciwnika. Różnica jest jedynie – a może przede wszystkim – w miejscu rozegrania spotkania. Legioniści podejmują Real Betis, a Jaga ruszyła do Kopenhagi. Duńczycy to “starzy” znajomi polskich klubów w eliminacjach europejskich pucharów. W “covidowym” sezonie 2020/2021 wyeliminowali w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Europy Piasta Gliwice. Wtedy rozgrywano tylko jedno spotkanie, a tamto odbyło się na Parken i skończyło wynikiem 3:0 dla gospodarzy. Co ciekawe chwilę później FCK odpadło z Rijeką i zakończyło swój udział w europejskich pucharach, gdyż dopiero rok później powstały rozgrywki Ligi Konferencji, w których zresztą klub z Danii zadebiutował. Ostatnie dwa sezony to udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dwa lata temu grali z Manchesterem City, Sevillą oraz Borussią Dortmund kończąc na ostatnim miejscu w tabeli, ale jednocześnie bez porażki w domu! Dwanaście miesięcy temu w drodze do fazy grupowej wyeliminowali Raków Częstochowa. Niewiele ówczesnemu mistrzowi Polski zabrakło do szczęścia. Było 1:1 w Danii oraz 0:1 w Sosnowcu. Później jednak FC Kopenhaga zrobiła świetny wynik, bowiem w grupie wyprzedził ich tylko Bayern, a oni sami zdystansowali… Manchester United i Galatasaray. W 1/8 finału lepszy okazał się jednak Manchester City. W obecnych rozgrywkach LKE wyeliminowali kolejno: Bruno’s Magpies z Gibraltaru, Banika Ostrawa oraz Kilmarnock.
Białostoczanie zaczynają od trudnego zadania, potem jednak powinno być z górki. Kolejnym rywalem białostoczan będzie przecież mistrz Mołdawii – Petrocub Hincesti, a później na Podlasie przyjedzie jeszcze Molde oraz Olimpija Ljubljana. Z kolei Siemieniec i spółka poza wyprawą do Danii pojedzie także do słoweńskiego Celje oraz do czeskiej Mlady Bolesław.
Towarzystwo być może niezbyt ekskluzywne, ale w wielu przypadkach znacznie bardziej ograne w europejskich pucharach. Zapewne wszyscy będą lekceważyć taką Mladę, w końcu to żadna z praskich ekip ani nawet Viktoria Pilzno, ale w XXI wieku grali przecież dwukrotnie w fazie grupowej Pucharu UEFA. Z kolei Molde w fazach grupowych od wielu lat to niemal stały bywalec. Na Ligę Mistrzów jeszcze nie są gotowi, chociaż dwukrotnie byli w fazie play-off, a w sezonie 2020/2021 przeciwko Ferencvarosowi zabrakło im gola do awansu. Ale Ligę Europy regularnie odwiedzali. Tak było chociażby dwanaście miesięcy temu, gdy zajęli trzecie miejsce za Bayerem i Karabachem, trafiając w 1/16 finału Ligi Konferencji na… Legię Warszawa. To było zresztą bolesne starcie dla polskiego zespołu, bo skończyło się finalnie 2:6 w dwumeczu. Molde zatrzymało się dopiero na Club Brugge w kolejnej rundzie, które potrafili pokonać w domowym spotkaniu.
Z kolei słoweńskie Celje najlepiej w Polsce mogą znać kibice Śląska Wrocław. Te dwie ekipy zmierzyły się w I rundzie eliminacji do Ligi Europy 2015/2016 i wówczas wrocławianie wygrali oba mecze – 1:0 i 3:1.
Kryzys zażegnany?
Porażka z Ajaxem na koniec sierpnia była szóstą z rzędu i wiele osób mówiło, że takiego kryzysu może nie przetrwać Adrian Siemieniec. Tymczasem przed przerwą reprezentacyjną udało się pokonać Widzew 1:0, co miało być dobrym prognostykiem. Szkopuł w tym, że chwilę później przyszła kompromitacja w Poznaniu – 0:5. Taki powrót po kadrze nie zwiastował niczego dobrego. Tymczasem Jaga od tamtej pory wygrała wszystko. Najpierw pomęczyła się z Lechią(3:2), a potem dwukrotnie zachowała czyste konta – 2:0 z Motorem i 1:0 z Piastem. Dodajmy, że oba spotkania odbyły się na wyjeździe, co tylko pokazuje, że po kryzysie nie ma śladu. Przygoda w Europie dopiero się tak naprawę zaczyna, a mistrz Polski jest po 10. kolejkach ligowych na drugim miejscu w tabeli, cztery oczka za Lechem Poznań. Samemu Jagiellonia punktuje na poziomie 2,1 pkt/mecz. Co ciekawe w mistrzowskim sezonie ten współczynnik wynosił 1,85.
Na pewno ogromnym plusem jest zachowanie czystych kont, których w rozgrywkach ligowych łącznie Jaga ma… cztery. To nie tak mało, bowiem mówimy aż o 40% rozegranych spotkań. Oczywiście nie zmienia to faktu, że w pozostałych sześciu grach przyjęli aż 16 “sztuk”, co oznacza, że gorszą defensywę w lidze ma jedynie Lechia Gdańsk – 19, a na podobnym poziomie broni Radomiak oraz Korona. Z drugiej strony wracający do bramki Sławomir Abramowicz chociażby w Lublinie pokazał, że może być ogromną wartością dodaną dla mistrza Polski. Tam dołożył ogromną cegłę do zwycięstwa w zaległym spotkaniu.
