Skip to main content

Choć przez prawie pół godziny drugiej połowy Polacy remisowali 1:1, to finalnie z Wembley wracają bez punktów. O wyniku zdecydowała głównie słaba pierwsza połowa w wykonaniu biało-czerwonych. Cóż, niestety przed kolejnym meczem na legendarnym londyńskim stadionie, znów będziemy wspominać 1973 rok…

Pierwsza połowa tego meczu to katastrofa w wykonaniu biało-czerwonych. Cieszyć się można było jedynie z wyniku, bo 0:1 dawało szansę na poprawę po przerwie. Bramka Anglików obciąża konto Piotra Zielińskiego, który zaliczył koszmarną stratę, a także Michała Helika, który w jeszcze gorszym stylu władował się wślizgiem w Raheema Sterlinga. Pomocnik Manchesteru City wyjeżdżał już za linię końcową i najprawdopodobniej nie zrobiłby w tej akcji nic. Helik wyciągnął pomocną dłoń i zafundował Anglii rzut karny, a Harry Kane nie zwykł marnować takich szans.

Anglia dominowała na placu gry totalnie, choć nie przełożyło się to na zastraszająco dużą liczbę okazji strzeleckich. Dobry strzał Kane’a tuż zza pola karnego świetnie odbił Wojciech Szczęsny. W innej sytuacji Sterling miał tyle miejsca w polu karnym, że zgłupiał. Prawdopodobnie na treningach Manchesteru City nie zdarza mu się tyle wolnej przestrzeni w szesnastce. W ostatniej chwili interwencja jednego z naszych obrońców zażegnała niebezpieczeństwo.

My w pierwszych 45 minutach nie odpowiedzieliśmy dosłownie niczym. Gra toczyła się na naszej połowie, a angielski bramkarz, Nick Pope, nudził się jak na projekcji filmu o facecie w łódce.

Na szczęście po przerwie postanowiliśmy zapewnić defensywie Anglików więcej atrakcji. Celne okazały się – po raz kolejny – zmiany przeprowadzone przez Paulo Sousę. Arkadiusz Milik dał więcej niż Karol Świderski, a Kamil Jóźwiak znów mocno ożywił naszą grę. Były zawodnik Lecha Poznań wszedł na boisku za Helika, którego podobnie, tak jak z Węgrami, nie sposób ocenić pozytywnie. W 58. minucie po prostym błędzie Johna Stonesa przejęliśmy piłkę. Szybka dwójkowa wymiana między Jakubem Moderem i Milikiem zakończyła się golem tego pierwszego. Chwila szczęścia na Wembley stała się faktem.

Po golu Anglicy rzecz jasna ruszyli do odrobienia tego, co właśnie stracili. Ale czy była to ogromna przewaga? Nic z tych rzeczy. Broniliśmy się wyżej, dużo agresywniej niż w pierwszej połowie. Potrafiliśmy się utrzymywać przy piłce, wymieniać ją, zbliżać do pola karnego Pope’a. Zupełnie inne gra niż w pierwszej połowie. Niestety, nawet pozytywne oceny trzeba schować na kiedy indziej, bo w 85. minucie po rzucie różnym Stones zrehabilitował się, dogrywając głową do Harry’ego Maguire’a, a stoper Manchesteru United posłał bombę pod poprzeczkę bramki Szczęsnego. Czar prysł.

W końcówce jeszcze po niezłej akcji i zagraniu Bartosza Bereszyńskiego w pole karne, blisko finalizacji był Kamil Grosicki, ale do szczęścia zabrakło z pół metra. Gdy gramy na Wembley to prawie zawsze czegoś brakuje. Choć obiektywnie to zabrakło nam reprezentacji Polski w pierwszych 45 minutach, które zostały oddane Anglii za darmo. Gdyby Lwy Albionu były bardziej przekonujące, wówczas w drugiej połowie nie byłoby już szans na żadne odrabianie strat. Potwierdziło się jednak, że nie taka ekipa Garetha Southgate’a straszna, jak ją malują. Oby był to dobry prognostyk na jesień i rewanż. Choć, nie ukrywajmy, punktowo jesteśmy już w bardzo trudnej sytuacji.

Related Articles