Skip to main content

Kolejne rozstrzygnięcia w grupach za nami. Dzień numer 11 był szczególnie bliski naszemu sercu (dosłownie), bo mógł przyprawić o palpitacje. Polacy cudem przepchnęli awans do 1/8 finału. Oprócz tego niespodziewanie dalej wyszła Australia, która zagrała na nosie Duńczykom.

Australia – Dania 1:0
Uwaga, bo zespół, który przebrnął przez eliminacje, niczym tornado, w Lidze Narodów wygrał dwa razy z Francją, a na ostatnich mistrzostwach Europy był bliski dotarcia do samego finału – właśnie zdobył… jeden punkt i pożegnał się z mundialem. Remis z Tunezją, porażka z Francją i co najbardziej zaskakujące – porażka z Australią. Rok temu Dania była jedną z najbardziej ekscytujących do oglądania drużyn. Do ostatniego meczu byli bliscy tego, żeby zakońcyć całe eliminacje bez straty bramki. Ostatecznie przegrali ze Szkocją 0:2, ale i tak mówiło się, że w Katarze będą groźni. A tu… klops. Stracili całą swoją efektowność.

Australijczycy zrobili taką akcję, o jakiej po nocach marzy reprezentacja Polski. Jeden błyskawiczny kontratak, udany drybling 1 vs 1 i prowadzenie 1:0 w 60. minucie. Było to o tyle istotne, że toczył się korespondencyjny pojedynek o awans. Mathew Leckie popisał się taką znakomitą akcją w momencie, gdy Tunezja prowadziłą już z Francją 1:0 i było to bardzo ważne w kontekście awansu. Socceroos bowiem nie mogli przy takim wyniku zremisować, oni musieli to wygrać. Posiadanie piłki niewiele ponad 30%, co trzecie podanie niecelne, ale za to defensywa solidna. Co mieli z gry Duńczycy? Jeden strzał Mathiasa Jensena z ostrego kąta, choć wyszedł mu nieźle, jakąś tam szansę po idywidualnej akcji Maehle i późniejszym zamieszaniu. Dania wyglądała naprawdę nieźle, ale przez pierwsze 20 minut. Bramka Australijczyków to przejęcie piłki, dwa podania i pyk – Leckie wykiwał Maehle, nawinął go wstydliwie dwa razy, a później jeszcze uderzył między jego nogami.

Trzeba jednak przyznać, że Australijczycy w jednej akcji mieli dużego farta. Harry Souttar bezmyślnie uderzył/sfaulował w polu karnym Dolberga i arbiter początkowo wskazał bez wahania na jedenastkę. Okazało się, że napastnik Danii był na minimalnym spalonym, dlatego faul nie miał już znaczenia. Dania poza tym niewiele zrobiła, by tę stratę odrobić, jednak musiała i tak w pół godziny strzelić dwa gole. Nie strzeliła żadnego i to Kangury zagrają w 1/8 finału, podobnie jak w 2006 roku w czasach Harry’ego Kewella, Tima Cahila i Marka Viduki. Tym razem w drużynie nie mają takich indywidualności. Większość gra w przeciętnych klubach.

TOP – Kye Rowles. Raz już wyróżniony był stoper Australii, tym razem pora na drugiego. Należy docenić to, że Duńczycy nie mieli wielu klarownych okazji, czy tak zwanych “setek”. Skutecznie powstrzymywali ich szczelnie grający defensorzy. Tym razem wyróżniamy drugiego, bo Souttar miał szczęście, że nie zrobił karnego za to nieodpowiedzialne zagranie. Trzy odbiory, cztery wybicia, pięć bloków. Obydwoje postawili wielką skałę na środku.

FLOP – Joakim Maehle. Grał w miarę dobrze, całkiem aktywnie na swojej stronie, dawał się faulować, podłączał się z lewej części boiska, choć ani razu nie wyszedł mu drybling. W powietrzu jednak przegrywał wszystko, a gdy, jako szybki zawodnik, asekurował kontrę rywali, to dał się wykiwać Leckiemu i zawalił w najważniejszym momencie.

