Czwarty dzień przyniósł nam kolejną dużą sensację w postaci wygranej Japonii z Niemcami, trzeci już raz padł wynik 0:0, Hiszpanie rozjechali i rozwalcowali biedną Kostarykę, a Kanada robiła wszystko, żeby nie przegrać z Belgią, ale była bardzo nieskuteczna. Zapraszamy na krótkie podsumowanie czwartego dnia mundialu.
Maroko – Chorwacja 0:0
To było spotkanie, które śmiało można było pominąć i nic wielkiego by się nie stało. Luka Modrić przyzwyczaił do tego, że króluje w środku pola i tak też było tym razem, jednak na nic to się zdawało, bo Marokańczycy byli bardzo dobrze i szczelnie ustawieni w defensywie. Niewiele było okazji z obu stron. Prawie połowa sytuacji Chorwatów miała miejsce w jakieś trzy minuty pod koniec pierwszej połowy. Bono w jednej akcji musiał interweniować dwukrotnie – najpierw wyszedł z bramki i wybił piłkę z główki, a później jeszcze zatrzymał nogą strzał z bliska Vlasicia.
W drugą połowę obie ekipy weszły trochę żwawiej i w kilka minut zarówno Livaković, jak i Bono mieli na koncie po interwencji. Chorwacja to przecież wicemistrz świata i trochę rozczarowała w tym spotkaniu. Niby miała przewagę optyczną, ale niewiele z tego wynikało. Próbą z dystansu popisał się też Hakimi, który tym razem skupiał się też na robocie defensywnej i dobrze się z niej wywiązał.
TOP – Achraf Hakimi. Zdecydowanie bardziej widoczny na swojej stronie od Hakima Ziyecha, który miał dobry początek, a potem zniknął. Miał kilka udanych dryblingów, włączał się do akcji, kiedy mógł, ale oprócz tego wykonał solidną robotę w defensywie. Przejął trzy podania, wygrał w sumie 8/12 bezpośrednich pojedynków. Zaryglował swoją stronę.
FLOP – Selim Amallah. Trzeba było kogoś wybrać. Chłop jest środkowym pomocnikiem, a w 90 minut posłał tylko 13 podań (tylko 5 na połowie rywala) i jakby kompletnie go nie było na boisku. Jako jedyny w ogóle nie uczestniczył w grze. A mimo to stracił piłkę aż pięć razy. Najsłabszy punkt w drużynie Maroka, przez co taki Amrabat musiał ganiać za dwóch.
Niemcy – Japonia 1:2
Kolejna wielka sensacja, choć może nie taka, jak w przypadku Arabii Saudyjskiej, bo jednak wielu Japończyków gra na co dzień w Bundeslidze. To musiał być dla nich piękny dzień – poskromić tych, z którymi zwykle w lidze dostają bęcki. W końcu przecież aż pięciu Niemców z podstawowego składu to gracze Bayernu, a w barwach Japonii choćby Kamada z Eintrachtu, Yoshida z Schalke, Itakura z Moenchengladbach czy Endo ze Stuttgartu. Te dwie sensacje mają zresztą wspólny mianownik – w obu faworyt wykorzystał rzut karny i w obu VAR ostatecznie anulował kolejną bramkę zdobytą ze spalonego. No i obie te sensacje miały podobny przebieg w pierwszej połowie – miazga z przeciwnika i zabawa na jego połowie. Niemcy to nawet jeszcze bardziej jechali z Japonią, klepali sobie, stworzyli aż 13 okazji w pierwszych 45 minutach, mieli 81% posiadania piłki. Kiedy Hansi Flick skorygował środek pola i zagęścił tę formację, to Japończycy zgłupieli, nie wiedzieli co mają robić. Każdy niemiecki zawodnik miał w każdej chwili po kilka opcji podania. Otłukiwali bramkę rywali.
