Dziesiąty dzień mundialu to rozpoczęcie trzeciej serii gier. Katar został najsłabszym piłkarsko gospodarzem w historii. Holendrzy specjalnie się nie spocili, by ich pokonać. Senegal zaskoczył Ekwador, a Kalidou Koulibaly zdobył pierwszą bramkę dla reprezentacji. Iran vs USA pełny był politycznych podtekstów, a Anglicy z łatwością ograli Walię.
Ekwador – Senegal 1:2
Nie było wątpliwości, kto w tym spotkaniu był zespołem lepszym. Wynik na korzyść Senegalu to żaden przypadek – po prostu udokumentowanie boiskowej przewagi. Ekwador potrzebował “tylko” remisu, a wiadomo, że takie myśli bywają zgubne. Może właśnie to przeważyło? Senegalczycy nie mogli tak kalkulować, w grę wchodziły tylko trzy punkty. I od początku o nie grali, a Ekwador jakby bał się odważniej zaatakować. Wpadł w pułapkę własnego pragmatyzmu i minimalizmu. To już nie był ten sam, wesoły i odważny zespół. Ten, który najpierw przejechał się po Katarczykach i nakazał wsadzić sobie w buty wszystkie te przypuszczenia o “sprzedanym meczu”. Potem zdominował Holandię, mając tam między innymi strzał w poprzeczkę i tworząc zdecydowanie więcej okazji. A na koniec odpadł z Senegalem, gdy trzeba było postawić ten ostatni krok.
Senegal od początku atakował, a rzut karny był tylko potwierdzeniem ich ciągłego naporu, ponieważ wcześniej swoje okazje zmarnowali Idrissa Gueye czy Boulaye Dia. Ismaila Sarr najpierw wywalczył jedenastkę, a później sam ją wykorzystał. Sprytnie, bo tylko lekko dotknął piłkę, a Piero Hincapie z Leverkusen go sfaulował. Kompletnie nic nie wskazywało na to, że Ekwador w ogóle wstanie z kolan, a udało im się zdobyć bramkę po stałym fragmencie. Gol był argumentem dla tych, którzy nie są za tym, by ustawiać obrońcę przy słupku, broniąc stałego fragmentu gry. Dzięki temu Moises Caicedo nie był na ofsajdzie i z łatwością trafił na 1:1. Ekwador był w 1/8 finału tylko przez trzy kolejne minuty, bo później odpowiedział Kalidou Koulibaly.
TOP – Kalidou Koulibaly. Jak przystało na lidera, wyróżniał się w swojej drużynie. Nie dał pograć napastnikom Ekwadoru, dosonale grał na wyprzedzenie – ściągał do siebie piłkę, niczym magnes. Miał aż 10 wybić, świetnie się ustawiając. Kilka razy na prawej stronie boiska odbierał piłkę. Do tego dołożył też gola na 2:1- swojego pierwszego w 66 występach. Wielki występ kapitana.
FLOP – Michael Estrada. Miało się wrażenie, że Ekwador gra w 10. W ogóle go nie było na boisko. W 65 minut posłał zawstydzające dziewięć podań. A ile z tego było celnych? Uwaga… dwa. Dramat. Był zwykle tam, gdzie nie było piłki. Faulował i nic nie wnosił. Oddał jeden mało groźny strzał.
Holandia – Katar 2:0
Holandia ma drabinkę idealną. Bardzo słaba grupa, a teraz mecz w 1/8 finału ze Stanami Zjednoczonymi. Żeby wygrać z gospodarzem, wcale nie musiała się napocić. Louis van Gaal mógł pokazać swój bardzo pragmatyczny styl gry i nawet nie było najmniejszej szansy (jak w meczu z Ekwadorem), żeby został za to ukarany. Holendrzy ruszyli od początku, choćby lewą stroną, gdzie aktywny był Blind, jednak ich akcje bramkowe to były głównie jakieś przebitki. Gospodarze trochę nieśmiało ruszyli, gdy zobaczyli, że Holandia wcale nie jest taka groźna, ale za chwilę dostali gonga od Cody’ego Gakpo. Od razu była to ładna i efektowna wymiana podań – Depay-Gakpo-Klaassen-Gakpo, strzał po długim rogu i do widzenia. To trzeci gol zawodnika PSV na tym mundialu. Ponoć jest dogadany wstępnie z Manchesterem United i mówi się, że dołączy do tego klubu już zimą. Pożyjemy, zobaczymy.
