Powoli kończą się potencjalne możliwości na niespodzianki. Najbliżej jej sprawienia byli Japończycy, ale fatalnie strzelali rzuty karne. Na razie 6/6 faworytów zameldowało się w ćwierćfinale. Jednym z nich są Brazylijczycy, którzy w wieczornym spotkaniu pokazali, jak można bawić się piłką, a przy tym grać skutecznie.
Japonia – Chorwacja 1:1 (karne 1:3)
Japonia to autorzy dwóch dużych niespodzianek na tym mundialu – pokonali mistrzów świata z 2010 roku i mistrzów świata z 2014 roku, a kosztem tych drugich wyszli z grupy. Więcej ich już nie sprawią. Omal nie byli autorami trzeciej, ale zabrakło im do tego chłodnej głowy przy rzutach karnych. Wykonywali je beznadziejnie, jakby nie mieli siły kopnąć. Zawiodły gwiazdy, znane nazwiska, jak Minamino i Mitoma oraz kapitan – Yoshida. Ten pierwszy grał jeszcze niedawno w Liverpoolu, obecnie jest graczem Monaco, drugi to jeden z najbardziej przebojowych zawodników Brighton, który zaczyna robić tam furorę. A tymczasem podchodzą do karnego i strach zagląda im w oczy, uderzają tak, że to po prostu wstyd. Całość tego żenującego konkursu podsumował Maya Yoshida. Japończycy od pewnego momentu drugiej połowy chcieli doczłapać do konkursu rzutów karnych, a na końcu się okazało, że kompletnie nie potrafią ich wykonywać. Za to Chorwaci – zupełnie odwrotnie. Cztery lata temu awansowali dalej w ten sposób dwukrotnie – byli lepsi po karnych od Duńczyków (1/8 finału) i Rosjan (ćwierćfinał). Kontynuują tę serię. Chcieć grać karne z kimś takim?
Tym razem to Samurajowie prowadzili w meczu, więc to nie oni musieli gonić. Bardzo zaskoczyli rywali nietypowo rozgrywanymi rzutami rożnymi. Prawie zdobyli tak dwie bramki. Junya Ito już w 2. minucie z rożnego podał do tyłu do Endo, który dośrodkował z 20 metrów idealnie na głowę Shogo Taniguchiego. Było blisko. Gol padł po innym, jeszcze sprytniej rozegranym rożnym. Tym razem to Endo wykonał ten stały fragment, ale od razu ruszył do tyłu, wiedział co jest grane. Poklepało ze sobą aż trzech zawodników, aż Endo finalnie nie dośrodkował ze stojącej piłki, tylko z takiej turlającej się, po podaniu. Wrzucił w punkt, choć piłkę trochę przypadkowo zgrał Yoshida, a Maeda był w polu karnym najsprytniejszy. Chorwaci najgroźniejszą okazję mieli po fatalnym błędzie Tomiyasu z prawej strony. Spotkanie było wyrównane, ale z minimalnym wskazaniem na Samurajów. W groźnych okazjach było 3:2 dla nich i zasłużenie prowadzili.
W drugiej połowie też się trochę działo, włącznie z bramką wyrównującą. Imponujące, kontrolowane uderzenie głową Ivana Perisicia i to z… jakichś 13-14 metrów. Idealnie trafiona piłka, z kozłem, w długi róg. A kto dośrodkowywał? Niespodzianka – Dejan Lovren. Chorwaci zaskoczyli taką bezpośrednią akcją. Jeszcze później solidną bombą zza pola karnego popisał się Luka Modrić, ale Schuichi Gonda pofrunął i obronił. Od końcówki drugiej połowy każdy raczej wiedział do czego to wszystko zmierza. Zapowiadało się na pierwszą dogrywkę. Chorwaci trochę bardziej próbowali, rozgrywali atak pozycyjny, a Japończycy chcieli dociągnąć do serii jedenastek. Tam się okazało, że muszą potrenować strzelanie. Bohaterem został Dominik Livaković. Nawiązał do występu Subasicia. Tamten chorwacki bramkarz był bohaterem cztery lata temu w tej samej fazie, gdzie odbił trzy strzały Duńczyków. Subasić i Livaković to dwóch bramkarzy spośród trzech, którzy odbili trzy strzały w konkursie jedenastek. Trzeci to Ricardo z Portugalii i jego występ z Anglią w 2006 roku.
