
Miniony weekend w Premier League upłynął pod znakiem derbów. Manchester City poległ w starciu z United, a Tottenham uległ Arsenalowi. Dziś pobici w derbach staną naprzeciw siebie w zaległym meczu 7. kolejki. Kto lepiej zareaguje?
Citizens prowadzili z Czerwonymi Diabłami 1:0 po bramce Jacka Grealisha i wydawało się, że kontrolują sytuację. W 78. minucie w mega kontrowersyjnych okolicznościach wyrównał jednak Bruno Fernandes, a kilka minut później sprawę załatwił Marcus Rashford. Pep Guardiola po meczu był w gronie tych 99% ludzi, którzy nijak nie mogli pojąć, jakim cudem przy pierwszym golu nie było spalonego. Katalończyk opowiadał jednak różne androny, które można chyba zrzucić na karb zdenerwowania.
Trener Obywateli wypalił, że nie interesuje go Premier League i Puchar Ligi, bo wygrywał te trofea już wiele razy. Teraz liczy się ładna gra. W domyśle można odczytać, że liczy się też Champions League, której Obywatele nie wygrali nigdy, a sam Pep od ponad dekady. Wprawdzie Arsenal odjechał na 8 punktów, ale po pierwsze, gdy Guardiola wypowiadał się w tym tonie, różnica była o trzy oczka mniejsza, a po drugie do końca sezonu jeszcze drugie tyle kolejek i przyznawaniu komukolwiek tytułu na tym etapie jest bzdurą. Być może szkoleniowiec mistrzów Anglii chce nieco zdjąć ze swoich zawodników presję, ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że w połowie stycznia obrońcy tytułu rezygnują z walki.
I na pewno dziś obejrzymy zmotywowany i zdeterminowany zespół Citizens, który na własnym stadionie podejmie Tottenham. To nie jest wygodny przeciwnik dla Obywateli – w zeszłym sezonie, mimo że Spurs skończyli sezon wiele punktów za plecami drużyny z Manchesteru, to jednak wygrali oba bezpośrednie starcia. Na sześć ostatnich meczów Man City z Tottenhamem aż cztery kończyły się zwycięstwami Kogutów. Co więcej, Guardiola ma negatywny bilans starć z Antonio Conte. Na pięć wygrał tylko dwa, a przegrał trzy! Mało który menadżer może pochwalić się dodatnim bilansem pojedynków z Katalończykiem.
Jednak Conte nie ma teraz czasu na celebrowanie statystyk meczów z Guardiolą, bo Tottenham po derbowej porażce 0:2 z Arsenalem znalazł się w trudnej sytuacji. Już pal licho – choć na pewno nie powiedzieliby tak zagorzali kibice – że po raz pierwszy od lat Spurs dwukrotnie w lidze musieli uznać wyższość Kanonierów, ale sytuacja w tabeli robi się niewesoła. Na dziś Tottenham jest piąty, ale czwarte Newcastle ma już 5 punktów więcej. Pozytywy? Słaba forma Liverpoolu i Chelsea, które mają po 5 punktów mniej i zajmują 9. i 10. miejsce.
Jednak w przestrzeni medialnej pojawiają się już nawet spekulacje, że Conte może wylecieć ze swojego stanowiska, na które miałby się czaić… Mauricio Pochettino. Powrócił Argentyńczyka do północnego Londynu bez wątpienia byłby sporym wydarzeniem. Jednak wydaje się, że Conte nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Dziś możemy się spodziewać Tottenhamu walczącego z rywalem na śmierć i życie. Nic dziwnego – jednym i drugim uciekają cele – mistrzostwo w przypadku Citizens, Liga Mistrzów w przypadku Spurs. Przegrany w dzisiejszym meczu – o ile takowy będzie – tylko pogłębi swoją trudną sytuację.
Dodatkowym smaczkiem potyczki Manchesteru City z Tottenhamem jest rywalizacja dwóch najlepszych snajperów ligi. Po jednej stronie Erling Haaland, który wszedł do ligi z drzwiami i futryną, a po drugiej Harry Kane, który strzela w Premier League gole jak na zawołanie niemal od dekady. Niebawem Kane może pobić rekordy ligi, ale gdyby Haaland został w Anglii na lata, w dłuższej perspektywie to on może je wyśrubować. Półtora roku temu, gdy Guardiola poszukiwał napastnika, postawił właśnie na Kane’a, ale Tottenham nie puścił swojego kapitana. Pep przemęczył się sezon bez gwiazdy w formacji ataku, a potem sięgnął po Haalanda, czego przy Etihad Stadium raczej nikt nie żałuje.
Dzisiejszy szlagier Premier League startuje o 21:00 i chyba nie trzeba go specjalnie reklamować. Kto wyliże się po weekendowej porażce? Czekamy na odpowiedź.