Skip to main content

Kiedy po 25 minutach przegrywasz 0:3, a twój podstawowy bramkarz zachowuje się, jakby bronił w B-Klasie i wpuszcza dwie “szmaty”, to nie może być dobrze… A jednak skończyło się lepiej niż mogło się wydawać. Legia wyszła z tej tragicznej sytuacji i zdołała strzelić dwa gole po przerwie. Wynik 2:3 wygląda już zupełnie inaczej, bo to tylko jedna bramka do odrobienia.

Pierwsza połowa tego meczu to jakieś kuriozum. Legia Warszawa w ogóle nie wyszła na boisko. A przecież taka była radość po wyciągnięciu kulek, że akurat Molde to teorii wylosowany najłatwiejszy rywal. Norweska Eliteserien grana jest w systemie wiosna-jesień. Molde ewidentnie rozczarowało, zajmując słabiutkie piąte miejsce. W Norwegii trwała więc przerwa między rundami, a Legia mogła zacierać rączki na przeciętnego przeciwnika. Tyle, że po 25 minutach przegrywała 0:3. Przy dwóch bramkach zawalił Kacper Tobiasz. Najpierw wypluł przed siebie dość łatwy strzał i Fredrik Gulbrandsen strzelił sobie po prostu do pustej bramki. Później piłka przeleciała mu pod brzuchem, a też była spokojnie do wyłapania. Do przerwy taki wynik się utrzymał. Potrzebny był wstrząs.

Ten wstrząs nastąpił w protokole meczowym, bo Kosta Runjaic dokonał aż czterech zmian. Dodajmy, że trafionych. A może po prostu… nie trafił ze składem od pierwszej minuty? W każdym razie się wyratował. Wpuścił na boisko: Bartosza Kapustkę, Rafała Augustyniaka, Ryoyę Morishitę oraz Marco Burcha. Japończyk trochę rozruszał Legię i był bardzo aktywny. Kilka razy fajnie szarpnął skrzydłem, potrafił wygrać drybling, dać się sfaulować. Pokazał się z dobrej strony. Bartosz Kapustka całkiem podobnie, też wprowadził ożywienie, uderzył nawet w słupek. Rafał Augustyniak wszedł do środka pola i tam rządził. Strzelił też ważnego gola na 3:2 z główki, gdy zamknął akcję po dośrodkowaniu Elitima. Środek pola z nim w składzie wyglądał już inaczej, jakoś tak pewniej. Zatem trenera Runjaicia trzeba pochwalić za zmiany.

Sygnał do odrabiania strat dał Josue. To on “napoczął” Molde uderzeniem z woleja na 1:3. Może miał też słabsze momenty, wkradło się trochę niedokładności, ale finalnie to Portugalczyk pobudził Legię i podłączył jej prąd. Statystyki z drugiej połowy pokazują już wyraźną dominację polskiej ekipy. Molde praktycznie nie istniało. Legia oddała aż 11 strzałów w drugiej części gry. Musiała coś zdziałać, żeby nie wracać na Łazienkowską ze spuszczonymi głowami. Przecież takie 0:3 byłoby prawie niemożliwym wynikiem do odrobienia, potrzebny byłby cud. A tak Legia wyszła z tej beznadziejnej sytuacji i jest w grze o awans. Dostarczyła przy tym kibicom kolejnych niesamowitych emocji. Mecze “Wojskowych” w europejskich pucharach to hardkor: 2:2 i 3:2 z Ordabasami (w pierwszym meczu przegrywali 0:2), 5:3 w Wiedniu, 3:3 z FC Midtjylland (Legia trzy razy odrabiała stratę), 3:2 z Aston Villą. Będzie co wspominać

Related Articles