Skip to main content

Każda reprezentacja ma już za sobą jeden mecz, stąd można wyrobić sobie już jakąś opinię. 24 listopada obejrzeliśmy jak na razie najładniejszą bramkę na tym turnieju (Richarlison). Cristiano Ronaldo jako pierwszy w historii trafił do siatki na pięciu mundialach. Breel Embolo pogrążył kraj, w którym się urodził, a w meczu Urugwaju z Koreą Południową nie było celnego strzału.

Szwajcaria – Kamerun 1:0
W pierwszej połowie to Kamerun miał groźniejsze okazje – i to naprawdę dwie czy trzy były konkretne. Zawodnicy z Afryki podejmowali ryzyko dryblingu, byli szybsi, lepiej biegali, wyglądali na zdecydowanie bardziej żwawych i mieli większą ochotę do gry. Z pewnością po pierwszych 45 minutach zasłużyli, by nie schodzić do szatni z bezbramkowym remisem. Kiedy odbierali piłkę, to ruszali z weerwą w kierunku bramki Sommera. W całym spotkaniu mieli aż 11 przechwyconych podań. Mbeumo czy Choupo-Moting zrobili użytek ze swojej szybkości i mieli niezłe okazje. Najgorzej jednak zachował się Toko-Ekambi, który przywalił z dobitki z dziesięciu metrów nad bramką. To była doskonała okazja i to na wprost bramki. Kameruńczycy mogli być zadowoleni z prezentowanej intensywności.

W drugiej części gry Szwajcaria szybko się przebudziła. Prawie zdobyła dwie identyczne bramki. Wrzutka z prawej strony a’la Łukasz Piszczek, wycofana, po ziemi. Obrońcy ruszają w stronę bramki, a zawodnik strzelający zatrzymuje się i czeka z tyłu. W taki sposób gola strzelił Embolo, ale się z niego nie cieszył. W końcu urodził się w Jaunde i kiedy miał pięć lat, to wyjechał do Francji z matką. Później poznała ona faceta i przeprowadzili się do Szwajcarii. Tam Emboli piłkarsko dorastał i ten kraj postanowił reprezentować. Oddał jednak szacunek krajowi, w którym przyszedł na świat. Widać było, że trafienie poruszyło go podobnie, jak niegdyś Łukasza Podolskiego, gdy złamał serca Polaków na Euro. Potem identycznego gola mógł strzelić Vargas, ale akurat uderzył tak, że dokładnie w tym miejscu stał Andre Onana. Kamerun do końca już nic nie zdziałał. Haris Seferović ze Szwajcarii pewnie do teraz nie wie, jakim cudem nie podwyższył wyniku na 2:0 w 95. minucie.

TOP – Silvan Widmer. Ściana na prawej stronie obrony. Zawodnik Mainz miał w tym spotkaniu aż osiem wybić, cztery odbiory, dwa bloki. Wiedział, kiedy się podłączyć. Powinien mieć na koncie asystę, ale Vargas skasztanił jego świetne podanie. Raz uratował też Sommera, kiedy ten trochę niepewnie zbił piłkę do boku. Widmer był dobrze ustawiony i wywalił piłkę, która leciała pod nogi kameruńskiego zawodnika.

FLOP – Nicolas N’Koulou. No niestety, przy bramce najpierw był blisko, a potem skupiony na piłce stracił Embolo kompletnie z radaru, w ogóle nie kontrolował jego pozycji, a jak już się zorientował, to było za późno, bo został w blokach.

Urugwaj – Korea Południowa 0:0
Mecz, w którym bramkarze nie mieli co wpuścić, bo… żaden strzał nie leciał w bramkę. Ani Seung-Gyu Kim, ani Sergio Rochet nie mieli okazji, bo coś tam odbić. Ten pierwszy jednak miał dwa razy gorąco, bo piłka dwukrotnie trafiła w słupek – w pierwszej połowie po strzale głową Godina, a w drugiej po bombie zza pola karnego Valverde. W pierwszej połowie naprawdę minimalną optyczną przewagę mieli Koreańczycy. Trochę bardziej chciało im się grać w piłkę. Ui-Jo Hwang fatalnie przekopał nad bramką w 34. minucie, a była to sytuacja bardzo podobna do tej, jaką miał Embolo we wcześniejszym spotkaniu. Aż gdzieś tam w tle przyklęknął z wrażenia grający z numerem sześć, inny Hwang, a konkretnie In-Beom Hwang. Koreańska obrona Kim-Kim-Kim-Kim i Kim na bramce spisywała się bardzo dobrze. Urugwaj skupił się na odbieraniu i uderzaniu w odpowiednim momencie, a Koreańczycy próbowali robić przewagę dryblingami. Połowa była jednak wyrównana, co pokazują kontakty z piłką – 319:314 dla Urusów.

