Lech przy Bułgarskiej miał mniej jakości od przeciwników. Nie stworzył wielu okazji, ale błysk Mikaela Ishaka, który sprytnie zrobił sobie miejsce w polu karnym, wystarczył do zwycięstwa 1:0 z Karabachem. Mistrz Polski jest kroczek bliżej kolejnej rundy.
Do jakiejś 40. minuty Lech stworzył… okrągłe 0 okazji. Karabach próbował głównie swoją lewą stroną, gdzie duże problemy miał Joel Pereira. Kręcił nim konkretnie Abdellah Zoubir i udało mu się kilka razy Portugalczyka przedryblować. Zoubir albo sam kończył akcje, albo podawał do środka. Mniej widoczny po drugiej stronie był za to Brazylijczyk Kady. Lech po prostu bronił, nie grał do przodu, ograniczył się do nielicznych kontr, które i tak nie kończyły się strzałami. Ciekawsza była młoda sójka, która wylądowała na murawie, a Mikael Ishak zapakował ją do… kartonu. To goście posiadali piłkę, grali atakiem pozycyjnym, prezentowali tak zwaną wyższą kulturę gry, ale nie dawało to efektu.
Lech w pierwszej połowie stworzył jedną okazję i od razu na 1:0! Była to naprawdę ładnie zbudowana akcja, która rozpoczęła się… autem Kallstroema po lewej stronie. Rzucił piłkę do Skórasia, ten ją odegrał, a Kallstroem błyskawicznie podał do Ishaka. Szwedzki napastnik rozprowadził piłkę do playmakera Amarala, ale ten niedokładnie zagrał na prawą stronę. Od razu jednak ruszył w pole karne i pokazał ręką miejsce, w które należy zagrać. Velde dokładnie tak zrobił, Amaral skupił na sobie trzech zawodników i z powrotem podał na prawo, tym razem do wbiegającego Pereiry. Portugalczyk, grający dotychczas kiepsko, pokazał, że wiele asyst w poprzednim sezonie nie było przypadkiem. Wrzucił piłkę do Iskaha, który wcześniej zrobił w konia stopera i zamarkował krok do przodu. Ustawił się jednak za jego plecami i zdobył bramkę na 1:0.
Druga połowa to już trochę (ale naprawdę niewiele) bardziej otwarta gra Lecha. Drugą najgroźniejszą okazję w tym mczu także stworzył mistrz Polski. Po godzinie na boisku byli już Szymczak i Ba Loua. Ten drugi trochę rozruszał zespół w ofensywie, a młody napastnik miał doskonałą okazję na 2:0, ale lewą nogą strzelił po pierwsze za lekko, a po drugie prosto w bramkarza. Magomiedalijew odbił piłkę jednak pod nogi Skórasia, a ten zamiast od razu przyłożyć z dobitki, to zaczął kombinować, szukać w polu karnym Iskaha i akcję trafił szlag. To był bardzo dobry moment Lecha, który w kilka minut stworzył więcej zagrożenia niż przez całą pierwszą połowę. Wcześniej strzał z dystansu oddał Murawski, a jeszcze jeden raz celnie w bramkę uderzył Mikael Ishak.
Później jednak Lech bronił. Piłkarze Karabachu trochę przeginali z podaniami, jakby chcieli wejść z piłką do bramki. Nie próbowali strzałów z okolic 16-20 metra, tylko za wszelką kombinowali, a na końcu dobrze ustawiona była obrona Lecha, której za ten mecz należy się pochwała. Szczególnie mowa o stoperach, bo goście pchali się środkiem i byli tam skutecznie blokowani. Trzeba zwrócić uwagę na to, że Lechici nie wybijali piłki na pałę, tylko starali się ją wyprowadzać, co poskutkowało dwiema bardzo groźnymi stratami na swojej połowie, a jedną nawet we własnym polu karnym. Na to trzeba uważać. Lech nie mógł jednak pójść na efektowną wymianę ciosów, bo miał mniej jakości. Karabach nie stworzył świetnych okazji, był skutecznie zatrzymywany w końcowej fazie akcji. Szkoda akcji Szymczaka, ale nie ma co narzekać na taką zaliczkę.