Skip to main content

Dla obu drużyn 1/8 finału Ligi Mistrzów to jedna z ostatnich szans na uratowanie sezonu. Dla Bayernu i Lazio ratowanie sezonu oznacza coś zgoła odmiennego. Jednak ani w Monachium, ani w Rzymie nie mogą być zadowoleni z dotychczasowych wyników. Zdecydowanym faworytem tego dwumeczu mieli być Niemcy, tymczasem w połowie rywalizacji w lepszej sytuacji jest Lazio. Ekipa Maurizio Sarriego wygrała na Olimpico 1:0 i jedzie obronić zaliczkę na Allianz Arenę.

Bayern to klub, w którym są przyzwyczajeni do wygrywania. Gdy zwyciężasz nie dzieje się nic specjalnego, ot po prostu wypełniasz kolejne założone sobie cele przed sezonem. Jednak moment, w którym zaczynasz przegrywać jest kluczowy. Jeszcze gorzej, gdy dzieje się to seryjnie i regularnie. Takim miesiącem był luty. Zaczęli miesiąc od wygranej z Borussią Moenchengladbach 3:1 i zamknęli pokonaniem RB Lipsk 2:1. Tyle że pomiędzy 3 a 24 dniem lutego były trzy inne mecze, które są oznaczone w terminarzu kolorem czerwonym – przegranym! Najpierw 0:3 w Leverkusen, później 0:1 w Rzymie i na koniec tego fatalnego tygodnia kompromitacja w Bochum 2:3. Po wspomnianej wygranej z Lipskiem seria zwycięstw nie zdążyła wystartować, bowiem już w piątkowy wieczór się… zatrzymała. 2:2 we Freiburgu musiało boleć wobec gola straconego w samej końcówce. W tym momencie marzenia o Bundeslidze to już kompletna mrzonka. 10 punktów straty do Bayeru na 10 kolejek przed końcem to przepaść. Doliczmy jeszcze gorszy bilans bramkowy +37 do +45 Bayeru oraz gorszy bilans meczów bezpośrednich i tak naprawdę strata powiększa się o dodatkowy punkt. Xabi Alonso i spółka nie przegrali jeszcze meczu w tym sezonie (!), a żeby ich najszybciej złapać potrzebne byłyby dwie serie – 4 wygrane Bayernu i 4 porażki z rzędu Bayeru. Mission Impossible i scenariusz kompletnie z kosmosu. Prędzej trzeba zerkać za plecy, gdzie cztery punkty za Bayernem jest Stuttgart. Gdy przypomnimy do tego postawę monachijczyków w DFB Pokal, gdzie ośmieszył ich trzecioligowiec z Saarbrucken, to mamy obraz sezonu, który może skończyć się bez trofeum, nie licząc zdobytego Superpucharu latem, ale to niejako puchar za osiągnięcia z poprzedniego roku. W Bawarii brak trofeum w sezonie = stracony rok. Trudno się zatem dziwić, że już teraz wiadomo, że Thomas Tuchel nie będzie szkoleniowcem Bayernu w kolejnych rozgrywkach. Tyle że jego przygoda z Sabener Strasse może skończyć się jeszcze szybciej…

Tuchel gra o posadę?
Coraz głośniej o tym, że ewentualne odpadnięcie z Ligi Mistrzów na etapie 1/8 finału oznaczać będzie jeszcze szybsze pożegnanie się z Tuchelem. Można zastanawiać się nad zasadnością takiego ruchu. Na krajowym podwórku wszystko praktycznie rozstrzygnięte, a jednocześnie bez jakiegokolwiek zagrożenia wypadnięcia poza strefę LM – 11 pkt przewagi. Pucharu krajowego nie ma, a gdy odpadną z Champions League, wówczas sezon się praktycznie zakończyłby dla drużyny na początku marca, dwa i pół miesiąca przed jego faktycznym finałem. Zatem czy miałoby sens zatrudnianie kolejnego szkoleniowca, zwłaszcza takiego, który miałby tylko “posprzątać”, a za trzy miesiące oddać stery nowemu? To już retoryczne pytanie, na które władze Bayernu same muszą sobie odpowiedzieć.

Prawda jest jednak taka, że Bayern jest coraz bardziej uzależniony od Harry’ego Kane’a. Anglik nadal dużo strzela, ale nie są to już tak niesamowite liczby, jak były jeszcze jesienią. Niektórzy szybko wieszczyli pobicie rekordu Roberta Lewandowskiego w Bundeslidze. Nadal jest to możliwe, ale w tym momencie potrzebnych jest 15 goli, a do końca sezonu ledwie 10 kolejek, czyli trzeba strzelać średnio 1,5 bramki na mecz. Gdyby brać pod uwagę tylko ten rok kalendarzowy mowa o sześciu trafieniach w 10 meczach na wszystkich frontach. Krótko mówiąc średnia 0,6 będąca całkiem niezłą, ale nie wystarczającą do walki o rekordy. Jak widać nie jest to też średnia pozwalająca na regularne wygrywanie zespołu, dla którego jest dzisiaj najważniejszym piłkarzem i zbawieniem.