W drugiej połowie Koreańczycy trochę przyhamowali i dali pograć Urugwajowi. Ci nie do końca potrafili coś wykreować, choć przytrafiło się firmowe uderzenie Fede Valverde – mógł zostać bohaterem po wspaniałej bombie z dystansu. Byłaby to zresztą pierwsza bramka zza szesnastki na tym mundialu. Ale nie wpadło, tylko zatrzymało się na słupku. Dość niemrawe tempo w drugiej połowie, nawet w porównaniu do tego w pierwszej. Mimo tego, że było zero strzałów celnych, to jakościowo i tak był to dużo lepszy mecz od naszego. Czwarty mecz na 0:0.

TOP – Diego Godin. Chłop ma już swoje lata, klubowo zjechał w ostatnich latach w dół, zaczął nawet popełniać niepasujące do niego błędy. W kadrze jednak tym razem był to stary dobry Diego Godin. Królował w powietrzu. Najczęściej w swoim zespole wybijał piłkę. Mógł zostać bohaterem też w ofensywie, ale po rzucie rożnym i uderzeniu głową trafił w słupek.

FLOP – Son Heung-min. To cud, że w ogóle zagrał w specjalnej masce po tym, jak doznał poważnego złamania wokół lewego oka, ale tak realnie mówiąc, to nie czuł się tego dnia za dobrze. Aż sześć razy stracił piłkę, nie tworzył przewagi. Trochę też się chował w tym meczu. W końcówce miał dobrą okazję, ale nawet nie trafił w światło bramki. Sorry, Son.

Portugalia – Ghana 3:2
Można w ogóle zapomnieć o tym, co działo się w pierwszej połowie. Ghana – kompletnie nic z gry. Portugalia – kilka strzałów, ale bez rewelacji. Trochę pokrzywdzony został Cristiano Ronaldo, który wygrał walkę fizyczną z obrońcą i trafił do siatki, ale odgwizdano mu faul. Prawdziwa jazda zaczęła się dopiero w drugiej połowie – aż pięć bramek i dużo emocji. Ronaldo strzelił swojego gola, dzięki czemu stał się pierwszym zawodnikiem, który trafiał na pięciu mundialach. Tyle, że zrobił to po mocno wątpliwym rzucie karnym. Sędzia nawet nie podszedł, by obejrzeć sytuację na monitorze. Oddał to, co zabrał. Taka to logika.

Wtedy jednak worek z bramkami się rozwiązał. Ghana musiała ruszyć i rzeczywiście to zrobiła doprowadzając do remisu. Portugalia załatwiła sprawę w dwie minuty, a konkretnie zrobił to Bruno Fernandes dwiema znakomitymi asystami – do Felixa i Leao. Afrykanie się jednak nie poddali i grali do końca, co omal nie skończyło się ich wielkim sukcesem. Zdobyli kontaktową bramkę tuż po zejściu Cristiano Ronaldo. Osman Bukari celebrował ją słynnym… siuuuu, a kamera pokazała zirytowanego tą sytuacją CR7. Trochę zabawnie wyszło. Diogo Costa może dziękować Bogu, że nie został ofiarą memów. Złapał piłkę i miał ją tylko wykopać, bo była już 100. minuta i doliczony czas minął, a on… położył ją sobie na murawie i nie zauważył za plecami Inakiego Williamsa! Gracz hiszpańskiego Athletic Club się poślizgnął i to uratowało bramkarza. Później kamery pokazywały w przybliżeniach, jak bardzo dręczyłą go ta sytuacja. 3:3 było tak blisko…

TOP – Bruno Fernandes. Wybór nie może być inny. Dwie kapitalne asysty w dwie minuty. Pierwsza to wypieszczona prostopadła piłka do Joao Felixa, druga to wyczekanie odpowiedniego momentu i zagranie do Rafaela Leao, który uderzył w stylu Thierry’ego Henry’ego po długim roku.

