Skip to main content

W sobotę po raz 31. w historii zostanie rozegrany finał najważniejszego europejskiego pucharu w piłce nożnej w doskonale znanym nam formacie Ligi Mistrzów. Na Stadionie Olimpijskim im. Atatürka w Stambule zmierzą się angielski Manchester City i włoski Inter Mediolan. Oba zespoły mogą napisać kolejną piękną kartę w historii futbolu. Poprzeczka jest zawieszona dość wysoko. Oto pięć naszym zdaniem najlepszych finałów Champions League.

Naszą retrospekcję rozpoczynamy meczem sprzed ponad 20 lat. Do finału Ligi Mistrzów w sezonie 2001/2002 dotarły hiszpański Real Madryt i rewelacyjny, niemiecki Bayer Leverkusen. Drużyna trenera Vicente del Bosque była faworytem tego meczu, bowiem w przekroju całych rozgrywek prezentowała się zdecydowanie lepiej, wygrywając obie fazy grupowe (wówczas taki format obowiązywał w Champions League) i ogrywając w półfinale w podwójnym El Clasico FC Barcelonę. Z kolei zespół Klausa Toppmöllera finał osiągnął po wielkich trudach. Po drugiej fazie grupowej Bayer mimo wygrania grupy D nie czuł się pewnie – trzy wygrane i remis pozwoliły na awans, ale bilans 11 goli strzelonych i 11 straconych nie napawał optymizmem. Jednak w ćwierćfinale „Aptekarze” dość gładko rozprawili się z Liverpoolem, zaś w półfinale zdołali awansować dzięki większej liczbie goli strzelonych na Old Trafford przeciwko Manchesterowi United. Promocja do finału miała gorzki smak dla Ze Roberto. W drugiej połowie rewanżowego spotkania brazylijski skrzydłowy obejrzał żółtą kartkę, która eliminowała go z udziału w meczu o Puchar Europy.

Sam finał zadowolił najbardziej wybrednych kibiców. Już na początku spotkania Roberto Carlos posłał daleki wrzut z autu w kierunku Raula Gonzaleza. Hiszpański napastnik Realu w pogoni za piłką wyprzedził Lucio i z pierwszej piłki uderzył w kierunku dalszego słupka. Hans-Jörg Butt strzeżący bramki Bayeru z niewyjaśnionych przyczyn nawet nie schylił się do piłki, która przeleciała tuż obok niego wprost do siatki. Kilka chwil później rzut wolny dla „Aptekarzy” z lewej strony pola karnego egzekwował Bernd Schneider. Mocne dośrodkowanie w pole karne trafiło na głowę Lucio, który skoczył wyżej niż Fernando Hierro i piłka zatrzepotała w bramce Cesara Sancheza, bramkarza „Los Blancos”. Real naciskał, a w szeregach Bayeru dało się zauważyć brak Ze Roberto. Zastępujący go Thomas Brdarić kompletnie nie radził sobie z Michelem Salgado i jeszcze przed przerwa został zmieniony przez Dymitara Berbatowa. W jednej z ostatnich akcji meczu Santiago Solari posłał górną piłkę w kierunku Roberto Carlosa, ten wrzucił ją przed pole karne, gdzie Zinedine Zidane przepięknie przymierzył z powietrza w samo okienko bramki Butta. Stadion Hampden Park w Glasgow eksplodował! Po zmianie stron Bayer dążył do wyrównania za wszelką cenę. W 68. minucie Lucio w niegroźnej sytuacji spowodował kontuzję Sancheza, w którego miejsce musiał wejść rezerwowy – tak, tak – Iker Casillas. Późniejsza legenda „Galacticos” uwijał się jak w ukropie kilkukrotnie ratując swój zespół z opresji. Real dowiózł zwycięstwo do końca na plecach Zidane’a i Casillasa.

Maszyna czasu szybko przenosi nas do finiszu sezonu 2013/2014, w którym zobaczyliśmy hiszpański finał Champions League. Po raz pierwszy w historii Ligi Mistrzów doszło do starcia derbowego – na Estadio da Luz w Lizbonie zmierzyły się madryckie Real i Atletico. Oba zespoły szły jak burza przez rozgrywki, dominując swoich rywali zarówno w grupie, jak również później w fazie pucharowej. Najdobitniej przekonały się o tym dwie drużyny – AC Milan został ograny w dwumeczu przez ekipę Diego Simeone 5:1, zaś Schalke 04 Gelsenkirchen zostało zdemolowane przez drużynę trenera Carlo Ancelottiego w stosunku 9:2! W drodze do finału Atletico nie bez kłopotów odprawiło jeszcze FC Barcelonę i londyńską Chelsea, natomiast Real po zaciętym dwumeczu z Borussią Dortmund w półfinale rozsmarował Bayern Monachium. Klasą dla siebie był w tamtym sezonie Cristiano Ronaldo, który przed finałowym spotkaniem zgromadził aż 16 goli w rozgrywkach, dokładnie dwa razy więcej niż najlepszy strzelec rywali Diego Costa, który w meczu o Puchar Europy z powodu kontuzji musiał opuścić boisko już po 9 minutach.