Holendrzy cały czas stawiali na pragmatyzm. W drugiej połowie szybko strzelili na 2:0 i musieli już tylko pilnować wyniku. Było blisko 3:0, ale Gakpo w środkowej części boiska dotknął piłkę ręką i jego kluczowe podanie w tej akcji zostało “skasowane” po obejrzeniu tego na VAR. Berghuis miał pecha, bo to on w tej akcji strzelił gola, a później jeszcze w doliczonym czasie piłka po jego mierzonym technicznym strzale wylądowała na poprzeczce. Mecz bez historii. Katar próbował godnie się pożegnać i coś tam jeszcze wykreować, ale i tak został najgorszym gospodarzem mundialu w historii – trzy mecze, zero punktów i pokazanie, że dużo im brakuje do poziomu takiego turnieju. No i jako pierwsi tutaj odpadli.
TOP – Cody Gakpo. Zdobył już trzecią bramkę i sam ją ładnie napędził podaniem piętą. Jedna z nadziei mało przekonującej dotychczas Holandii. Mógł też mieć na koncie znakomite kluczowe podanie, ale VAR wychwycił, że zagrał ręką.
FLOP – Hasan Al Haydos. W trzeciej minucie ładnie uprzedził de Jonga odbiorem i oddał pierwszy celny strzał, czym mógł się rozochocić, ale później trochę zniknął. To była jego jedyna dobra akcja. Niemal wszystkie pojedynki przegrywał. Był za każdym razem wolniejszy od rywala. Słaby występ kapitana Kataru w środkowej strefie boiska.
Anglia – Walia 3:0
Anglicy od razu ruszyli mocno i z animuszem, a Walijczycy czekali schowani za podwójną gardą. Co najbardziej rzucało się w oczy? Że nawet nie próbują doskoczyć czy zaatakować, ale skupiają się tylko i wyłącznie na przesuwaniu formacji. Gareth Southgate poszedł po rozum do głowy i po wielkiej krytyce, jaka spotkała go w angielskich mediach, wreszcie wystawił w pierwszym składzie Phila Fodena, który w meczu z USA… nawet nie wszedł z ławki rezerwowych. Foden od razu się odpłacił za zaufanie i można być pewnym, że miejsce w jedenastce zachował. Zdobył jedną z trzech bramek dla Lwów Albionu i to po faulu na nim był rzut wolny, z którego celnie uderzył Rashford. Pozostałe dwa gole strzelił właśnie gracz Manchesteru United. Ten na 1:0 to zresztą pierwszy na tym mundialu bezpośredni z rzutu wolnego. Trzeba było czekać do trzeciej kolejki.
Walijczycy przez obie połowy byli tylko tłem. Obudzili się trochę na koniec, kiedy przegrywali już 0:3 i chcieli się jakoś bardziej godnie pożegnać z turniejem. Nie byli w stanie nic zdziałać. Anglicy pewnie nie spodziewali się, że zwycięstwo przyjdzie im aż tak łatwo. Rashford zmarnował jedno sam na sam, Stones pod koniec nie trafił z sytuacyjnej akcji lewą nogą, choć miał do bramki może pięć metrów. Walii wcale nie szkoda, bo była w tym spotkaniu bardzo słaba i grała jakoś tak bez zaangażowania, jakby kompletnie nie wierzyła, że może coś z Anglikami ugrać. Słabi wracają do domu.
TOP – Marcus Rashford. Bardzo blisko pierwszego hat-tricka na tym mundialu, bo zmarnował doskonałą szansę przy sam na sam. Oddał aż sześć strzałów. Walijczycy w ogóle nie mogli sobie z nim poradzić. Przy golu Fodena to on odzyskał piłkę, zabierając ją Daviesowi. Miał więc udział przy wszystkich trzech trafieniach.
