Nie jest to wymarzony początek pracy Johna van den Broma w Lechu. Ba, nie jest to nawet przeciętny start… Lech przegrał Superpuchar, odpadł z Ligi Mistrzów w beznadziejnym stylu, a teraz jeszcze przegrał w lidze na dzień dobry ze Stalą Mielec.
Lech Poznań wygrał najpierw z Karabachem 1:0 w I rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów i czekał z wielką nadzieją na rewanż. Nie był to jakiś świetny występ, ale udało się zachować czyste konto i zrobić jedną naprawdę dobrą i składną akcję, która dała zwycięstwo. Goście kombinowali przed szesnastką, wykonywali liczne podania, ale nie otłukiwali bramkarza, słupków czy poprzeczek. Pomiędzy pierwszym a drugim spotkaniem z Karabachem Lech Poznań zagrał o Superpuchar Polski z Rakowem Częstochowa. Wcześniej chciał przełożyć to na inny termin, ale władze ligi nie wyraziły na to zgody.
Karabach to spora odległość do pokonania, do tego Lech chciał się w pełni skupić na rewanżu i bronić wypracowanej u siebie przewagi. Postawił wszystkie siły na Ligę Mistrzów, zatem w meczu o Superpuchar zagrali rezerwowi – Szymczak, Sobiech, Bednarek, Douglas, Kwekweskiri czy Czerwiński. Taki Mikael Ishak w ogóle nie podniósł się z ławki i to nawet przy wyniku 0:2. Z podstawowych zawodników od początku zobaczyliśmy tylko środek pola: Murawski-Kalstroem oraz Milicia na pozycji stopera. No i rezerwowi zagrali słabiutko, tworząc w całym meczu dwie czy trzy okazje. Wyraźnie lepszy był Raków, który pewnie zwyciężył po bramkach Racovitana i Wdowiaka.
O wstydliwej porażce w Champions League już pisaliśmy. Nie chodzi o sam fakt wyeliminowania przez lepszyego przecież przeciwnika, który regularnie gra w pucharach, ale chodzi o sam styl tej klęski. Lech po prostu w wyjazdowym meczu się skompromitował. Bramkarz Rudko miał dziurawe ręce, obrona tańczyła we własnym polu karnym tak, jak zagrali napastnicy Karabachu Agdam. Najbardziej przykro było patrzeć na to, co działo się już w momencie, gdy Azerowie mieli korzystne 3:1. I tak dalej dążyli do zdobywania kolejnych bramek. Bawili się grą w piłkę, strzelili jeszcze dwa gole i można tylko dziękować, że nie skończyło się na jeszcze większej kompromitacji.
Wydawało się, że po takim blamażu i odstąpieniu walki o Superpuchar z własnej woli, żeby podstawowi gracze nie tracili sił, cała złość zostanie wyładowana na biednej Stali Mielec, która przyjedzie do Poznania i oberwie piątką czy szóstką. I co? Przyjeżdża Stal i wcale nie wygląda na kopciuszka, tworzy swoje okazje, odgraża się pod bramką Rudki i prowadzi od 13. minuty, a w drugiej połowie jeszcze podwyższa wynik. Lechici oczywiście też mieli swoje szanse i to więcej niż Stal, ale powstrzymał ich… własny bramkarz, 22-letni wypożyczony z Lecha Bartosz Mrozek, który się tu nie przebił. Niezła ironia losu, bo przecież lepiej stawiać na wypożyczonego 30-letniego Ukraińca, który zawalił rewanż Ligi Mistrzów.