Naprawić poprzedni sezon
FC Kopenhaga to w ostatnich latach najbardziej utytułowany duński klub. Oczywiście nie ma już mowy o takiej dominacji, jak na przestrzeni lat 2001-2013, gdy tylko czterokrotnie przegrywali tytuł, a resztę zgarniali nawet trzyletnimi seriami. Jednak nadal dość regularnie zasiadają na tronie duńskiej Superligi. Tak było w 2022 i 2023 roku, gdy sięgali po swoje ostatnie mistrzostwa. Poprzednie rozgrywki już zdecydowanie nie były dla nich udane. Dopiero trzecie miejsce na finiszu oraz porażka z Midtjylland oraz lokalnym wrogiem – Brondby – musiały zaboleć. Dodatkowo system ligowy w Kraju Hamleta jest tak skonstruowany, że trzecia drużyna grupy mistrzowskiej gra play-offy o udział w Lidze Konferencji ze… zwycięzcą grupy spadkowej. Krótko mówiąc siódme w tabeli Randers dostąpiło okazji gry o europejskie puchary, ale sport jednak zwyciężył. Umówmy się, docenianie siódmej ekipy, kosztem drużyn z miejsc 4-6 to wybitnie antysportowe zasady, ale co kraj to obyczaj. Na szczęście dla Duńczyków w finale krajowego pucharu spotkał się szósty Silkeborg z piątym Aarhus, więc największym poszkodowanym został finalnie czwarty Nordsjaelland.
Potrafią w transfery
FC Kopenhaga pod względem promowania piłkarzy to zdecydowanie inna półka niż najbogatsze kluby na naszym rynku. Nie dziwne zatem, że taka Jagiellonia nijak się ma z kwotami, które dostała za Bartłomieja Wdowika czy Dominika Marczuka. Dość powiedzieć, że najdrożej sprzedany tego lata zawodnik FCK to Orri Oskarsson. Napastnik z Islandii jeszcze 29 sierpnia grał w eliminacjach LKE z Kilmarnock, by trzy dni później debiutować w barwach Realu Sociedad. Baskowie zapłacili za tego napastnika bagatela 20 milionów euro! Na drugim miejscu jest nasz bramkarz. Kamil Grabara w stolicy Danii spędził trzy sezony, gdzie wyrobił sobie znakomitą renomę, także w Lidze Mistrzów. Stąd nie dziwiła kwota 13 milionów euro, jakie rzucił na stół Wolfsburg. W jego przypadku jednak sprzedaż była wiadoma znacznie wcześniej, a dopiero teraz latem Grabara trafił do miasta Volkswagena. Warto dodać, że Islandczyk jest najdrożej sprzedanym piłkarzem w historii klubu, a na drugim miejscu zresztą jest jego rodak Hakon Arnar Haraldsson, który rok temu za 15 milionów euro zasilił Lille. Z kolei Grabara jest na miejscu czwartym, wyprzedzając o milion Jonasa Winda, który kilka lat temu wybrał ten sam kierunek, co Polak.
Grono tych drogich transferów wychodzących w ostatnim okienku uzupełnia Elias Jelert, który za 9 milionów euro trafił do Galatasaray. Tylko ta trójka zapewniła klubowi 42 miliony europejskiej waluty. Co ciekawe jednak pozostałe sprzedaże, może nie robią wielkiego wrażenia, ale pozwoliły uzbierać kolejne niemal 10 milionów!
***
Warto dodać, że parę w FCK spotkamy parę znanych nazwisk z kilku reprezentacji. Od dłuższego czasu kontuzjowany jest jeden z największych talentów skandynawskiej piłki – Roony Bardghji, który kilka miesięcy temu zerwał więzadła krzyżowe. Kontuzje także ma Jordan Larsson, ale gotowi do gry są chociażby Andreas Cornelius, Viktor Claesson, Lukas Lerager czy Thomase Delaney. Ci zawodnicy mają pokaźne CV w ciekawych klubach i powinni zdecydowanie zapewnić jakość po stronie duńskiej drużyny, której trenerem jest Jacob Neestrup. 36-latek to wychowanek piłkarski i trenerski FC Kopenhagi. Grał w pierwszym zespole, chociaż niezbyt długo. Od 2013 roku był w strukturach klubu, prowadząc drużyny akademii. “Na swoje” poszedł w 2019 roku, gdy trafił do Viborgu. Wrócił od stycznia 2021, gdy stał się asystentem Jessa Thorupa, po którym przejął drużynę dwa lata temu – 20 września 2022. Warto dodać, że niemal w drugą rocznicę objęcia posady rozegrał setny mecz w roli pierwszego trenera. Mowa o pucharowej potyczce z Koge(2:0). W weekend otworzył drugą setkę wygraną 2:1 nad Velje, a teraz celem będzie śrubowanie dobrych wyników. Dotychczas jego średnia punktowa wynosi 1,93/mecz, co jest bardzo dobrym rezultatem jak na przestrzeni tak długiego okresu i tylu spotkań pod jego wodzą.
***
Początek meczu w stolicy Danii o godzinie 21:00.