Finał od samego początku był niezwykle zacięty, a sędzia Björn Kuipers miał mnóstwo pracy, pokazując w ciągu 90 minut aż 7 żółtych kartek. W 36. minucie po rzucie rożnym piłka wróciła w pole karne, gdzie Diego Godin głową przelobował wybiegającego z bramki Ikera Casillasa. Spotkanie było koncertem gry obronnej obu drużyn i festiwalem nieskuteczności z obu stron. Każda upływająca minuta zbliżała Atletico do sukcesu. Real naciskał, ale jego przewaga nie przynosiła rezultatu niemal aż do ostatniego gwizdka. Niemal, bowiem w trzeciej z doliczonych przez sędziego minut, po rzucie rożnym Sergio Ramos w polu karnym uprzedził Portugalczyka Tiago, piłki nie sięgnął Thibaut Courtois i czekała nas dogrywka. Wysiłek „Los Colchoneros” włożony w regulaminowy czas gry odbił się na dodatkowych 30 minutach. Atletico wyraźnie opadło z sił, co w drugiej części dogrywki skutecznie wypunktował Real. Bramki Garetha Bale’a, Marcelo i CR7 z rzutu karnego odarły zespół Simeone ze złudzeń. Niesamowity comeback „Galacticos” stał się faktem. Tym samym madrytczycy skompletowali „Decimę” – po raz 10. zdobyli Puchar Europy.

Kilka kroków w tył i meldujemy się w sezonie 2005/2006. Wielki finał tym razem gościł na słynnym, podparyskim Stade de France w Saint-Denis, gdzie zmierzyły się naszpikowane gwiazdami zespoły FC Barcelony i Arsenalu – bezdyskusyjnie dwie najlepsze drużyny tamtych rozgrywek. W drodze do finału Arsenal stracił w Champions League zaledwie 2 gole, zaś Barca tylko cztery. Decydujące starcie zapowiadało się wręcz kosmicznie, bowiem czekało nas starcie czołowych snajperów Ligi Mistrzów. Przed finałem w czołowej piątce strzelców znajdowali się wówczas piłkarski magik Ronaldinho i zabójczo skuteczny Samuel Eto’o z „Blaugrany” oraz prawdziwy artysta futbolu Thierry Henry w barwach „Kanonierów”.

Rzeczony Henry od pierwszego gwizdka nękał bramkarza rywali, Victora Valdesa, który dwukrotnie popisał się świetnymi interwencjami. W 18. minucie doszło do sporej kontrowersji. Wybiegający z bramki Arsenalu Jens Lehmann będąc już poza polem karnym podciął pędzącego z piłką Eto’o. Norweski sędzia Terje Hauge pospieszył się z gwizdkiem i przerwał grę, mimo że futbolówka trafiła pod nogi Ludovica Giuly’ego, który spokojnie umieścił ją w pustej bramce. Zamiast uznania gola i otwarcia wyniku zobaczyliśmy czerwoną kartkę dla Lehmanna i rzut wolny dla Barcelony, egzekwowany z resztą nieskutecznie. Rezerwowy bramkarz Manuel Almunia zmienił drugiego największego pechowca tej sytuacji, Roberta Piresa. Grający w osłabieniu Arsenal przez ponad 70 minut musiał walczyć o przetrwanie, ograniczając się do pojedynczych zrywów. W końcówce pierwszej połowy Hauge dał się „kupić” na „symulkę” Emmanuela Eboue i podyktował rzut wolny dla „Kanonierów” z prawej strony pola karnego. Piłkę dośrodkował Henry, do główki wyskoczył Sol Campbell i Arsenal niespodziewanie objął prowadzenie do przerwy. O losach finału przesądzili rezerwowi Barcelony. W 76. minucie Andres Iniesta znalazł podaniem Henrika Larssona, który trącił piłkę do Eto’o, a ten zaskoczył Almunię strzałem przy krótkim słupku. Pięć minut później bohaterem Barcy został prawy obrońca Juliano Belletti, który wykorzystał znakomite podanie Larssona w pole karne i huknął mocno między nogami bramkarza Arsenalu.