Jeśli ktoś oglądał pierwszą połowę, a potem spojrzał na wynik, to mógł się popukać w głowę – co tam takiego się wydarzyło? Zespół, który nie istniał nagle się odrodził i zaczął grać w piłkę. Selekcjoner Moriyasu też zmienił ustawienie, wprowadził Tomiyasu z Arsenalu, a zdjął z boiska ofensywnego Kubo. Niemcy nadal mieli swoje okazje, taki Musiala wkręcił w ziemię z czterech obrońców po czym przeniósł piłkę nad poprzeczką, a Schuichi Gonda zrehabilitował się za głupio sprokurowanego karnego i popisał się – uwaga – POCZWÓRNĄ interwencją w jednej akcji Niemców. Gundogan w innej akcji trafił też w słupek. Jednak Japończycy się nie poddawali, też mieli swoje nieliczne szanse, też próbowali. Najpierw skórę uratował Manuel Neuer, a potem Sakai fatalnie przekopał z dobitki. Później już wybił piłkę po wrzutce Minamino tak, że trafiła prosto pod nogi Ritsu Doana. On już nie mógł spudłować. A drugi gol? Uwielbiana przez polską reprezentację laga – Takuma Asano idealnie zgasił piłkę, mając jeszcze na plecach Schlotterbecka i Neuera pilnującego krótki słupek, jakimś cudem wcisnął piłkę między barkiem Neuera a słupkiem. Bohaterem został więc gracz, który od początku sezonu przegrał sześć meczów w Bundeslidze, nabawił się potem kontuzji, nie grał od dwóch miesięcy i jechał na mundial z zerowym dorobkiem goli ligowych.
TOP – Shuichi Gonda. Mimo tego frajersko zrobionego karniaka, prezentował się więcej niż przyzwoicie. Szczególnie imponująca była poczwórka interwencja w jednej akcji. Oprócz tego obronił też kilka innych strzałów, ale i dopisywało mu szczęście, bo Niemcy byli nieskuteczni i strzelali obok bramki lub nad poprzeczką.
FLOP – Nico Schlotterbeck. Nie no, jak można pozwolić na taką lagę? Zawodnik z obrony bije długą piłkę, a Schlotterbeck nie ma pojęcia co robić. W akcji na 2:1 dla Japonii w ogóle nie kontrolował pozycji Asano. Pewnie założył sobie, że ten źle przyjmie piłkę, a wtedy on doskoczy. Trochę się przeliczył, bo Asano przyjął i zgasił w tempie idealnie, kierunkowo, samemu się w ten sposób napędzając. Nie dał się przepchnąć obrońcy BVB i zrobił z niego głupka.
Hiszpania – Kostaryka 7:0
Piąty taki wynik w historii i ogólnie jeden z najwyższych na mundialach. Tylko trzy reprezentacje mogą się poszczycić większym zwycięstwem na najważniejszej piłkarskiej imprezie. Hiszpanie zmiażdżyli Kostarykę, rozwalcowali. Nie dość, że grali miło dla oka, to jeszcze skutecznie. Wymienność pozycji w tej drużynie była zabójcza dla podstarzałych defensorów Kostaryki. Nie pomógł też Keylor Navas, który na siedem strzałów celnych wpuścił… wszystkie. Raz czy dwa mógł na pewno interweniować lepiej. Kostaryka miała xG na poziomie… 0,0. A to dlatego, że nie oddała absolutnie żadnego strzału, nawet jakiegoś farfocla z 40 metrów. Przez cały mecz tylko się broniła. Zagrała beznadziejnie i dostała zasłużone bęcki. Olmo, Asensio, Torres, Torres, Gavi, Soler, Morata. Sędzia poświęcił trochę miejsca na zapisywanie strzelców bramek. Postrzelali sobie chłopaki z cieniolami.
Luis Enrique postawił na Marco Asensio… na środku ataku. Jednak oczywiście nie wyglądało to tak, jak na papierze. Wszyscy zawodnicy się miedzy sobą wymieniali. Hiszpanie mieli więcej celnych podań (976) niż Iran, Kostaryka, Polska, Arabia Saudyjska oraz Japonia – łącznie. Nie było to jednak klepanie dla samego klepania, ale podania progresywne, zdobywanie terenu i sprawianie, że defensywie rywali kręciło się w głowach, bo piłeczka chodziła, jak po sznurku. Może Hiszpanie nie mają typowego napastnika, ale za to bramkę może zdobyć każdy. A już najgorsze dla rywali jest to, że wchodzą zmiennicy i też są głodni zdobyczy. Soler i Morata wpisali się na listę strzelców już w samej końcówce, ustalając wynik spotkania na 7:0. Gavi natomiast został trzecim najmłodszym strzelcem na mundialu w historii i najmłodszym od czasów Pelego w 1958 roku. Wpisał się na listę strzelców, mając 18 lat i 110 dni. Gdyby mundial odbywał się latem, to byłby drugi na tej historycznej liście, tuż za Pelem.