Tunezja – Francja 1:0
Mecz, który w trakcie zaczął wywoływać pewien niesmak, bo wydawało się, że Francja totalnie odpuściła. Pal licho to, że Didier Deschamps wystawił drugi skład. Zmiennikom się nawet specjalnie nie chciało pokazać. Z poprzedniego spotkania ostali się tylko Varane oraz Tchouameni, a szansę otrzymali: Coman, Kolo Muani, Guendouzi, Veretout, Fofana, Disasi, Konate, w bramce stanął Mandanda, a i tak najlepszy okazał się Camavinga, którego selekcjoner wyjątkowo próbował na lewej stronie obrony. To w przypadku jakiejś tragedii i wykluczenia za kartki bądź kontuzji Theo Hernandeza.

Pierwsza połowa to znacznie większa aktywność Tunezji, której bardzo zależało na zwycięstwie. Już w 8. minucie piłka wpadła do siatki Mandandy, ale Nader Ghandri był w tej sytuacji na minimalnym spalonym. Afrykański team się nie zraził i atakował dalej. Aktywny był zwłaszcza Wahbi Khazri, który w swojej reprezentacji ma status wirtuoza. Miał ciekawą karierę, bo urodził się w Ajaccio, a w juniorach występował na przemian – a to w reprezentacji Francji, a to Tunezji. Ostatecznie zdecydował się na kadrę Tunezji, dlatego ten mecz miał dla niego szczególne znaczenie. To właśni Khazri został bohaterem i autorem jedynego trafienia w tym meczu. Dało mu to jedynie satysfakcję, bo nie przełożyło się na awans.

Didier Deschamps zdenerwowany sytuacją, jaką widział na boisku, w 63. minucie wprowadził na boisko Mbappe i Rabiota, a 10 minut później także Griezmanna. To właśnie on trafił na 1:1, ale arbiter obejrzał powtórkę i uznał, że trzeba tam odgwizdać spalonego. Griezmann bowiem w momencie podania był na pozycji spalonej i początkowo nie brał udziału w tej akcji, ale po interwencji jednego z obrońców to właśnie on strzelił do siatki. Mecz do zapomnienia, mogą go sobie co najwyżej wspominać w Tunezji. Rezerwowi francuscy się specjalnie nie popisali.

TOP – Eduardo Camavinga i Wahbi Khazri. Nie mogłem się zdecydować kogo wyróżnić. Camavinga wymiatał na lewej obronie, grając przecież na niecodziennej dla siebie pozycji. Na swojej stronie wszystko i wszystkich kasował. Nawet nie zarobił kartki. Jedyny, którego można w 100% pochwalić. Miał aż 11 odbiorów, był aż nadto widoczny. Khazri natomiast wyróżniał się po stronie tunezyjskiej. Oddał trzy strzały, strzelił jedynego gola i to on dogrywał z wolnego na głowę Ghandriego, kiedy był mały spalony.

FLOP – Jordan Veretout, Yousuff Fofana. Obaj już raczej nie wejdą na boisku na tym mundialu, nawet na kilka minut. Grali w środku pola bardzo ostrożnie, tak, by nie stracić piłki (szczególnie Veretout), a nie w jakiś sposób napędzić ofensywną akcję. Obaj grali obok Tchouameniemu, ale jakby w ogóle mu nie pomagali. Wykonali w sumie razem 70 podań (jeden grał 63 minuty, drugi 73). Sam Tchouameni miał podań 96. Nie pasowali w środku i mocno odstawali od gwiazdy Realu.

Arabia Saudyjska – Meksyk 1:2
Boże kochany… przecież ten mecz dostarczył nam więcej emocji niż nasz. Każdy siedział przed telewizorem i trzymał kciuki, żeby ten Mohammed Al Owais bronił tak dalej i nie dał się pokonać. Facet obronił aż dziewięć strzałów i był bohaterem Arab… a właściwie to Polski, bo przez długi czas grali właśnie dla nas. Im bowiem potrzebne było zwycięstwo, a w 52. minucie przegrywali już 0:2. To nie była ta Arabia z meczu z nami. tutaj Meksyk totalnie ich zdominował, co rusz stwarzał sobie okazje – 26 strzałów w całym meczu! Saudyjczycy rzucali im się pod nogi, zablokowali w sumie aż osiem strzałów z tego zestawu.

