Skip to main content

W meczach z zespołami pokroju Andory, San Marino, Liechtensteinu itp. trudno spodziewać się fajerwerków i niebotycznego poziomu. Często są to męczarnie i bicie głową w mur. Ale aż tak nędznego meczu nie spodziewaliśmy się po reprezentacji Polski. Jedyny pozytyw to wynik końcowy, czyli dopisanie sobie trzech oczek.

Trener Paulo Sousa zaskoczył, wystawiając skład bliski podstawowego. Do boju posłał Wojciecha Szczęsnego, Kamila Glika, Piotra Zielińskiego, Grzegorza Krychowiaka oraz trójkę napastników, z Robertem Lewandowskim na czele. Tak ofensywny skład miał zmieść Andorę z powierzchni Łazienkowskiej. Wysokie zwycięstwa mogą mieć znaczenie przy porównaniu drugich na koniec eliminacji, a z zajęciem takiej lokaty trzeba się liczyć. Mogą mieć też znaczenie w bezpośredniej rywalizacji z Węgrami, jeśli dwukrotnie zremisujemy z tym zespołem. Zamiast kanonady skończyło się dość skromnym 3:0.

Jak skrótowo opisać ten mecz? Wrzutki, wrzutki, wrzutki. Polacy nie mieli żadnej innej koncepcji. Przez 90 minut nie rozegrali bodaj żadnej składnej akcji. Nie funkcjonowała gra na jeden kontakt, wymienność pozycji, kreatywność. Prostopadłe podanie zdarzały się rzadko jak śnieg w Kambodży, a udane już w zasadzie wcale. W sumie według statystyk posłaliśmy w pole karne Andorczyków ponad 50 dośrodkowań! Trzy z nich zakończyły się skutkiem bramkowym.

Gol nr 1 padł po wrzutce Macieja Rybusa z rzutu wolnego. Dokręcana do bramki piłka, wolej Roberta Lewandowskiego, rykoszet od pleców rywala i zmylony bramkarz bez szans. Bramkę nr 2 także dorzucił Lewandowski, pokazując co znaczy klasa najlepszego napastnika na świecie. Asystował z bocznego sektora Kamil Jóźwiak. W końcówce wynik po wrzutce Kamila Grosickiego ustalił debiutant, Karol Świderski.

To miał być mecz lekki, łatwy i przyjemny. Tymczasem na pierwszego gola czekaliśmy pół godziny, na w miarę bezpieczne 2:0 niemal godzinę, a na dobrą grę Polaków… czekamy nadal. Z Węgrami dobre były momenty – głównie te bramkowe. Z Andorą, mając na względzie klasę rywala, cały mecz można po prostu wyrzucić do śmietnika historii. Teraz pora na Wembley. Wymagania będą mniejsze, ucieszy nas nawet punkt. W dodatku biało-czerwoni od zarania dziejów wolą się bronić i kontrować niż mozolnie budować ataki pozycyjne. Budowanie ich w meczu z Andorą ograniczyło się do posyłania 1001 wrzutek. Jeśli taka była strategia Paulo Sousy, to przynajmniej można zrozumieć sens wystawienia aż trójki napastników. Pytanie czy tak będzie grała reprezentacja portugalskiego trenera już zawsze? Początek nie jest obiecujący. Zamiast sześciu punktów w dwóch meczach są cztery oczka, a zamiast poprawy gry po kadencji Jerzego Brzęczka jest jeszcze gorszy paździerz.

W dodatku nasi czołowi zawodnicy będą mieli w nogach mecz z Andorą, bo Sousa nie chciał ryzykować wystawienia całkowicie rezerwowej jedenastki. Czy „rezerwejros” nie podołaliby Andorze? Jeśli tak, to nie mamy czego szukać, ani na Mundialu, ani zbliżającym się Euro. Na pewno jednak widok poobijanego Lewandowskiego z lodowymi okładami na kolanie zmroził nie tylko staw snajpera Bayernu, ale też serca polskich kibiców. Można było tego uniknąć. Choć post factum widzimy, że wtedy istniałoby ryzyko, że Andora urwie nam punkty.

Related Articles