TOP – Dani Olmo. Skończył mecz z golem i asystą. To on rozpakował worek z bramkami i to bardzo ładnie gasząc sobie piłkę, obracając się i robiąc w ciula Duarte, a później Keylora Navasa. Miał na to ułamek sekundy i zrobił wszystko idealnie. Wprowadzał bardzo dużo zamieszania, schodząc z lewej strony do środka, rywale kompletnie nie mogli sobie z nim poradzić. Miał sześć udanych dryblingów i ani razu nie stracił piłki. Za każdym razem jego ryzyko się opłacało.
FLOP – Oscar Duarte. Ten doświadczony, 33-letni stoper miał zapewnione 90 minut kręcenia się na karuzeli. Przy akcji na 1:0 ośmieszył go Olmo, potem Duarte zrobił jeszcze bezsensownego karnego, a kiedy Morata wrzucał do Gaviego przy 5:0, to nawet nie próbował go zablokować, tylko stanął jak słup. Przy dobitce Solera na 6:0, to znów on został w blokach, bo hiszpański rezerwowy wyskoczył zza jego pleców. Występ do wymazania.
Belgia – Kanada 1:0
Kanada zrobiła to, czego spodziewaliśmy się raczej po Belgach. Od początku narzuciła swoje tempo gry, grała bardzo odważnie i z dużym zaangażowaniem. W 14. minucie miała już na koncie siedem akcji, a w pół godziny – 11. Grali po prostu świetnie. Belgowie nie mieli pojęcia co na tym boisku się wyrabia. Może przegrali spotkanie, ale na pewno wygrali naszą sympatię, grając zupełnie be kompleksów przeciwko napakowanej gwiazdami drużynie. Kevin de Bruyne co prawda zgarnął nagrodę gracza meczu, ale sam był mocno zdziwiony i wiedział, że na nią nie zasłużył. Grał, niechlujnie, niedokładnie. Belgowie na pewno nie są tak mocni, jak cztery lata temu, ale mimo wszystko byli zdecydowanym faworytem, a tu role się… odwróciły. To Kanada grała jak faworyt.
Sam Jonathan David oddał w tym spotkaniu siedem strzałów, czyli tylko o dwa mniej niż cała belgijska ekipa. Belgia załatwiła sprawę, a jakże, lagą od Alderweirelda do Batshuayia. Żadna efektowna akcja, po prostu wyczekanie momentu. Tajon Buchanan cały czas aktywnie napędzał akcje Kanadyjczyków, aktywny był też Junior Hoilett, a wstrzelić nie mógł się wspomniany David. Jest jeszcze jedna bardzo istotna informacja na temat tego meczu – fatalne sędziowanie. Alphonso Davies zmarnował karnego, jak jego były kumpel z Bayernu, ale jego reprezentacji należały się dwie kolejne jedenastki. Jedna to jakieś kompletne nieporozumienie, bo Eden Hazard zagrał do tyłu, a arbitrzy uznali, że podawał… ktoś z Kanadyjczyków i odgwizdali spalonego. A powinien być faul na jednym z graczy Kanady i karny. Davies i koledzy cały czas podejmowali próby, ale Courtois po raz kolejny miał swój dzień.
TOP – Thibaut Courtois. Wybronił karnego od Daviesa i dwa inne strzały. Kanadyjczycy ładowali raczej po trybunach, ale bramkarz Realu w najważniejszym momencie nie zawiódł i uchronił swój zespół przed stratą gola. Jeśli masz słaby dzień, to musisz mieć mocnego bramkarza. Belgia go miała.
FLOP – Yannick Carrasco. Trzeba było kogoś wskazać wśród przeciętnie grających Belgów. Upatrzyłem sobie Carrasco. Doświadczony przecież zawodnik wyglądał momentami na zagubionego. Co prawda kilka akcji udało mu się skasować, ale z przodu nie dawał nic, a przecież grał na wahadle i powinien hasać w obie strony. Posłał w sumie tylko 15 podań, z czego tylko trzy na połowie Kanady i tuż po przerwie poszedł pod prysznic.