Przedostatni wspominkowy finał to powrót do wieku XX. Finał wprost nieprawdopodobny, do którego napisania scenariusza nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock. W meczu o Puchar Europy w sezonie 1998/1999 na stadionie Camp Nou w Barcelonie zmierzyły się drużyny Manchesteru United i Bayernu Monachium. Były to jeszcze czasy, kiedy w Champions League grały 24 drużyny w 6 grupach, a awans do ćwierćfinału uzyskiwały najlepsze zespoły z każdej grupy oraz dwie najlepsze drużyny z drugich miejsc. Bayern wygrał grupę D, wyprzedzając o 1 punkt Manchester United, który został drugim szczęśliwcem z drugiego miejsca obok Realu Madryt. W drodze do finału „Czerwone Diabły” pokonały włoski duet – Inter Mediolan i Juventus Turyn, zaś monachijczycy rozbili w ćwierćfinale Kaiserslautern, zaś w zaciętym, półfinałowym dwumeczu zdołali pokonać najsilniejsze w historii ukraińskiego futbolu Dynamo Kijów z Andrijem Szewczenką i Serhijem Rebrowem w składzie. Dla obu drużyn finał był trzecim starciem w ówczesnych rozgrywkach Ligi Mistrzów. Dwa wcześniejsze zakończyły się remisami – na Olympiastadion w Monachium było 2:2, na Old Trafford 1:1.

Oba zespoły nie mogły zagrać w swoich żelaznych jedenastkach. Kontuzje wykluczyły z finału lewego obrońcę i ówczesnego mistrza świata Francuza Bixente Lizarazu oraz najskuteczniejszego zawodnika Bayernu Giovanne Elbera. Z kolei w składzie United zabrakło pauzujących za kartki Paula Scholesa oraz kapitana zespołu Roya Keana. Spotkanie lepiej rozpoczął niemiecki zespół. W 6. minucie Ronny Johnsen sfaulował tuż przed polem karnym Carstena Janckera i Bayern otrzymał rzut wolny. Stały fragment na gola zamienił Mario Basler posyłając obok muru w długi róg płaski strzał, który kompletnie zaskoczył Petera Schmeichela, bramkarza Manchesteru. Kolejne minuty były festiwalem nieskuteczności. Spotkanie ożywiły dopiero zmiany przeprowadzone w drugiej połowie. Bayern był blisko rozstrzygnięcia, ale z lobem Stefana Effenberga poradził sobie Schmeichel, a po strzale Mehmeta Scholla w sukurs przyszedł mu słupek. W odpowiedzi czujność Olivera Kahna sprawdził rezerwowy Ole Gunnar Solskjaer, ale niemiecki bramkarz nie dał się zaskoczyć. W końcówce znów próbował Scholl, ale Schmeichel świetnie obronił. Kilka chwil później sytuacyjną przewrotką popisał się Jancker, ale piłka trafiła jedynie w poprzeczkę. W doliczonym czasie gry niewykorzystane sytuacje zemściły się na Bayernie. Dwa stałe fragmenty gry, podczas których w pole karne wędrował nawet Schmeichel odwróciły losy meczu. Najpierw po rzucie rożnym i sporym zamieszaniu do bramki trafił kolejny rezerwowy, Teddy Sheringham, zaś tuż przed końcowym gwizdkiem po główce Sheringhama piłkę pod poprzeczkę strącił Solksjaer zapewniając wygraną United. „Futbol, jasna cholera, ale nigdy się nie poddajemy i dzięki temu wygraliśmy.” – powiedział w pomeczowym wywiadzie Sir Alex Ferguson, trener „Czerwonych Diabłów”.

