Piłkarze Liverpoolu na pięć kolejek przed końcem sezonu tracą dwa punkty do West Hamu i aż cztery do Chelsea. Tylko wyprzedzenie obu tych ekip da zespołowi Jurgena Kloppa upragniony awans do Ligi Mistrzów – oczywiście pod warunkiem, że z drugiego szeregu skutecznego ataku na 4. miejsce nie przeprowadzi Tottenham lub Everton. Sytuacja jest więc mocno skomplikowana, a w niedzielę liverpoolczyków czeka arcytrudny mecz z Manchesterem United.
Manchesterem United – świeżo upieczonym finalistą Ligi Europy. Tak chciałoby się napisać i nie byłoby to zbyt duże przekłamanie. Czerwone Diabły w czwartkowym półfinale rozniosły Romę 6:2. Działacze z Old Trafford mogą już bukować lot do Gdańska, bo rewanż na Stadio Olimpico wydaje się formalnością. Ten sezon może być jeszcze zupełnie dobry dla ekipy Ole Gunnara Solskjaera. Wicemistrzostwo kraju jest w zasadzie na wyciągnięcie ręki, a jeśli do tego dojdzie triumf w Lidze Europy, będzie można mówić o względnie udanej kampanii. I będzie można dać wreszcie spokój Norwegowi, który mniej więcej co parę tygodni trafia na karuzelę medialnych spekulacji w kontekście zwolnienia. Ole za każdym razem ratuje się wynikami, ale przeważnie za każdym razem przychodzą później mniejsze lub większe kryzysy. Ostatnio jednak kryzysu nie ma, a Manchester United nie przegrał tylko jedno z 21 ostatnich spotkań – był to ćwierćfinał FA Cup z Leicester.
Liverpool czeka więc ciężka przeprawa, a na taryfę ulgową od Czerwonych Diabłów nie ma co liczyć. Po pierwsze za plecami Man Utd na wicemistrzostwo czai się wspomniane Leicester. Po drugie – i być może ważniejsze – to przecież Święta Wojna. W angielskim futbolu nie brakuje prestiżowych i bardzo istotnych z punktu widzenia historycznego meczów, ale rywalizacja Liverpoolu z Man Utd to najważniejsza z nich. Kibice nie darowaliby żadnej z drużyn luźniejszego podejścia do meczu. Tu trzeba walczyć na całego, nawet jeśli sportowa stawka meczu jest niska.
W tym przypadku jednak o niskiej stawce nie można mówić. O motywacjach ekipy z Old Trafford już wspomnieliśmy, a Liverpool gra o życiu. Brak awansu do Ligi Mistrzów byłby dla klubu ciosem obuchem w potylicę. Finanse klubu bez Champions League mocno ucierpią, a część z zawodników może chcieć opuścić Anfield Road. Na niepowodzenie skazane będą także próby sprowadzenia do klubu wielkich gwiazd, a ostatnio sporo mówiło się o transferze Kyliana Mbappe z PSG. Ponoć Real Madryt nie ma tak wielkich pieniędzy, jakich zażąda paryski gigant. Liverpool może i takie ma, ale jeśli nie awansuje do Ligi Mistrzów przestanie być konkurencyjny, a księgowa zapewne zaciśnie pasa.
Obie drużyny grały w tym roku ze sobą już dwukrotnie – oba mecze odbyły się w styczniu na przestrzeni jednego tygodnia. Ligowe spotkanie na Anfield zakończyło się remisem 0:0, tak jak wiele szlagierów Big Six w tym sezonie. Tydzień później na Old Trafford w meczu pucharowym gospodarze wyeliminowali Liverpool, wygrywając 3:2.
Solskjaer ma też dużo lepszą sytuację kadrową. Poza grą są od dłuższego czasu Phil Jones i Anthony Martial, ale w obecnej chwili to nie są duże osłabienia. Liverpool także od wielu tygodni radzić sobie musi bez Jordana Hendersona i przede wszystkim trójki stoperów – Virgila van Dija, Joe Gomeza oraz Joela Matipa. W tym wypadku nie można jednak na pewno powiedzieć, że to nieistotne absencje. To kluczowe problemy Kloppa, które są jedną z głównych przyczyn tak marnego sezonu The Reds.
W ubiegłym roku The Reds finiszowali w Premier League z dorobkiem 99 punktów. Ten sezon w najlepszym możliwym razie skończą, mając 69 punktów. By tak się stało, muszą wygrać na Old Trafford, a także w czterech kolejnych meczach. Ta punktowa przepaść mówi wszystko. Na pocieszenie dla fanów Liverpoolu powiedzmy, że 69 punktów w zeszłym sezonie wystarczyłoby do zajęcia miejsca w TOP 4, więc – przynajmniej teoretycznie – wszystko jest jeszcze możliwe.