Czuć, że mundial się już dobrze rozkręca, kiedy drużyny wychodzą grać już swoje drugie spotkania. Dzień szósty to pierwsza reprezentacja, która już odpadła. I jest to… Katar, ku niezadowoleniu gospodarzy. Amerykanie i Ekwadorczycy zaskoczyli dużo silniejszych rywali i mogą mówić o pechowych remisach, a Iran zdobył trzy punkty grając na niebywałej ambicji i zacięciu od pierwszych ostatnich minut.
Walia – Iran 0:2
To nie było nudne piątkowe przedpołudnie. Przede wszystkim to Iran sprawił, że kawa o tej porze nie była potrzebna. Pokazał, jak należy się podnieść mentalnie po takiej klęsce. Przecież każdy normalny fan piłki pomyślał sobie – łeee, nie mają najmniejszych szans, grali z Anglikami jak jacyś paralitycy. A tutaj pokazali, że nie mają nic do stracenia. Wyszli na ten mecz dużo odważniej. Jeszcze pierwsza połowa była w miarę wyrównana, choć Irańczykom został anulowany gol po spalonym. Ali Gholizadeh z Charleroi przejął podanie na połowie Walii i sklepał świetną akcję z Azmounem. Pech polegał na tym, że nie przypilnował swojej pozycji, a ostatnie podanie było do przodu i gola trafił szlag.
Druga połowa to jedno wielkie wow w wykonaniu Iranu. Walii na Ahmad bin Ali Stadium w ogóle nie było, nie istniała. Nie nadążała za tempem akcji swoich przeciwników, a co bardziej zaskakujące – przegrywała też fizyczne pojedynki. Irańczycy byli szybsi, silniejsi i bardziej ambitni. Cały czas jechali równo. W jednej akcji najpierw jeden słupek obił Azmoun, a później drugi obił Gholizadeh, kiedy świetnie dokręcił piłkę po strzale lewą nogą zza szesnastki. Walia została zamknięta w swojej szesnastce, jak w jakimś starym zamku. Ograniczała się tylko do wykopywania i zażegnywania niebezpieczeństwa. Irańczycy ich jechali, przez co potem w końcówce trochę siedli. Kiedy jednak Wayne Hennessey po głupim wyjściu z bramki otrzymał czerwoną kartkę za niebezpieczny atak, to wstąpiły w nich nowe siły i Azjaci przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść, zdobywając bramki w 98. i 101. minucie. Emocji ten mecz dostarczył na cały dzień. No i padł pierwszy gol zza pola karnego na tym mundialu!
TOP – Ramin Rezaeian. Ten 32-letni prawy obrońca grający na co dzień w lidze irańskiej w 101. minucie na pełnym gazie (!) poleciał z kontrą, żeby tylko dobić Walijczyków i jeszcze zrobił to podcinką. Za to wyróżnienie, mógłby tu też być ewentualnie Saeid Ezatolahi, absolutny szef środka pola, który wykonywał trudną robotę i przejął środek.
FLOP – Joe Allen. Doświadczony gość wszedł uspokoić grę, a najpierw zamiast wywalić w siną dal, to wybił prosto pod nogi Cheshmiego i ten lutnął na 1:0, a później Allen źle przyjął piłkę w środku pola, ta mu odskoczyła i finalnie przegrał walkę z Taremim. Iran zrobił z tego kontrę na 2:0. To nieźle uspokoił.
Katar – Senegal 1:3
Katar pokazał, że mundial to dla niego za duże kapcie. To przecież mistrz Azji, a dużo lepsze wrażenie zrobili na nas z tego kontynentu Irańczycy czy Japończycy. Katar nie udźwignął presji gospodarza i jako pierwszy odpadł z turnieju. Na pewno nie tak wyobrażali sobie nastroje po dwóch meczach. 10 lat przygotowań, a materiał ludzki jest, jaki jest. Trzeba szyć z dostępnych nici, a te są raczej cienkie. Udało się w 2019 zostać mistrzem Azji, jednak presia mundialu przytłoczyła mało znanych Katarczyków, na których skierowane były oczy całego świata. Król strzelców mistrzostw Azji – Almoez Ali – cały czas ma zero na koncie. Paradoks tego turnieju to przekręcenie w meczu Katarczyków, ale… ich samych. W pierwszej połowie bowiem należał im się rzut karny po faulu Ismaili Sarra. Senegalczyk ewidentnie z impetem wpadł na Aziza Afifa. Sprytnie się ustawił, szukał tego karnego, ale Sarr dał się załatwić. Niestety jednak sędzią tego meczu był Mateu Lahoz, a on akurat przyzwyczaił, że musi być w centrum uwagi. Karnego, co dziwne, nie było. Miało to miejsce jeszcze przy 0:0.