Na koniec creme de la creme historii finałów Ligi Mistrzów. Absolutny thriller z polskim akcentem, który podobnie jak w tym roku został rozegrany na Stadionie im. Atatürka w Stambule. W dniu 29 maja 2005 roku w meczu o Puchar Europy naprzeciwko siebie stanęły AC Milan i Liverpool z Jerzym Dudkiem w bramce. Część z czytających na samo wspomnienie wie już o czym będzie ten akapit. Pozostali muszą przeczytać do końca. Dramaturgia drogi obu drużyn do finału jest dość niezwykła. Liverpool zaczynał przygodę z Champions League od III rundy kwalifikacji i nie bez kłopotów pokonał w dwumeczu austriacki Grazer AK. Z grupy A wyszedł z drugiego miejsca dzięki lepszemu dwumeczowi z Olympiakosem Pireus. W fazie pucharowej zespół trenera Rafaela Beniteza najpierw ograł Bayer Leverkusen, następnie w dwumeczu o sporym bagażu historycznym pokonał Juventus, aby w półfinale pokonać Chelsea strzelając zaledwie jednego gola. Słabo? To pa tera! Milan swoją grupę wygrał w cuglach, w 1/8 finału z Manchesterem United rozprawił się w pojedynkę Hernan Crespo, zaś ćwierćfinałowe derby Mediolanu zakończyły się skandalem. Pierwszy mecz na San Siro wygrał Milan po golach Jaapa Stama i Andrija Szewczenki. Gdy w rewanżu Szewczenko trafił na 1:0 było w zasadzie pozamiatane, ale fani Interu wciąż wierzyli. W 73. minucie do bramki Didy trafił Esteban Cambiasso, jednak sędzia Manuel Mejuto Gonzalez dopatrzył się faulu Argentyńczyka na Cafu i gola nie uznał. Z trybun za bramką poleciały najróżniejsze przedmioty w tym plastikowe butelki oraz race, jedna z nich trafiła w głowę i bark Didy. Arbiter najpierw przerwał, a kilka chwil później zakończył spotkanie, a UEFA przyznała walkower dla Milanu. W półfinale „Rossoneri” mierzyli się z PSV Eindhoven. Po wygranej na własnym terenie 2:0 dość pewni swego jechali do Holandii. Tam po golach Park Ji-sunga i Phillipa Cocu gospodarze wyrównali stan rywalizacji. Gdy zanosiło się na dogrywkę niepilnowany w polu karnym Massimo Ambrosini wykorzystał dośrodkowanie Kaki. PSV musiało strzelić 2 gole, aby awansować do finału. Cocu trafił jeszcze na 3:1, ale na więcej zabrakło czasu.

Finał rozpoczął się perfekcyjnie dla Milanu. Już w pierwszej akcji meczu na listę strzelców wpisał się Paolo Maldini. Po faulu na Kace z rzutu wolnego dośrodkował Andrea Pirlo, Maldini uderzył z powietrza, a piłka po koźle wpadła do siatki. „Rossoneri” kontrolowali boiskowe wydarzenia, a w końcówce pierwszej połowy dołożyli do pieca. Najpierw Szewczenko dograł wzdłuż bramki do Crespo, który po prostu dostawił nogę do piłki i nie dał szans Dudkowi na skuteczną obronę, a kilka chwil później Kaka posłał doskonałe podanie przez dwie linie obrony Liverpoolu, Crespo stanął oko w oko z Dudkiem i podciął piłkę obok niego wprost do siatki. 3:0 do przerwy było nokautem. Początek drugiej połowy to nieprawdopodobny comeback „The Reds”, którzy w ciągu 6 minut doprowadzili do remisu! Najpierw dośrodkowanie Johna Arne Riise wykorzystał kapitan zespołu Steven Gerrard posyłając głową piłkę w przeciwległe okienko bramki Didy. Następnie sprzed pola karnego huknął Vladimir Šmicer – Dida tylko trącił piłkę, ale ta i tak wpadła do bramki. Po chwili Milan Baroš odegrał piętą do wbiegającego w pole karne Gerrarda, którego podciął Gennaro Gattuso. Efekt? Rzut karny, który na gola na raty – bowiem Dida obronił pierwszy strzał – zamienił Xabi Alonso. Żadna z drużyn nie potrafiła rozstrzygnąć meczu w regulaminowym czasie. W dogrywce Dudek w nieprawdopodobny sposób obronił główkę i dobitkę Szewczenki, który po latach wspominał: „Kiedy bramkarz broni ci coś takiego wtedy już wiesz, że nie jesteś w stanie wygrać takiego meczu.”. W serii rzutów karnych polski bramkarz postanowił szaleć na linii bramkowej, co później brytyjscy dziennikarze nazwali „Dudek Dance”. Efektem „popisów” golkipera reprezentacji Polski było pudło Serginho oraz obronione „jedenastki” Pirlo i Szewczenki, który wykonywał decydujący rzut karny. Gdy Dudek zatrzymał Ukraińca stadion eksplodował radością angielskich kibiców, którzy jeszcze w przerwie meczu byli w całkowitej rozpaczy. Cóż to była za noc w Stambule!

Nie mielibyśmy nic przeciwko, aby po 18 latach historia uraczyła nas równie emocjonującym i spektakularnym widowiskiem. Nie będziemy was czarować – Manchester City jest ogromnym faworytem finału i niewykluczone, że spotkanie o Puchar Europy będzie widowiskiem jednostronnym. Trzy ostatnie edycje Champions League kończyły się wynikiem 1:0. Oby w sobotę odrobinę magii areny w Stambule pozwoliło nam zobaczyć więcej goli.

Related Articles