Na przełomie listopada i grudnia reprezentacja Polski po raz 9. weźmie udział w turnieju o mistrzostwo świata. Podobnie jak przed poprzednimi turniejami kibice znów z nadzieją spoglądają w terminarz, licząc na dobry występ Biało-Czerwonych. Jak to wyglądało w przeszłości? Zapraszam do lektury.
Powołana do życia w 1921 roku reprezentacja Polski w piłce nożnej mężczyzn zadebiutowała na mistrzowskiej imprezie dopiero podczas jej trzeciej edycji w roku 1938. Cztery lata wcześniej, w eliminacjach do mundialu we Włoszech nasz zespół narodowy mierzył się w dwumeczu z Czechosłowacją. W pierwszym meczu Polska przegrała 1:2, zaś cztery dni przed rewanżem polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, z nie do końca jasnych przyczyn, wydało zakaz wyjazdu do Pragi. Na włoskie finały pojechali zatem Czechosłowacy, którzy zostali tam wicemistrzami świata. W kolejnych kwalifikacjach los skojarzył Biało-Czerwonych z reprezentacją Jugosławii. Dzięki wysokiej wygranej w Warszawie 4:0 nie miała znaczenia skromna porażka 0:1 w rewanżu w Belgradzie. Polska po raz pierwszy uzyskała kwalifikację do finałów MŚ, które zostały rozegrane we Francji.
Mundialowy debiut „Orłów” selekcjonera Józefa Kałuży miał miejsce 5 czerwca 1938 roku. Na Stade de la Meinau w Strasburgu nasz zespół zmierzył się z Brazylią, mającą w składzie legendarnego Leonidasa. Brazylijczyk nazywany „czarnym diamentem” był przed epoką Pelego symbolem piłki nożnej w swoim kraju. Spopularyzował również strzał przewrotką. Spotkanie w ramach pucharowej drabinki rozgrywanego 15-zespołowego mundialu przeszło do historii. Cytując fragment barwnej relacji z Przeglądu Sportowego czytamy: „Trzeba przyznać, że przebieg meczu ułożył się jakby kierowała nim za kulisami ręka najsprawniejszego reżysera, obeznanego z psychiką tłumu, dyrygującego kontrastowymi efektami.”.
Wynik w 18. minucie otworzył Leonidas, pięć minut później po faulu na Erneście Wilimowskim rzut karny na bramkę zamienił Fryderyk Scherfke, ale jeszcze przed przerwą Brazylijczycy zdobyli dwa gole autorstwa Romeu Pellicciariego i Jose Peracio. Na początku drugiej odsłony Wilimowski zdobył dublet doprowadzając do remisu. W 71. minucie drugą bramkę dla Brazylii strzelił Peracio. Gdy wydawało się, że mecz jest rozstrzygnięty, minutę przed końcem wyrównał Wilimowski i szwedzki sędzia Ivan Eklind zarządził dogrywkę. W niej błysnął Leonidas zdobywając w pierwszym kwadransie dwa gole. W samej końcówce Wilimowski trafił po raz czwarty. Polacy mieli jeszcze szansę na wyrównanie, ale Gerard Wodarz nie trafił z rzutu wolnego, zaś Erwin Nyc trafił w poprzeczkę. Brazylia wygrała 6:5, a Przegląd donosił, iż żaden z 1728 uczestników zorganizowanego przez gazetę konkursu nie trafił dokładnego wyniku. Nigdy wcześniej ani później w historii polskiego futbolu nie zdarzyła się sytuacja, by po 4 golach jednego zawodnika reprezentacja nie wygrała meczu. Wyczyn Wilimowskiego był niepobity aż do 1994 roku, gdy Oleg Salenko strzelił 5 goli przeciwko Kamerunowi.
Na kolejny występ w światowym czempionacie czekaliśmy długie 36 lat. W eliminacjach do pierwszych powojennych mistrzostw w Brazylii w 1950 roku nie wzięliśmy udziału. W kolejnych, po wylosowaniu Węgier, kierownictwo reprezentacji wycofało zespół z obawy przed kompromitującą porażką z gwiazdorską reprezentacją Madziarów. Aż do 1974 roku kolejne kwalifikacje kończyły się niepowodzeniem. Wszystko zmieniło się po nominacji Kazimierza Górskiego na selekcjonera reprezentacji. W 1973 Polacy zostawili w pokonanym polu Walijczyków i Anglików, w składzie których wciąż znajdowali się mistrzowie świata z 1966 roku. Słynny zwycięski remis na Wembley dał Biało-Czerwonym awans, zaś Anglia popadła w marazm i aż do 1982 roku nie pojawiała się na mundialach. Podczas turnieju w Zachodnich Niemczech (wówczas jeszcze panował podział na RFN i NRD, czyli Niemcy Wschodnie) reprezentacja Polski była prawdziwą sensacją. Polacy w grupie pokonali faworyzowaną Argentynę 3:2, dali lekcję futbolu Haitańczykom wygrywając 7:0, zaś w ostatnim spotkaniu pokonali 2:1 Włochów z legendarnym Dino Zoffem w bramce.
