Część 1 – TUTAJ.
Odpoczynek od mundiali trwał 16 lat. Przez ponad dekadę kolejne niepowodzenia eliminacyjne przypisywano klątwie Bońka i Piechniczka, którzy mieli stwierdzić, że „[…] na następny turniej możemy długo poczekać […] ze dwadzieścia lat.”. Niepisaną „klątwę” przełamała reprezentacja Jerzego Engela, z naturalizowanym Emmanuelem Olisadebe, kreowanym w 2002 roku na zbawcę reprezentacji Polski. Udane eliminacje wprowadziły nad Wisłą taki optymizm, iż pojawiały się deklaracje, że do Azji jedziemy po złote medale. Biało-Czerwoni trafili do grupy z Koreą Południową, Portugalią i USA. To właśnie ten turniej rozpoczął serię imprez, przed którymi pompowany do granic możliwości pękał z ogromnym hukiem, a media przez długi czas miały na reprezentacji Polski używanie. Polacy przegrali z gospodarzami z Korei 0:2, później zostali rozbici przez Portugalie 0:4, by w „meczu o honor” w rezerwowym składzie pokonać Stany Zjednoczone 3:1. Co zapamiętaliśmy z tamtego turnieju? Nowatorską wersję Mazurka Dąbrowskiego w niemal amerykańskim stylu, wykonaną przez Edytę Górniak, genialną piosenkę o występie Biało-Czerwonych w wykonaniu Macieja Maleńczuka i zespołu Püdelsi pt. „Mundialeiro” oraz jeden z pierwszych polski virali na YouTube, czyli parodię Jacka Gmocha i analizy mundialu. To właśnie z niej dowiedzieliśmy się, że Koreańczycy nas oszukali, bo mieli szybsze buty. Popkultura znakomicie poradziła sobie z piłkarską katastrofą biało-czerwonej jedenastki.
Po czterech latach reprezentacja Polski ponownie wywalczyła awans do MŚ, rozgrywanych tuż za miedzą, w Niemczech. Reprezentacja Pawła Janasa wyglądała w eliminacjach znakomicie. 8 wygranych i dwie, dość pechowe porażki z Anglikami były naprawdę świetnym rezultatem. Dziennikarze, a nawet kibice w ciemno typowali nazwiska zawodników, którzy pojadą do Niemiec powalczyć o wyjście z interesującej grupy z gospodarzami, Ekwadorem i Kostaryką. Tymczasem podczas prezentacji kadry w barze Champions przy hotelu Mariott Janas zszokował cały kraj. Na turniej nie pojechali: etatowy bramkarz kadry i zdobywca Ligi Mistrzów sprzed roku Jerzy Dudek, strzelec 7 goli w eliminacjach Tomasz Frankowski oraz liderzy bloku defensywnego Tomaszowie Rząsa i Kłos. Szokiem były powołania dla Seweryna Gancarczyka, Piotra Gizy czy Damiana Gorawskiego, który finalnie z powodów medycznych na mistrzostwa nie pojechał. Zastąpił go Bartosz Bosacki – najlepszy strzelec reprezentacji na mundialach w XXI wieku. „Bosy” zdobył 2 gole w „meczu o honor” wygranym z Kostaryką 2:1. Wcześniej „Biało-Czerwoni” przegrali na „dzień dobry” z Ekwadorem 0:2, z którym pół roku wcześniej gładko wygrali w Barcelonie 3:0. To właśnie po tym meczu pojawiła się legendarna okładka dziennika „Fakt” o wymownym tytule: „Wstyd. Żenada. Kompromitacja. Hańba. Frajerstwo. Nie wracajcie do domu.”. Szansą był jeszcze mecz z Niemcami, w którym długo przy remisie trzymał nas znakomity Artur Boruc. Niestety w doliczonym czasie gry Dariusz Dudka nie upilnował Davida Odonkora, który asystował przy decydującym o wygranej Niemców golu Olivera Neuville’a. Podobnie jak 4 lata wcześniej turniejowa porażka została skonsumowana z humorem. Dzięki skeczowi Kabaretu Moralnego Niepokoju o wizycie księdza przez lata przy braku tematów do rozmowy padało słynne: „Ale że Dudka nie wzięli na mundial?”.
Kolejne lata to dość mroczny czas dla reprezentacji. Brak awansów na mundiale i kompromitacja w grupie „śmiechu” podczas Euro 2012 pogłębiały piłkarski marazm nad Wisłą. Dopiero powołanie na stanowisko selekcjonera Adama Nawałki przyniosło miłą odmianę. Biało-Czerwoni wrócili do mistrzostw świata po 12 latach. Podczas turnieju w Rosji liczono na choćby powtórkę wyjścia z grupy, które udało się osiągnąć dwa lata wcześniej na Euro we Francji. Grupa z Senegalem, Kolumbią i Japonią jawiła się jako nieprzewidywalna, ale po dobrych występach awans wydawał się być w zasięgu. Kłopot zaczął się pod koniec eliminacji, gdy selekcjoner reprezentacji Danii Age Hareide po zwycięstwie nad Polską 4:0 stwierdził, że kadra Nawałki jest przewidywalna. Nawałka zaczął kombinować i w końcu przekombinował. Turniej w Rosji był kopią turniejów rozgrywanych w XXI wieku. W meczu „otwarcia” z Senegalem działy się rzeczy kuriozalne. Thiago Cionek dość nieszczęśliwie strzelił „samobója”, już na starcie turnieju stając się jego kozłem ofiarnym. W drugiej połowie Grzegorz Krychowiak i Jan Bednarek nie zauważyli wbiegającego po opatrzeniu urazu Mbaye Nianga, który minął Wojciecha Szczęsnego i trafił do pustej bramki. Honorową bramkę w końcówce strzelił Krychowiak, ale porażce nie zapobiegliśmy. Media łudziły się, że kadra odmieni swoje oblicze w starciu z Kolumbią. Eksperci nie docenili południowoamerykańskiej drużyny, która pewnie wygrała 3:0, a Jacek Laskowski zasłynął frazą o mundialu w 4K – “Kolumbia, Kazań, Klęska, a czwarte “K” proszę sobie dopisać”. W „meczu o honor” Biało-Czerwoni wygrali 1:0 po bramce Bednarka, ale honoru nie uratowali. Ostatnie 10 minut meczu światowe media nazwały „farsą”. Obie drużyny zagrały niemal na stojąco, bowiem wynik 1:0 urządzał Japończyków, którzy dzięki niemu uzyskiwali awans dzięki… regule „fair play” – przy równym bilansie z Senegalem o awansie „Kraju Kwitnącej Wiśni” decydowała mniejsza ilość kartek pokazanych reprezentantom Japonii. W przypadku rosyjskiej imprezy, w porównaniu z poprzednimi turniejami, popkultura oszczędziła naszych kadrowiczów. Wszyscy mieli szczerze i serdecznie dość.
Historia polskich mundiali dość brutalnie pokazuje nasze miejsce w szeregu po futbolowej rewolucji lat 90-tych. W XXI wieku sam udział w światowym czempionacie powinniśmy traktować jak sukces. Tymczasem podobnie jak w poprzednich latach znów patrzymy z optymizmem. Bo przecież Arabia Saudyjska to piłkarski kopciuszek, Meksyk najsłabszy w historii, a Argentyna? Z Lewandowskim można spróbować pokonać Messiego. Tego wszystkiego życzymy naszym kadrowiczom, zachowując jednak chłodny dystans.