Puchary szansą na rehabilitacje
Sytuacja Lazio w lidze jest na tyle zła, że realnie trzeba się martwić o udział w europejskich pucharach na kolejny sezon. 9. miejsce po 27. kolejkach to wynik zdecydowanie poniżej oczekiwań. Trudno się dziwić, skoro w ostatnich czterech spotkaniach Biancoceleste zdobyli tylko 3pkt, pokonując Torino. Gdy trzeba było mierzyć się z wyżej notowanymi – obecnie – przeciwnikami, wówczas przegrywali – 1:2 z Bolonią i Fiorentiną oraz 0:1 z Milanem. Dodajmy jeszcze porażkę w Bergamo na początku lutego – 1:3 – co pokazuje, że z czołówką kompletnie im nie idzie od jakiegoś czasu. Zresztą piątkowa przegrana z Milanem została “okraszona” bardzo dużą dozą negatywnych emocji. Lazio kończyło w ósemkę po trzech czerwonych kartkach! Na początku drugiej połowy drugą żółtą obejrzał Luca Pellegrini, a w doliczony czasie gry bezpośrednie “czerwa” dostali Adam Marusić i Matteo Guendouzi. Jednocześnie kadra zespołu na kolejny mecz z Udinese została zredukowana o wspomniane trzy nazwiska, co naturalnie tworzy kłopot dla Maurizio Sarriego.

Lazio to także zespół, który jest zaprzeczeniem tego, co oglądaliśmy przez wiele lat. Wcześniej strzelali mnóstwo goli – często także sporo tracili – i byli niezwykle efektowni. Teraz 32 trafienia na tym etapie sezonu to wynik lepszy jedynie od Torino (25) pośród ekip TOP10. Do kolejnej w tym aspekcie Fiorentiny tracą aż 7 goli, co tylko pokazuje różnicę. Najlepszym strzelcem zespołu z sześcioma (!) trafieniami jest Ciro Immobile. 34-latek ewidentnie z wiekiem idzie w dół, czego dowodem było już 12 goli w ubiegłym sezonie. Teraz jest w połowie tamtych liczb i prawdopodobnie zadowoli się przekroczeniem “dychy”. Skoro względem ubiegłych sezonów nie strzela Immobile i nie ma Siergieja Milinkovicia-Savicia, to nie trudno się dziwić, że liczba goli uległa znaczącemu spadkowi. Gdy zdobywali wicemistrzostwo 10 miesięcy temu, wówczas strzelali na poziomie 1,58 gola/mecz. Teraz ta liczba nie dojeżdża nawet do 1,20/mecz!

***

Oczywistym jest, że Lazio będzie gonić w Serie A do końca, chcąc zapewnić sobie europejską kwalifikacje przez ligę. Mają jednak takie możliwości, także drogą pucharową. W zasadzie jedyną szansą na Ligę Mistrzów w przyszłym sezonie jest… wygranie obecnej edycji. W lidze tracą aż 11 punktów do czwartej Bolonii, a po drodze jeszcze cztery inne ekipy chętne do gonienia rewelacji sezonu. Zatem trzeba wygrać aktualne rozgrywki Champions League, żeby ponownie usłyszeć na Stadio Olimpico najbardziej znany piłkarski hymn. To scenariusz science-fiction. Dla Lazio dzisiaj sama 1/8 finału to już pewien sukces. Może nie taki, jak dla FC Kopenhagi czy Realu Sociedad, ale jednak nazwa nijak nie współgra z obecną pozycją Biancocelestich. Przepchnięcie Bayernu byłoby sensacją i jednocześnie sprawiłoby, że prawdopodobnie wszyscy uznaliby ich jako… potencjalnie najsłabszego ćwierćfinalistę.

Pozostaje jeszcze przepustka do Ligi Europy na kolejny sezon, dzięki Coppa Italia. Tam jednak też nie będą faworytem. Paradoksalnie finał powinien być łatwiejszy, niż półfinał. W nim trzeba wyeliminować najpierw Juventus w dwumeczu. Stara Dama raz już w tym sezonie ograła laziali 3:1 w lidze i zapewne będzie chciała wykorzystać brak Interu w kontekście możliwości rywalizacji o trofeum. Gdyby jednak Sarri przechytrzył swój były klub, wówczas trafi na kogoś z duetu Atalanta-Fiorentina, a dodatkowym atutem byłby domowy stadion. Tyle że to bardzo odległa, niemal dwumiesięczna perspektywa – rewanż odbędzie się dopiero 23 kwietnia.

***

Początek wtorkowego meczu w Monachium o godzinie 21:00.

Related Articles