Skip to main content

Po przegranym inauguracyjnym meczu z Arabią Saudyjską fani Argentyny byli pełni najgorszych myśli. Pierwsza połowa spotkania z Meksykiem jeszcze spotęgowała przygnębienie, mieszające się już nie z niepokojem, ale wręcz ze strachem, co najlepiej uwidoczniły obrazki z Pablo Aimarem. Ale Albicelestes koniec końców wygrali dwa pozostałe grupowe mecze, a teraz los się do nich uśmiechnął. Australia to kopciuszek w stawce 1/8 finału. Mecz Argentyna – Australia w sobotę o 20:00.

Wyniki i grę Argentyńczyków znamy doskonale, bo to przecież nasz niedawny rywal. W środowy wieczór Leo Messi i spółka skazani byli na niemal permanentne posiadanie piłki, bo reprezentacja Polski nie zamierzała podejmować prób gry tym okrągłym przedmiotem. Znów pierwsza połowa w wykonaniu podopiecznych Lionela Scaloniego zakończyła się bezbramkowym remisem, ale po przerwie udało się wyprowadzić dwa ciosy, a potem wespół z Polakami zabić ten mecz. Nie da się jednak pozbyć wrażenia, że gdyby Albicelestes potrzebowali kolejnego gola lub dwóch, to Wojciech Szczęsny byłby tego wieczoru w opałach jeszcze kilka razy.

To jednak nieistotne – Argentyna wygrała 2:0 i z pierwszego miejsca wyszła do 1/8 finału. Tak miało być, choć na pewno sympatycy tej reprezentacji liczyli na łatwiejsze przeprawy, efektowniejsze zwycięstwa, szczególnie na inaugurację, a tam skończyło się dużą, choć nieco niezasłużoną wpadką. Przecież ekipa Scaloniego w pierwszej połowie strzeliła aż cztery gole, ale trzy z nich zostały nieuznane ze względu na spalone. W dwóch wypadkach spalone naprawdę minimalne. Jaka jest więc prawda o Argentynie? Prawda? Nie ma takiej. To było hasło reklamujące film Dom Zły Wojciecha Smarzowskiego i ono nieźle pasuje do triumfatorów zeszłorocznej edycji Copa America.

Argentyna nie legitymuje się już wspaniałą serię ponad 30 meczów bez porażki. Może sobie budować nową, ale przecież Messi i jego koledzy oddaliby każdą passę za mistrzostwo świata. Przylecieli do Kataru walczyć o złoto i dość wątpliwa faza grupowa nie może tego zmienić. Szczególnie, że mają ogromną szansę zameldować w ćwierćfinale, a to przecież już tylko dwa kroczki od wielkiego finału.

Ta wielka szansa to Australia, dla której obecność w 1/8 finału jest ogromnym sukcesem. Ba, Socceroos mieli prawo cieszyć się jak dzieci już z awansu na mundial, wywalczonego po interkontynentalnym barażu z Peru, do rozstrzygnięcia którego potrzebne były rzuty karne. Meldując się w najlepszej szesnastce turnieju podopieczni Grahama Arnolda powtarzają swój historyczny sukces z 2006 roku. Wtedy w 1/8 finału na ich drodze stanęli Włosi, nawiasem mówiąc późniejsi mistrzowie. To może być dobra wróżba dla Albicelestes.

Australia grupę rozpoczęła od dość planowej porażki z Francją (1:4), choć sam mecz rozpoczęła od szybko zdobytej bramki. Sensacja przez jakiś czas wisiała w powietrzu. Później już defensywa Kangurów spisywała się bez zarzutu. 1:0 z Tunezją, a następnie 1:0 z Danią i niespodzianka stała się faktem. Wszyscy typowali awans Francji i Danii, zastanawiając się jedynie nad konfiguracją dwóch pierwszych miejsc. Tymczasem zespół Kaspera Hjulmanda nie tylko nie potrafił nawiązać do zwycięstw z Francją w Lidze Narodów i fantastycznej postawy w Euro 2020 oraz eliminacjach MŚ. Duńczycy całkowicie zawiedli, będąc jednym z najbardziej bezbarwnych uczestników turnieju. Tego samego nie można powiedzieć o Australii.

Pytanie tylko czy zespół, którego największą gwiazdą jest Aaron Mooy, może zagrozić Argentynie. Z jednej strony raczej nie, szczególnie, że część z was pewnie googluje teraz, kim w ogóle jest cholerny Mooy. Ale Arabia Saudyjska też nie miała gwiazd europejskiej piłki na podorędziu, a stała się sprawcą gigantycznej sensacji. Potrzeba wiary, odrobiny szczęścia i dobrej dyspozycji dnia.

Statystyki historyczne również przemawiają za Messim i jego partnerami. Argentyna grała z Australią siedmiokrotnie i wygrała pięć z tych meczów, a przegrała tylko jedno. Co ciekawe, w 1993 roku obie drużyny rywalizowały o udział w mundialu w barażu interkontynentalnym. Pierwszy mecz w Australii zakończył się remisem 1:1, ale rewanż w Argentynie 1:0 wygrali Albicelestes. Pojechali na mistrzostwa, z trudem wyszli z grupy, a potem odpadli z Rumunią. Tamtej turniej wspominany jest z powodu afery dopingowej z udziałem Diego Maradony.

Maradona był bohaterem osiem lat wcześniej, gdy poprowadził Argentynę do tytułu. Tej jedynej perły w koronie wciąż brakuje Messiemu. W 2014 roku było blisko, ale w finale lepsi okazali się Niemcy. Czy siedmiokrotny zdobywca Złotej Piłki w sobotni wieczór będzie o trzy kroki od spełnienia marzeń? Póki co może postawić sobie skromniejszy cel – to aż nie do wiary, że jeszcze nigdy do tej pory nie strzelił gola w fazie pucharowej MŚ. Okazja ku temu wydaje się nie najgorsza. Degenek – Souttar – Rowles – Behich. To nie są nazwy potraw w indyjskiej knajpie, a nazwiska defensorów reprezentacji Socceroos. Nie brzmi to na pewno jak mur nie do przebicia dla Messiego.

Related Articles