Sam Luis Chavez uderzał na bramkę Al-Owaisa aż… dziewięć razy. Facet popisał się fantastycznym uderzeniem – jego rzut wolny śmiało może kandydować do bramki mistrzostw. Do bramki Arabii może było z 30 metrów, a on zakręcił doskonale i idealnie lewą nogą. Później udowodnił, że ten gol to nie przypadek, bo jeszcze raz, niemal z identycznej pozycji znów świetnie uderzył – tym razem jednak Al-Owais pofrunął w swoje prawo i obronił. Meksyk momentami otłukiwał tego biednego bramkarza, ale najważniejsze dla nas, że to on wyszedł z tego zwycięsko. Wystarczyłby jeden gol więcej i to Meksyk cieszyłby się z awansu. Podobnie jak z Argentyną – tym razem także Saudyjczycy tracili bramki przy wysoko ustawionej linii obrony. Raz strzelił Lozano, raz Antuna. W obu tych sytuacjach był spalony. W końcówce Al-Dawsari trafił na 1:2, ale najgłośniej cieszyli się z tego gola w polskich domach. Dopóki oczywiście uświadomili sobie niemal wszyscy, że nie miał on najmniejszego znaczenia, bo i tak trzeci gol dawał Meksykowi awans przy bilansie bramkowym 3:3 (my mieliśmy 2:2).

Arabia Saudyjska po fantastycznie sprawionej sensacji, dobrym, ale trochę pechowym spotkaniu z Polską – tym razem została kompletnie zdominowana, jakby miała fizycznie siły, by rywalizować w dwóch tylko meczach. Momentami wyglądali na totalnie zagubionych i bezradnych, a Meksykanie z łatwością odnajdywali dziury w formacjach i oddawali strzały.

TOP – Mohammed Al Owais. Mimo porażki, to i tak on był bohaterem tego meczu. Gdyby nie golkiper, to Arabia skończyłaby ten mundial kompromitacją, czyli jakąś porażką 1:5 albo 1:6 z przeciętnie grającym dotychczas Meksykiem.

FLOP – Alexis Vega.
Głównie za to, że zmarnował doskonałą okazję sam na sam już w 3. minucie, a gol ten mógł zdecydowanie potem ustawić mecz. Była to gigantyczna szansa. Tata Martino zmienił go w przerwie.

Polska – Argentyna 0:2
Żyjemy… można oddychać. Wszystko było fajnie, kiedy na tablicy widzieliśmy wynik 0:0. Problem zrobił się wtedy, gdy trzeba było samemu coś wykreować i odrobić stratę. Polacy postanowili jednak liczyć na Arabię Saudyjską i nieskuteczność Meksyku. Czesław Michniewicz powinien wysłać jakiś prezent do siedziby saudyjczyków i samego Herve Renarda za taką postawę tej drużyny. Argentyna ostro nas jechała, my nie mielśmy z gry kompletnie nic. Od momentu wątpliwego rzutu karnego Polacy przestali całkowicie grać w piłkę i tylko rozpaczliwie się bronili. Po więcej zapraszamy do osobnego tekstu.

TOP – Alexis Mac Alister. To piłkarz Brighton przełamał wreszcie niemoc strzelecką i pokonał Wojciecha Szczęśnego. Doskonale wiedział, gdzie ma się ustawić, bo później był też bliski drugiego niemal identycznego trafienia. Wygrał wszystkie pojedynki 4/4 i miał aż 50/52 celne podania. Wykreował też jedną świetną szansę i posłał kilka kluczowych podań. Chyba najaktywniejszy, oprócz Messiego, choć atakował z drugiego szeregu. Świetny występ.

FLOP – Krystian Bielik. Znów za wolny, niedokładny, przegrywający pojedynki.

Related Articles