Skip to main content

W zeszłym sezonie Legia Warszawa zasłużenie pokonała Aston Villę przy Łazienkowskiej 3:2. Teraz to samo zrobiła też z Realem Betis. Hiszpanie to przeciwnik z pierwszego koszyka. W derbach imienia Wojciecha Kowalczyka to Legia zwyciężyła 1:0 po bramce Steve’a Kapuadiego.

Real Betis przyjechał do Warszawy w mocno okrojonym składzie, co nie oznacza, że nie można się cieszyć z tego sukcesu. Zabrakło Giovanniego Lo Celso, który jest oszczędzany na Gran Derbi w weekend (starcie Betisu z Sevillą). Kontuzjowany od ostatniej kolejki zeszłego sezonu jest Isco, który zaliczył kapitalny powrót do formy i mówiło się nawet o jego powołaniu na EURO 2024. Nie mógł też zagrać William Carvalho, który 13 września nabawił się kontuzji ścięgna Achillesa i musiał zejść po 26 minutach z Leganes. Podstawowy prawy obrońca Youssouf Sabaly również w tym samym spotkaniu doznał urazu i też pozostawał niedostępny.

Nie zmienia to faktu, że na boisko w Warszawie wybiegło kilka całkiem uznanych nazwisk – w ataku niedoszły następca Roberta Lewandowskiego, czyli wypożyczony z FC Barcelony Vitor Roque, a opróćz tego doświadczony ligowiec Juanmi, znany z występów w West Hamie Pablo Fornals, czy też wypożyczony z Napoli stoper Natan, któremu jednak pod Wezuwiuszem totalnie nie poszło i bardziej się ośmieszył aniżeli został następcą Kima. Bramki strzegł Adrian San Miguel – także znana postać z West Hamu czy też Liverpoolu, gdzie był rezerwowym Alissona. Z ławki weszli między innymi Cedric Bakambu czy Marc Roca. Także jeśli ktoś bagatelizuje sukces osiągnięty przez Legię, to niech się jeszcze pięć razy zastanowi.

Legia była po trzech meczach bez zwycięstwa z rzędu – nie najlepiej zaprezentowała się z Rakowem i Pogonią, gdzie nie trafiła ani razu do siatki. Oba te mecze przegrała po 0:1. Ostatni mecz z Górnikiem Zabrze zremisowała, ale też nie można powiedzieć, żeby miała tam nie wiadomo jakiego pecha. Lukas Podolski był centymetry od trafienia na 2:1 w 79. minucie. Legia podobnie jak tutaj – też strzeliła gola po stałym fragmencie gry, tylko, że z zabrzanami trafił Radovan Pankov, a z Betisem Steve Kapuadi. Wspólnym mianownikiem obu trafień jest dośrodkowanie Rubena Vinagre. Tylko, że tam było to bezpośrednio z punktu rzutu rożnego, a teraz został on rozegrany krótko z Bartoszem Kapustką i piłką zwrotną do Vinagre.

Betis… cóż, nie za wiele pokazał. W żadnej chwili nie wydawało się, żeby przydusił “Wojskowych” i był bliski wyrównania. Nawet jeśli dominował w posiadaniu piłki, to nic z tego nie wynikało. W pierwszej połowie raczej nic się nie działo. Pablo Fornals uderzył w środek bramki w 45. minucie, żeby sprawdzić, czy kibice przed przerwą nie przysnęli. Legia skutecznie wybijała z rytmu Betis, odcinała zawodników, wysoko podchodziła, w pressingu pracował mocno też Tomas Pekhart. Mógł także się podobać powołany do kadry Maxi Oyedele. Zaledwie drugi raz wyszedł w podstawowym składzie Legii, ale kilkoma interwencjami w destrukcji pokazał duży potencjał. No i nie bał się grania piłką. Obrona Legii była bardzo szczelna. Kacper Tobiasz nie musiał się popisać nie wiadomo jakimi paradami, bo Betis został wyłączony.

Betis zagrał dokładnie w taki sposób, w jaki życzyła sobie Legia. Na 2:0 mógł podwyższyć w 65. minucie Morishita, lecz nieprecyzyjnie uderzył piłkę, wjeżdżając w nią na wślizgu i zmarnował dobrą szansę. Potem jeszcze jak długi wyciągnął się Adrian San Miguel po uderzeniu Rafała Augustyniaka. Tak że nawet jeśli przypominają się jakieś najgroźniejsze akcje z tego meczu, to prędzej takie, po których to Legia mogła podwyższyć, a nie Betis wyrównać. Zawsze cieszy pokonanie zespołu z pierwszego koszyka. Betis to w ostatnich latach stały bywalec Ligi Europy, bo z ligi hiszpańskiej trudno mu się dostać do Ligi Mistrzów. Przechodzi fazę grupową, lecz później odpada w 1/8 finału. Tak było w sezonach 2021/22 i 2022/23. W zeszłym z kolei zawalił sprawę w Lidze Europy, lecz spadł do Ligi Konferencji i tam w 1/16 finału lepsze okazało się Dinamo Zagrzeb. Hiszpanie odpadli dokładnie na tym etapie, co Legia Warszawa z Molde.

Przypomnijmy, że w Lidze Konferencji jest tylko sześć kolejek, a nie osiem – jak w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. To oznacza, że każde trzy punkty mają jeszcze większe znaczenie, a już tym bardziej te wywalczone z pierwszym koszykiem. Legię czekają już tylko słabsi przeciwnicy: Baćka Topola, Dynamo Mińsk, Omonia Nikozja, FC Lugano oraz Djurgardens IF. Ze swoim współczynnikiem startowała z drugiego koszyka. Dla porównania – mniej doświadczona Jagiellonia z piątego. Oba polskie zespoły dopisały łącznie 1,000 punktu do naszego rankingu UEFA. Każdy zarobił po 0,500. Co to oznacza na tę chwilę? Umocnienie się na 18. miejscu i patrzenie w kierunku Grecji i jej 15. miejsca. Ono oznacza bowiem… dwa polskie kluby w eliminacjach do Ligi Mistrzów. To powinien być nasz cel.

 

Related Articles