Po zwycięskich derbach z Tottenhamem kibice Arsenalu zawsze dumnie prezentują hasło „London is red”. Właśnie przydarzyła im się ku temu okazja, bo w niedzielnych North London Derby Kanonierzy ograli swojego odwiecznego rywala.
Zadziwiająco plotą się losy tego sezonu już na samym początku. Po trzech kolejkach Arsenal był ostatni, a Tottenham pierwszy. Kanonierzy legitymowali się haniebnym bilansem trzech porażek bez strzelonego gola, za to z dziewięcioma straconymi. Tottenham trzy razy uciułał po 1:0, w tym cenne inauguracyjne z Manchesterem City. Gdyby ktoś na tym etapie sezonu powiedział, że za kolejne trzy kolejki to Kanonierzy będą wyżej w tabeli, pewnie uznany by został za szaleńca.
A jednak! Tottenham przegrał trzy kolejne mecze, w każdym tracąc po trzy gole. Arsenal z kolei rozkręcał się raczej powoli, ciułając po 1:0 z Norwich i Burnley, ale prawdziwą moc pokazał wczoraj na The Emirates. Tak grający zespół Mikela Artety chcą oglądać nie tylko kibice tego klubu, ale także postronni oglądacze futbolu. Bo to ogląda się po prostu bardzo przyjemnie.
Tottenham został stłamszony w pierwszej połowie. Arsenal przeważał od początku, choć trudno było mówić o wielkiej dominacji. Jednak gol Emile’a Smith-Rowe’a był motorem napędowym dla zespołu gospodarzy. Przy drugiej bramce Smith-Rowe zamienił się w asystenta, a do siatki trafił aktywny Pierre-Emerick Aubameyang. Jego goli brakowało The Gunners w zeszłym sezonie, a także na początku bieżącego. Przełamanie z Kogutami może mieć ogromne znaczenie. Siedem minut po golu Aubameyanga na 3:0 podwyższył Bukayo Saka. Jeśli mielibyśmy określić grę Arsenalu w tym okresie jednym słowem, byłby to rozmach.
W drugiej połowie ekipa Artety zdjęła nogę z gazu. Nie było potrzeby forsować tempa. Tottenham miał swoje okazje, a jedną z nich na gola zamienił Son. Czy w jakiś wyraźny sposób zmąciło to radość gospodarzy z wygranej w derbach? Raczej nie. Wygrana 3:1 wciąż dawała nie tylko satysfakcję, ale wymierną korzyść w postaci przeskoczeni Spurs w tabeli.
Nuno Espirito Santo ma się czym martwić. Drużyna nie przypominała już po raz kolejny monolitu z początku rozgrywek. Obrona popełniała proste błędy w ustawieniu, a dwie z trzech bramek dla rywali padły po akcjach zainicjowanych przez straty Harry’ego Kane’a. Kapitan reprezentacji Anglii w zeszłym sezonie rządził i dzielił w klasyfikacji kanadyjskiej Premier League. Teraz po sześciu kolejkach ma tam okrągłe, a raczej elipsoidalne zero. To się w głowie nie mieści, ale takie są fakty. Czy można już bić na alarm lub wysnuwać teorię, że Kane’owi po prostu nie chce się już grać dla Tottenhamu? To raczej mało prawdopodobne, mając na uwadze charakter tego zawodnika i jego profesjonalizm. Ale liczby pokazują dobitnie, że zespól nie tworzy swojemu liderowi odpowiedniej liczby sytuacji.
Postronnych kibiców ligi angielskiej cieszyć mogą plot twisty, bo to zapowiada naprawdę fascynujący sezon. A przed nami jeszcze 32 kolejki…