Polacy wcisnęli pięć bramek zawsze niegroźnym Sanmaryńczykom i w zasadzie na tym można byłoby skończyć opis tego spotkania. Wykonaliśmy obowiązek, co ważne bez kontuzji. Najważniejszy mecz czeka nas bowiem już we wtorek w Tiranie. Starcie z San Marino zapamiętamy przede wszystkim z pożegnania Łukasza Fabiańskiego.
W swoim 57. występie w reprezentacji Polski Fabiański zagrał właśnie 57 minut. Gdy schodził z boiska, zaszkliły mu się oczy. Kibice skandowali jego nazwisko, a piłkarze utworzyli szpaler. Fabiański ściskał się ze swoimi kolegami z zespołu, nie kryjąc wzruszenia. Piękny rozdział jego piłkarskiej kariery dobiegł końca. Często musiał godzić się z rolą zmiennika, a jednak nigdy nie narzekał, a tym bardziej nigdy nie zawodził. Za najlepszy występ Fabiańskiego w kadrze uchodzi spotkanie 1/8 finału Euro 2016 ze Szwajcarią, kiedy w dogrywce dwukrotnie ratował Polaków absolutnie fantastycznymi interwencjami. Choć nie obronił rzutu karnego w konkursie jedenastek, to awans do ćwierćfinału był głównie jego zasługą. Ale i z San Marino miał kiedyś swój moment chwały, gdy broniąc „jedenastkę”, uchronił biało-czerwonych przed wynikiem 0:1 w Serravalle.
Fabiańskiego między słupkami kadry narodowej już nie zobaczymy. Zastąpił go wczoraj młody Radosław Majecki. Roboty miał tyle, co i starszy kolega, czyli nic. San Marino nie zagrażało naszej bramce, za to przez prawie 90 minut kurczowo się broniło. Polacy posiadali piłkę przez 4/5 czasu, oddając niezliczoną liczbę strzałów. Okazji było bez liku, więc raptem pięć goli to nie jest na pewno wynik, po którym ktokolwiek klęknie. Szczególnie zaskakujące jest to, że żadnej z tych bramek nie strzelił Robert Lewandowski, który zaliczył dość kiepskie 66 minut.
Trafiali inni – na 1:0 Karol Świderski, na 2:0 obrońca rywali, na 3:0. Tomasz Kędziora, na 4:0 Adam Buksa, a w doliczonym czasie gry wynik ustalił rekonwalescent Krzysztof Piątek. Odpalił swoje pistolety, kibice poświętowali, ale trudno wyciągać daleko idącego wnioski z ogrania outsidera europejskiej i światowej piłki. Dość powiedzieć, że wczoraj na Stadionie Narodowym zgromadziło się więcej ludzi niż wynosi cała populacji tego państewka.
Wszystko co najważniejsze rozegra się za parę dni w stolicy Albanii. Wczoraj nasi najbliżsi rywale pokonali po raz drugi Węgrów. Tym samym utrzymali punkt przewagi. Tym samym jeśli przegramy w Tiranie, to Mundial na 99% obejrzymy w telewizji. Nawet sześć punktów w listopadowych meczach prawdopodobnie nic nam nie da, bo Albania eliminacje skończy meczem z Andorą, a to niemal pewne trzy punkty. Jeśli więc podopieczni Paulo Sousy chcą zagrać w barażach, w Tiranie przegrać nie mogą. Najlepiej byłoby wygrać, bo dałoby dwupunktowy bufor, co w kontekście meczu z Węgrami na koniec eliminacji ma znaczenie.