FLOP – Ben Davies. Zawodnikowi Tottenhamu raczej nie przystoją takie błędy. Davies chciał się pokiwać z Rashfordem i jak mu się nie udało, to sobie tylko zaklął pod nosem. Tracił piłkę, a wcale tak często jej nie odzyskiwał ani nie wybijał rywalom, w porównaniu choćby do Rodona czy Williamsa, którzy rozegrali od niego dużo lepszy niezły mecz. Przez Daviesa Walia straciła drugiego gola od razu po tym, jak straciła pierwszego.
Iran – USA 0:1
Mecz z olbrzymim podtekstem politycznym. Chyba najbardziej polityczny mecz na tym mundialu. Przy backgroundzie spotkania Iranu z USA można sobie “niełączenie polityki ze sportem” wsadzić głęboko w buty, bo coś takiego nie ma w ogóle racji bytu. Podteksty w takim przypadku po prostu muszą się pojawić. To był jednak pryszcz w porównaniu do tego, co stało się w 1998 roku, gdy Iran w fantastycznym stylu wygrał, a wcześniej przed meczem zawodnicy tego kraju wręczyli Amerykanom białe róże. Tamten to był mecz-symbol. Ten na pewno mniej. Iran ma bowiem poważniejsze sprawy na głowie – protesty kobiet, które walczą w kraju z reżimem po śmierci Mahsy Amini. Drużynę dręczą wewnętrzne podziały, z jednej strony mają reprezentować ów reżim, a z drugiej przecież ich rodziny to też kobiety. Dwaj liderzy – Azmoun oraz Taremi stoją po dwóch stronach barykady.
Skupmy się już na samym meczu tylko w kontekście sportowym. Do bramki Iranu wrócił podstawowy bramkarz – Alireza Beiranvand i spisał się nieźle. Kilka strzałów obronił, ale niestety ten jeden wpuścił. Postronnego widza Iran po prostu rozczarował. Kto spodziewał się jakichś fajerwerków, walki na całego i chęci udowodnienia czegoś Amerykanom, mógł się zawieść. Albo po prostu Iran nie wyglądał tak dobrze, bo po drugiej stronie nie było już wolnych i apatycznych Walijczyków, ale młodzi, wybiegani i grający w dobrych europejskich klubach Amerykanie. To Pulisic i koledzy przez całe spotkanie prowadzili grę. Iran czekał tylko na szybkie przejęcie piłki i podanie jej w stronę Taremiego, który miał coś wymyślić. Dopiero w 65. minucie stworzył pierwszą naprawdę groźną akcję zakończoną strzałem tuż obok słupka. Nawet jednak, gdyby Ghoddos trafił, to i tak pół sekundy wcześniej jego kolega z zespołu faulował. Amerykanie nie powtórzyli błędu z Walią – tam zdominowali w pełni pierwszą połowę, ale drugą kompletnie oddali. Tutaj może też nie grali aktywnie przez 90 minut, ale nawet nie czuło się w końcówce, że ten Iran może coś zdziałać.
Jeden błysk Westona McKenniego, świetne prostopadłe podanie do Sergino Desta, który z główki wystawił piłkę Pulisiciowi. To wystarczyło. Irańczycy rozczarowali albo po prostu wypruli się fizycznie w drugim meczu.
TOP – Tyler Adams. Lider środka pola, to w dużej mierze dzięki niemu Amerykanie tak dominowali w tej strefie. 84 razy dotknął piłkę, najwięcej spośród wszystkich zawodników w tym spotkaniu. Jak przerzucał piłkę na skrzydło, to za każdym razem bardzo dokładnie. Dobrze regulował tempo swojej ekipy. Nie tracił piłek, w przeciwieństwie np. do Musaha.
FLOP – Sardar Azmoun. Bezbarwny występ jednego z liderów. Na drugą połowę już nie wyszedł. Ani jednego strzału, ani jednego dryblingu, ani jednego ciekawego podania i tylko 6/12 celnych podań w 45 minut. Unikał pojedynków, gdyby nie czupryna gdzieś tam w tle, to można pomyśleć, że w ogóle nie grał.