FLOP – Danilo. Można wskazać na kilku zawodników, obrońcy z Manchesteru City nie popisali się przy obu bramkach, jeden przy pierwszej, drugi przy drugiej. Diogo Costa też wyłączył myślenie. Flopem wybieram jednak Danilo, który przy golu Ghany na 1:1 nie trafił w piłkę i jej nie wybił. Przy drugiej bramce dla Ghany także miał swój udział, co prawda trochę pechowy, bo piłka poszła po rykoszecie od Cancelo, który w tej akcji zawalił bardziej, to on dał się ojechać. Ale mający dobre warunki fizyczne Danilo stał aż 2-3 metry od Bukariego i nawet nie miał jak powalczyć czy zareagować.

Brazylia – Serbia 2:0
Brazylia pokazała swoją siłę. Co prawda tylko w drugiej połowie, ale jak już włączyła swój tryb joga bonito, to nie było czego zbierać. Jeżeli Serbia ma być czarnym koniem, to na razie jest raczej czarnym, ubrudzonym w błocie pasikonikiem. Aż 24 okazje, z czego 10 strzałów celnych. Tutaj wcale nie musiało być tylko 2:0. Serbowie nie mogliby mieć pretensji, gdyby do siatki wpadły jeszcze ze dwa strzały więcej. Jeszcze w pierwszej połowie Brazylia robiła niewiele, jedną dogodną okazję zmarnował Raphinia. W drugiej zmarnował kolejną, tym razem jeszcze lepszą. Richarlison udowodnił jednak, jak ważny jest dla swojej reprezentacji. To on ustrzelił dublet, a jedna bramka to piłkarska poezja! Najładniejszy gol tych mistrzostw, przynajmniej na razie. Przyjął sobie piłkę na jedną nogę i lutnął z woleja drugą, będac tyłem do bramki. Załadował nożycami i wyglądało nadzwyczaj efektownie. Było to już drugie jego trafienie, bo wcześniej wcisnął nogę przed obrońcę i dobił do pustej bramki.

Brazylijczycy w drugiej połowie wyglądali jak południowoamerykański potwór, który może pożreć każdego. Tylko Vanja Milinković-Savić uchronił swoją drużynę przed blamażem. Środek pola i atak w Serbii w ogóle nie istniał. Obrońcy jeszcze jako tako próbowali powstrzymywać zapędy Canarinhos, ale to jedyna formacja jaka przynajmniej istniała. Oprócz bramek Richarlisona był jeszcze strzał w słupek Alexa Sandro, poprzeczka Casemiro, interwencje Milinkovicia-Savicia przy próbach Raphinii czy Viniciusa. Potem obronił też strzał Freda, kiedy Serbowie zostawili mu korytarz jak w beach soccerze przy wolnym. Wielki serbski bramkarz nawet przy golu dobrze się zachował, bo przecież odbił pierwszy strzał, ale był bezradny przy dobitce. Serbia w drugiej połowie była jak zamroczony bokser, który przyjmuje tylko kolejne ciosy, a sędzia stoi i się śmieje. Niski wymiar kary.

TOP – Richarlison. Gdyby strzelił jedną bramkę, to w tym miejscu umieściłbym Vanję Milinkovicia-Savicia. Ale są dwie bramki, w tym jedna absolutnie przepiękna, spektakularna, najlepsza dotychczas na tym mundialu. Richarlison udowodnił, że należy mu się miejsce w pierwszym składzie reprezentacji Brazylii, mimo że przecież jest świeżo po kontuzji. Nikt nie płacze po Roberto Firmino, a Gabriel Jesus może czuć się tylko jego zmiennikiem.

FLOP – cała formacja pomocy Serbów. Gudelj, Lukić czy cofający się Sergej Milinković-Savić dali się w tej strefie kompletnie zdominować, Casemiro śmiał im się w twarz. Serbowie nie potrafili przetrzymać piłki, wymienić kilku podań, mało pomagali też swojej defensywie. Trudno było wybrać jednego badziewiaka. Jeśli miałbym go już na siłę wybrać, to byłby to Gudelj, który raz zapalił w defensywie, raz skosił bez sensu Neymara i miał kilka strat. Cała formacja jednak wyglądała beznadziejnie.

 

Related Articles