Druga runda rozgrywana również w formie grupowej ułożyła się w dramatyczny finisz. Ale po kolei. Biało-Czerwoni odnieśli dwie wygrane pokonując Szwedów 1:0 oraz Jugosławię 2:1. Trzecie spotkanie z reprezentacją RFN decydowało o dalszych celach. Zwycięzca miał zagrać o złoto, przegrany zaledwie o 3. miejsce. Spotkanie przeszło do historii jako „Mecz na wodzie”. Przed rozpoczęciem spotkania nad Waldstadion we Frankfurcie przeszła ogromna ulewa. Murawa nie poradziła sobie z przyjęciem takiej ilości wody, ale austriacki sędzia Erich Linemayr zezwolił na rozegranie meczu w skandalicznych warunkach. Niemcy wygrali 1:0 po bramce legendarnego Gerda Müllera, ale cichym bohaterem meczu był Jan Tomaszewski, który wcześniej obronił rzut karny wykonywany przez Uliego Hoeneßa. Biało-Czerwonym pozostał mecz o 3. miejsce, w którym czekali już mistrzowie świata sprzed 4 lat, Brazylia. Wielcy Rivelino i Jairzinho musieli obejść się smakiem. Po indywidualnej akcji Grzegorza Laty Polska zwyciężyła 1:0. Lato z 7 golami został królem strzelców turnieju oraz znalazł się w „11” turnieju razem z Kazimierzem Deyną. Najlepszym młodym zawodnikiem mistrzostw wybrano Władysława Żmudę. Oglądając nagrania z tamtego turnieju zaskoczy was pewnie numeracja na koszulkach polskiej reprezentacji. Podczas zgłoszeń PZPN popełnił drobny błąd. Przy podawaniu numerów na koszulkach dla poszczególnych graczy przyporządkowano do listy także liczbę porządkową od 1 do 22. FIFA nie miała zamiaru zastanawiać się, które wartości są prawidłowe, dlatego Tomaszewski zagrał z „2”, stoper Żmuda z „9”, Deyna z numerem rezerwowego bramkarza „12”, a nominalna „siódemka” Lato dostał „16”.
Cztery lata później podczas turnieju w Argentynie oczekiwania były jeszcze większe niż podczas medalowego turnieju w RFN. Wydawało się, że selekcjoner Jacek Gmoch, były asystent Górskiego ma jeszcze lepszą drużynę niż jego poprzednik, a przynajmniej taki przekaz głosiła wówczas komunistyczna propaganda. W kadrze pojawili się wracający po ciężkiej kontuzji, znakomity Włodzimierz Lubański oraz młodzi-gniewni: Adam Nawałka, Andrzej Iwan i Zbigniew Boniek. Już w fazie grupowej Polacy męczyli się okrutnie. Po bezbramkowym remisie z mistrzami świata RFN-em, z trudem ugrali wygraną 1:0 nad Tunezją po golu Laty. Zwycięstwo 3:1 z Meksykiem w ostatnim meczu premiowało Biało-Czerwonych do drugiej rundy. Tam trafiliśmy na trzy południowoamerykańskie reprezentacje. W pierwszym meczu Polacy przegrali z ciągniętą za uszy Argentyną 0:2. Przy stanie 0:1 rzutu karnego nie wykorzystał Deyna strzelając wprost w ręce Umbaldo Fillola. Wygrana 1:0 nad Peru pozostawiała nadzieję na grę o medale, którą brutalnie przekreślili Brazylijczycy. Zico (nazywany „Białym Pele” – red.) i spółka wygrali 3:1, ale to Argentyńczycy awansowali do finału. „Albicelestes” musieli jednak strzelić Peruwiańczykom 4 gole. Strzelili 6, a jakiś czas później Peru otrzymało z Buenos Aires kredyty na kwoty milionów dolarów. Tak właśnie wyglądała droga Argentyny do mistrzostwa świata, które zdobyli w wygranym 3:1 po dogrywce finale z Holandią. Prestiżowy „France Football” ocenił wówczas pracę sędziego Sergio Gonelliego z Włoch jako stronniczą. Był to także pierwszy turniej, w którym wziął udział polski sędzia. O nominacji na mundial 44-letni Alojzy Jarguz dowiedział się z… Dziennika Telewizyjnego!
