Skip to main content

Jeszcze kilka lat temu faworytem takiego dwumeczu byłby Bayern. Teraz wobec kryzysu jednych i walki o mistrzostwo Anglii drugich sytuacja się odwróciła. Mimo to przeciętny Bayern znalazł patent na mocnych przecież “Kanonierów”, wygrał 1:0 i nie potrzebował więcej. Dość spokojnie awansował do półfinału.

Arsenal, który teoretycznie powinien gonić wynik, bo przegrywał po trafieniu Kimmicha z 63. minuty 0:1 tak naprawdę… stał. Nie był w stanie niczego zrobić, nic stworzyć. Jeżeli ktoś wybrał to spotkanie w środowy wieczór, to mógł czuć się rozczarowany poziomem prezentowanym przez Anglików, któzy zwyczajnie nie dowieźli. Na boisko wyszedł mentalnie ten sam  zespół, który przegrał z Aston Villą. Był w stanie oddać zaledwie dwa strzały i to niecelne przez drugie 45 minut tego spotkania. “Die Roten” nawet nie musieli się stresować. Jeżeli najlepsi “Kanonierzy” od lat nie byli w stanie pokonać najsłabszego Bayernu od lat, to należy zapytać… kiedy będą w stanie? Można mieć bowiem pecha, dwie poprzeczki, zmarnować karnego, ale styl tej porażki jest zwyczajnie wstydliwy. Arsenal nie pokazał nic.

Statystyki Bukayo Saki z tego spotkania są brutalne – zero goli, zero asyst, zero strzałów, zero wykreowanych szans, zero celnych dośrodkowań (na cztery) i zero udanych dryblingów (na trzy). Angielski skrzydłowy i największy gwiazdor Arsenalu totalnie rozczarował w tym jakże ważnym spotkaniu. Zniknął i w ogóle go nie było, a to przecież zawodnik, który ma w tym sezonie doskonałe liczby – 18 bramek i 13 asyst we wszystkich rozgrywkach. W samej Premier League walczy o double-double, a tymczasem tutaj nie był w stanie przeprowadzić nawet jednej ciekawej akcji… Bayern kompletnie go wyłączył, a fatalnie wykonany rzut rożny na sam koniec podsumował występ, za który dostał od wielu gazet i portali najniższą notę spośród wszystkich na boisku. Mazraoui świetnie sobie z nim poradził. Warto wyróżnić Marokańczyka, bo przecież mało komu się coś takiego udaje.

Co tak naprawdę zrobił Arsenal w tym rewanżu? Coś tam trochę w pierwszej połowie. Martin Odegaard oddał strzał celny z daleka. Najlepszą szansę zmarnował Gabriel Martinelli. Nieatakowany na jedenastym metrze uderzył z pierwszej piłki. Potem jeszcze po dośrodkowaniu Declana Rice’a z główki strzelił Kai Havertz, lecz prosto do koszyka Neuera. Trzy strzały celne – wszystkie w pierwszej połowie. W drugiej Arsenalu nie było. Bayern najpierw strzelił gola na 1:0, a potem spokojnie tej przewagi pilnował. Należy dodać, że “Bawarczycy” tuż po przerwie mieli także strzał w słupek Leona Goretzki, a w tej samej akcji w słupek poprawił jeszcze Raphael Guerreiro. Jedyną bramkę w spotkaniu zdobył za to Joshua Kimmich. Guerreiro wrzucił z lewej strony, a Kimmich idealnie nabiegł z drugiej linii i strzelił z główki w silny sposób nie do obrony.

Generalnie jednak było… nudno. O ile w meczu City z Realem coś się działo pod bramką Łunina, tak tu Bayern ustawił się z tyłu i tylko nabijał kolejne statystyki defensywne – przechwyty, odbiory, udane interwencje. Niemcy zrobili dokładnie to, co niedawno Arsenal z Manchesterem City. Na duże uznanie zasługuje praca w środku pola Konrada Laimera, często niewidoczna. Austriak miał trzy przechwyty piłki, podjął też aż sześć prób bezpośredniego odbioru. Leon Goretzka przydawał się we własnym polu karnym, notując aż siedem wybić. “Kanonierom” brakowało kreatywności, indywidualnego błysku, nawet małego punktu zaczepienia. Zaledwie dwa uderzenia w drugiej połowie, gdzie przez ponad pół godziny gonili wynik, to wynik zawstydzający. Bayern, który zalicza spory kryzys i dał się rozjechać w Bundeslidze, osłodził sobie to wszystko w Champions League. Może dojść do powtórki z finału 2013, jeżeli wyeliminuje Real Madryt, a w drugim półfinale Borussia Dortmund poradzi sobie z PSG. Harry Kane i Eric Dier jako byłe “Koguty” mają się z czego cieszyć.

Related Articles