Później gospodarze w zasadzie sami oddali bramkę… a na początku drugiej połowy Afrykanie wykorzystali lepsze warunki fizyczne i Diedhiou trafił po rożnym. Kiedy Katarczycy przegrywali już 0:2, to wtedy tak naprawdę pokazał zalążek tego, co przez lata przygotowywał na turniej. Senegal odpuścił, a gospodarze ambitnie dążyli do zdobycia bramki. Był groźny strzał z daleka Hassana, akcja Afifa z Alim. Była też fantastyczna parada na refleks Mendy’ego. I wreszcie im się to udało. Mohammed Muntari zdobył historyczną bramkę, ale się z niej nie cieszył, bo gospodarze chcieli więcej. Trybuny oszalały. Już sześć minut później Bamba Dieng zweryfikował ich marzenia o remisie.
TOP – Boulaye Dia. Za przytomność umysłu. Senegal niby przeważał, ale nie szło mu za specjalnie. Ismaila Sarr kopał się po czole, podejmował złe decyzje, kiepsko liderował. A tymczasem kolega klubowy Piątka – Boulaye Dia wykorzystał fatalny błąd i tak powinni działać napastnicy. Różnie by się to mogło skończyć przy 0:0 do przerwy.
FLOP – Boualem Khoukhi. Pech jednego jest szczęściem drugiego. To on fatalnie się “obciął” w 40. minucie i sprawił, że Boulaye Dia skorzystał z tego prezentu. Interwencja orlikowa, żeby pośmiać się z Matiego. Khoukhi sam sobie kopnął piłką w dupę i to na wślizgu. Fenomen.
Holandia – Ekwador 1:1
Spodziewalibyście się, że w tym meczu jedna drużyna będzie grała piłeczką, a druga za nią biegała, prawda? No i słusznie. Z tym, że prawie każdy wskazałby, że klepiąca byłaby Holandia, a biegający Ekwador. Tymczasem było tutaj zupełnie odwrotnie. I niby nie wypada tak napisać, ale to aż szkoda, że taki totalny vangaalowy pragmatyzm nie został ukarany. Ekwadorczycy grali z dużym zaangażowaniem, mimo że nic nie chciało im wpaść do siatki. Przecież to wstyd, że Holandia oddała w tym spotkaniu… dwa strzały. Gakpo szybko, bo w 6. minucie zdobył bramkę na 1:0 i na tym gra Holandii się skończyła, potem już tylko podziwiali drużynę z Ameryki Południowej.
A Ekwador mógł się podobać. Przegrywał, ale grał z wielkim zaangażowaniem, żeby tę sytuację na tablicy wyników zmienić. Na to się aż miło patrzyło. W pierwszej połowie uderzenia próbował Enner Valencia, ale Noppert dobrze się ustawił. Estupinian zdobył nawet bramkę w doliczonym czasie, ale na linii strzału stał akurat Porozo Vernaza, zatem odgwizdany został spalony. Do tego przekazał też bramkarzowi. Duży pech Ekwadoru, bo Noppert frunął w drugą stronę i na pewno by tego nie wyjął. Ekwador się nie załamał i na drugą połowę wyszedł jeszcze bardziej naładowany. Kiedy Enner Valencia zdobył bramkę numer trzy na tym mundialu, to wszyscy obrońcy i bramkarz podnieśli rękę, że był spalony. Napastnik znakomicie się jednak wkleił przed Nathana Ake i technologia na ekranie zaprezentowała nam, że o ofsajdzie nie było mowy.