Udział reprezentacji w mundialach przypadł także na lata 80-te. Gorący, hiszpański turniej przyniósł Biało-Czerwonym kolejny medal mistrzostw świata. Podopieczni selekcjonera Antoniego Piechniczka rozświetlili ponury krajobraz stanu wojennego nad Wisłą swoją widowiskową grą, w której prym wiódł Zbigniew Boniek. Po raz pierwszy w finałach wzięły udział 24 drużyny. Polacy rozpoczęli zmagania grupowe od dwóch bezbramkowych remisach. O ile po meczu z Włochami panował umiarkowany optymizm, to po spotkaniu z Kamerunem zrobiło się dość nerwowo. Na szczęście w decydującym spotkaniu „Orły” Piechniczka ograły Peru 5:1. W drugiej rundzie Biało-Czerwoni rozpoczęli od słynnego już meczu z Belgami, w którym Boniek skompletował hat-trick. W decydującym o awansie do półfinału, pełnym podtekstów spotkaniu ze Związkiem Radzieckim reprezentacja Polski potrzebowała co najmniej remisu. Starcie z Sowietami, mającymi w składzie jednego z najlepszych bramkarzy w historii Rinata Dasajewa oraz zdobywcę Złotej Piłki,wielkiego Olega Błochina, zakończyło się wynikiem 0:0. Sukces był słodko-gorzki, bowiem żółta kartka w 88. minucie meczu eliminowała Bońka z półfinałowego starcia z Włochami.
W półfinale Piechniczek popełnił taktyczny błąd. Mając w kadrze Andrzeja Szarmacha, który w starciach z reprezentacją Italii miał na koncie dwa trafienia przeciwko Zoffowi, selekcjoner postawił w ataku na Włodzimierza Ciołka. Gdy po pierwszej połowie okazało się, że ten manewr nie przynosi efektu, w miejsce Ciołka pojawił się na murawie… Andrzej Pałasz. Szarmach tylko patrzył z ławki, jak Paolo Rossi gra koncert w drodze po finał. Włosi wygrali 2:0, a Polakom na pocieszenie został mecz o 3. miejsce, z kompletnie rozbitymi Francuzami. „Trójkolorowi” byli załamani po porażce z RFN po serii rzutów karnych. Meczu, który okrył się złą sławą po koszmarnie brutalnym faulu bramkarza Niemców, Haralda „Toniego” Schumachera na Patricku Battistonie. Francuz stracił trzy zęby, złamał trzy żebra oraz doznał poważnego urazu głowy. Jeszcze na boisku lekarze podawali mu tlen. Francja podeszła do meczu o 3. miejsce po macoszemu, bez Allana Giresse’a i Michela Platiniego. Podopieczni trenera Michela Hidalgo jako pierwsi strzelili gola autorstwa Rene Girarda, ale Polacy wybili im z głowy marzenia o wygranej w końcówce pierwszej i na początku drugiej połowy. Od słupka trafił Szarmach, po rzucie rożnym głową strzelił Stefan Majewski, a zaraz po przerwie kapitalnym trafieniem z rzutu wolnego przy bliższym słupku popisał się Janusz Kupcewicz. Francuzi zniwelowali jeszcze straty po golu Alaina Couriola, ale to Polacy zostali trzecią drużyną globu.
Kolejny występ reprezentacji Polski był ostatnim na wiele lat. Mundial w Meksyku w 1986 roku był ogromnym rozczarowaniem. Biało-Czerwoni najpierw zremisowali bezbramkowo z Maroko, co w kraju uznano za niespodziankę. Co ciekawe, Marokańczycy finalnie wygrali naszą grupę, będąc pierwszą w historii drużyna z Afryki z awansem do dalszych gier w MŚ. W drugim meczu z Portugalią Polacy, konkretnie Włodzimierz Smolarek, strzelili jedynego gola w turnieju. Trafienie Smolarka było „złotym” golem, bowiem zdecydowało o zwycięstwie. W ostatnim meczu z Anglią doznaliśmy bolesnej porażki. Piechniczek postawił na indywidualne krycie Garego Linekera przez Stefana Majewskiego. Posługując się kolokwialnym, piłkarskim językiem, zasłyszanym na boiskach niższych lig – Lineker zrobił z Majewskiego chłopa. Angielski napastnik w pół godziny skompletował klasycznego hat-tricka, a Biało-Czerwoni musieli liczyć na korzystne rozstrzygnięcie w meczu Maroko – Portugalia. Obie strony satysfakcjonował remis, kosztem naszej kadry, ale afrykański zespół nie miał litości dla Portugalczyków, którzy sensacyjnie zajęli ostatnie miejsce w grupie. Trzecia pozycja Polski skazała drużynę narodową na starcie z mocną Brazylią. Dziennikarze już przed meczem pozbawiali naszych reprezentantów szans. Po latach Kazik Staszewski śpiewał: „Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby się nie przewrócił byłaby rzecz wielka.”. Słupek Ryszarda Tarasiewicza i poprzeczka Jana Karasia sprawiły, że nie prowadziliśmy z „Canarinhos” różnicą dwóch goli. Przy stanie 0:0 w polu karnym Biało-Czerwonych w starciu z „Tarasiem” padł Careca. Sędzia wskazał na „wapno”, a Socrates zamienił rzut karny na gola. W drugiej połowie Polacy starali się gonić wynik, ale bramki strzelali tylko Brazylijczycy. Edinho, Josimar i Zico odprawili nasz zespół z bagażem 4 goli do domu. Była to wówczas najwyższa porażka reprezentacji Polski w historii udziału w MŚ.
ciąg dalszy nastąpi…