Skip to main content

Roberto Mancini dał Włochom olbrzymią radość na EURO 2020. Włosi imponowali w Europie, notując serię 37 spotkań bez porażki. Z tym kojarzyła się początkowa era Manciniego. Później było już coraz gorzej, a formuła zaczęła jakby się wypalać…

Pamiętacie występ Italii na mundialu w Katarze? Chwila zawahania… na pewno nie pamiętacie, bo się tam nie dostali. Bardzo to bolesne doświadczenie dla włoskich kibiców, że jako mistrz Europy nawet nie mieli możliwości, by zmierzyć się w walce o Puchar Świata. Dodajmy, że drugi raz z rzędu. Zawalili w eliminacjach już fazę grupową, gdzie dali się wyprzedzić Szwajcarom. Wszystko przez aż cztery remisy – dwa ze Szwajcarią i po jednym z Irlandią Północną oraz Bułgarią. Przy tym Jorginho spudłował rzut karny z Helwetami w 90. minucie. Byłaby to bramka na wagę trzech punktów. Szansa pozostawała w barażach, jednak tam Włosi sensacyjnie pożegnali się z mundialem po półfinałowym meczu z Macedonią Północną. Kiedy wydawało się, że za chwilę będzie dogrywka, to Aleksandar Trajkovski wprawił wszystkich w osłupienie. Już nie było czasu na odrobienie straty.

Od EURO do tego tragicznego barażu nie minął nawet rok… a już wszystko zdążyło się posypać. Nikt nie chciał podejmować pochopnych decyzji i zwalniać Roberto Manciniego, który dopiero co dał ludziom w kraju tyle radości, zrewolucjonizował reprezentację Italii i sprawił, że była jedną z najbardziej ekscytujących ekip do oglądania. Tamte czasy to też jego osobisty rozwój, bo przecież niegdyś słynął z większego pragmatyzmu, grania na zero z tyłu, skupiania się na defensywie. Choćby w taki sposób zdobył z Manchesterem City mistrzostwo. Co najmniej kilka ważnych spotkań jego zespół przepchnął wtedy po 1:0. Uznano ten brak awansu za wypadek przy pracy i Mancini mógł dalej spokojnie pracować. Tylko, że niewiele ulegało poprawie. Włosi zostali rozbici przez Argentynę w tzw. Finalissimie (0:3 w plecy), a potem przez Niemców w Lidze Narodów (2:5 w plecy).

Awansowali co prawda do finałów Ligi Narodów, gdzie ulegli w półfinale Hiszpanom. Nie przekonywali już tak swoją grą. Nawet w towarzyskim meczu z Austrią, gdzie Mancini wystawił podstawowy skład, dali się pokonać. A co gorsze, wcale nie zagrali od rywali lepiej. Austriacy wygrali tamten sparing 2:0 zasłużenie. Coś powoli się wyczerpywało. Dlatego rezygnacja Roberto Manciniego nie została przyjęta z takim strachem, chociaż trzeba przyznać, że jego pozycja mimo wszystko była mocna. Niedawno został koordynatorem włoskich młodzieżówek, co dawało mu większą kontrolę nad szkoleniem przyszłych następców Bonucciego, Jorginho czy innego Immobile. Jego kontrakt też był stosunkwo długi, bo do 2026 roku. Jeśli przypomnimy sobie debiut Manciniego w kadrze, czyli mecz z… nami za Brzęczka, który zakończył się wynikiem 1:1, to wykonał kawał solidnej roboty.

Mówi się, że Roberto Mancini odszedł nie przez przypadek lub wypalenie. Po prostu otrzymał ofertę życia z Arabii Saudyjskiej. Reprezentacja tego kraju nie ma stałego selekcjonera od marca, gdy zrezygnował Herve Renard i objął kadrę kobiet Francji. Tymczasowym trenerem jest Saad Al-Shehri. Za pracę w jednym roku Mancini zarobić ma aż 40 milionów. Tak donosi “La Gazetta dello Sport”. Miałby pracować przez trzy lata, co oznacza przede wszystkim przygotowania do mundialu w 2026 roku. Na razie jednak Arabia Saudyjska zagra w mistrzostwach Azji na początku 2024 roku. Ostatnio kompletnie nie idzie im na tym turnieju. Albo odpadają w fazie grupowej, albo w 1/8 finału. Tym bardziej bolało, że ostatnie mistrzostwo zgarnął jeden z największych “ropnych” konkurentów – Katar. Pozyskanie tak znanego trenera to też wielka sprawa w kontekście marketingowym.

Włosi głośno nie płaczą. Reprezentację za chwile obejmie prawdopodobnie Luciano Spalletti, który jest na topie po życiowym sukcesie w Napoli, ale postanowił odejść i naładować baterie. Kibice mają nadzieję, że zdążył to już zrobić.

Related Articles