Plata jeszcze walnął w poprzeczkę w 59. minucie. Ekwador stracił Ennera Valencię, który musiał opuścić boisko na noszach. Olbrzymia szkoda. Takim meczem zyskał naszą dużą sympatię. Strzały w drugiej połowie? 9:1 dla kraju z Ameryki Południowej. Holendrzy mieli farta i niech się cieszą z remisu. Ten mecz sprawił, że Katar wyleciał z mundialu, bo dwie ekipy mają po cztery punkty, a gospodarze zero. Matematyka nie kłamie.
TOP – Pervis Estupinan. Bardzo aktywny na lewym wahadle, częściej grał na połowie Holendrów, niż na swojej. Dużo częściej jego stroną szła gra niż u prawego Preciado. Dryblingi wychodziły mu ślamazarnie, ale to on uderzał przy golu na 1:1. On też zdobył pechową bramkę, przy której zauważono spalonego. Nie wybrałem Ennera Valencii, bo mimo wszystko bardzo często tracił piłkę. Najlepszy był w środku pola Caicedo, ale do TOP-a wykluczyła go strata przy golu Holandii, bo to on zepsuł.
FLOP – Steven Bergwijn. Zawodnik widmo. Tak jakby nie było go na boisku. W pierwszej połowie miał tylko 16 podań. Próbował z prawej, z lewej, ale kompletnie niewidoczny zjechał do bazy. Van Gaal już na drugą połowę go nie wpuścił.
Anglia – USA 0:0
To już 0:0 numer pięć na tym mundialu, ale trzeba przyznać, że było to fajne 0:0 i ze wskazaniem na Amerykanów. Mecz trochę podobny do tego opisywanego powyżej. Też faworyt kompletnie rozczarował, a skazywany na klęskę nas… oczarował. Z tym, że Amerykanie nie stworzyli aż tylu szans, co Ekwador. Mieli jednak optyczną przewagę nad Anglią. Bardziej chcieli wygrać i grali po prostu lepiej. Anglicy ruszyli żwawo tylko w początkowych minutach, w 9. minucie strzał Kane’a zablokował Zimmermann. Później do głosu doszli już Amerykanie. Znakomitą szansę zmarnował McKennie. Stał gdzieś na 9-10 metrze, ale po dośrodkowaniu źle zgasił piłkę i przeniósł ją nad poprzeczką. Potem Pulisic przylutował już w samą poprzeczkę, aż się zatrzęsła. Akcję miał jeszcze Dest. Jankesi byli zdecydowanie bardziej dynamiczni, natomiast Anglicy apatyczni, grali piłką dużo wolniej. Jakby myśleli, że samo im sie tu wygra albo byli zadowoleni z remisu.
Najlepszą okazję dla Anglii miał Harry Kane. Oczywiście ze stałego fragmentu – po dośrodkowaniu Shawa z wolnego. Tyle, że było to już w 93. minucie. Źle trafił głową w piłkę i to uratowało Stany Zjednoczone. Mogliby naprawdę żałować, gdyby to wpadło do siatki strzeżonej przez Turnera. Notabene też grającego bardzo ciekawie i wyróżniającego się tym, że od razu po złapaniu piłki szukał szybkiej kontry. Raz napędził Pulisicia tak, że tylko ostatni obrońca to skasował. Najlepszym podsumowaniem tego spotkania niech będzie fakt, że nie zrobił tego ktokolwiek w ofensywie, a wyróżniał się Harry Maguire, szefując na środku obrony.
TOP – Harry Maguire. Facet był wszędzie, a na głowie miał magnes do ściągania piłki. Nie popełniał błędów i nie dawał się objeżdżać. Prawdziwy lider defensywy. W ogóle nie przypominał tego pierdoły z United. W Reprezentacji to zupełnie inny Maguire, a kto kwestionuje jego obecność w pierwszym składzie, niech sobie obejrzy ten mecz i się zamknie.
FLOP – Raheem Sterling. Zastanawiałem się nad nim i Saką, ale młody gracz Arsenalu przynajmniej błysnął raz czy drugi, a Sterling kompletnie nic nie wnosił. To był ten Raheem z Chelsea. Pierwszy zawodnik ofensywny, którego zdjął Southgate, choć zrobił to zdecydowanie za późno. Powinien już po przerwie.