TOP – Dominik Livaković. Nie można wybrać nikogo innego niż bramkarza, który obronił trzy rzuty karne na cztery. Zdecydowany bohater.
FLOP – Luka Modrić. Trochę nawet człowiekowi głupio go tutaj wpisywać, ale naprawdę to nie był jego mecz. Przegrywał pojedynki, miał jakieś dziwne straty, był niedokładny, normalnie jak nie Luka Modrić. Mógł mimo wszystko skończyć ze spektakularnym golem, ale rzucało się w oczy, że to był jakiś inny Lukita. Selekcjoner Zlatko Dalić zdjął go z boiska w 99. minucie. Na szczęście dla niego błyszczeli inni, głównie Livaković.
Brazylia – Korea Południowa 4:1
10 minut i było tutaj po meczu, bo Canarinhos prowadzili 2:0. Po 36. minutach była już demolka, bo zrobiło się 4:0. Brazylijczycy grali pięknie, efektownie, radośnie dla oka. Po każdej z bramek wykonywali też taniec. Cieszyli się, jak małe dzieci, które mogą razem grać i wygrywać. Tak specjalnie, chyba na złość malkontentom pokroju Roya Keane’a, którzy będą coś tam biadolić o braku szacunku. Nawet sam selekcjoner Tite po golu na 3:0 odtańczył z Richarlisonem taniec… kurczaka?! Wszyscy zawodnicy zalewali się ze śmiechu. Widać team spirit w tym zespole. Selekcjoner doskonale się w to wpisuje. Postanowił dać minuty każdemu z powołanych. Gdy Brazylia już wysoko prowadziła, to wprowadził trzeciego bramkarza – Wewertona. To sprawiło, że 26 piłkarzy zagrało na mundialu co najmniej minutę. Po trafieniu Paquety na 4:0 można było się tylko obawiać o biednych Koreańczyków, że dostaną tęgie lanie. Na szczęście to taki naród, który nie zwykł się poddawać i zwieszać głów, więc za wszelką cenę dążył do tego, żeby strzelić jakiegoś gola, dać z siebie wszystko i przegrać z honorem. Tak też się stało.
Całość rozstrzygnęła się w pierwszej połowie. Najpierw Vinicius, potem Neymar z karnego, Richarlison, a na koniec Lucas Paqueta. Tych akcji na 3:0 i 4:0 szkoda po prostu opisywać, je należy zobaczyć, bo Canarinhos tam bawili się piłką. Widać, że jeden chciał podawać do drugiego. Prawdziwa joga bonito, radość z gry. Pokazali cały swój gen. Gen piłkarzy w żółtych koszulkach, którzy przez prawie 100 lat zachwycają na mundialach. Tych, którzy jako jedyni brali udział w każdym turnieju, pięciokrotnych mistrzów świata. Kim Seung-Gyu obronił jeszcze kilka strzałów, upodobał sobie zwłaszcza Raphinię, któremu nie chciał wpuścić gola, mimo że ten oddał trzy celne strzały. Koreańczycy się nie załamali, tylko dążyli do tego, by nie skończyć z zerem na koncie. Długo dawał im się we znaki Alisson Becker, który popisał się co najmniej dwiema genialnymi paradami. Po bombie, którą posłał Paik Seung-Ho był jednak bezradny.
TOP – Lucas Paqueta. Można tu wstawić wielu kandydatów, ale to Paqueta imponował mi najbardziej. Posłał aż trzy kluczowe podania, był bardzo groźny z prawej strony boiska. Wykorzystał też świetne podanie Viniciusa i wykończył efektowną akcję Canarinhos. Równie dobrze można tu wstawić Viniciusa, Neymara, Richarlisona, ale i Thiago Silvę czy… Alissona, który także się popisał paradami.
FLOP – Jung Woo-Young. Szybko kasowany w środku pola, nie mógł sobie poradzić z szybszymi Brazylijczykami. To on najpierw zrobił karnego, potem jeszcze w pierwszej połowie został ukarany żółtą kartką i selekcjoner zdjął go w przerwie. Kiepski był też Heung-Min Son, czyli największa gwiazda – zmarnował jedną setkę i często tracił piłkę. Nie był tak aktywny, jak z Portugalią, tutaj nie dźwignął drużyny.