Skip to main content

“The Blues” dopiero co zagrali absolutnie porąbane derby Londynu, żeby sześć dni później, czyli jeszcze w tym samym tygodniu, zagrać… drugi podobnie szalony mecz. Chelsea zremisowała z Manchesterem City aż 4:4.

Manchester City wziął do siebie porażkę w finale Ligi Mistrzów 2021 i potraktował ją osobiśćie. Od tego czasu nie przegrał z Chelsea. Seria została podtrzymana w minionej kolejce i trwa już siedem spotkań. Inna za to się skończyła, ta jeszcze bardziej zawstydzająca “The Blues”. Otóż od sześciu meczów nie byli w stanie zdobyć ani jednej bramki (!) z Manchesterem City. Zwykle starcia kończyły się wynikiem 1:0 dla “Obywateli” i nie było w nich wątpliwości, kto był zespołem lepszym. Teraz nareszcie obejrzeliśmy drużynę Chelsea, która nie schowała się w krzakach ze strachu. Wystarczy spojrzeć na liczbę ich strzałów celnych. Oddali ich aż dziewięć, a w poprzednich meczach wyglądało to tak:

– 29 września 2021, Premier League, mecz na Stamford Bridge – 0 strzałów celnych (0:1)
– 15 stycznia 2022, Premier League, mecz na Etihad Stadium – 1 strzał celny (0:1)
– 9 listopada 2022, EFL Cup, mecz na Etihad Stadium – 5 strzałów celnych, bardzo otwarty mecz, ale jednak nie aż taki rollercoaster (0:2)
– 5 stycznia 2023, Premier League, mecz na Stamford Bridge – 2 strzały celne (0:1)
– 8 stycznia 2023, FA Cup, mecz na Etihad Stadium – 1 strzał celny i 3 strzały w ogóle, totalnie beznadziejny mecz za kadencji Pottera (0:4)
– 21 maja 2023, Premier League, mecz na Etihad Stadium – 6 strzałów celnych, to akurat naprawdę niezły mecz, jeden z najlepszych za kadencji tymczasowego trenera Lamparda, trochę nabronił wtedy Stefan Ortega

Widzimy więc, że oprócz tego ostatniego, postawa Chelsea, szczególnie w Premier League, była godna pożałowania. Manchester City zdobywał bramkę i nie musiał się martwić, że ją straci. A teraz stracił aż cztery! Przyczynili się do tego w bardzo dużym stopniu byli piłkarze “The Citizens” – Raheem Sterling i Cole Palmer. Szczególnie ten drugi, młody prawoskrzydłowy, potrafił błysnąć kilkoma zagraniami. Omal nie strzelił też gola po indywidualnym rajdzie, gdzie wcisnął się pomiędzy kilku piłkarzy gości. Mimo wszystko rozegrał świetne zawody i pokazał się na tle eksklubu. Wytrzymał też nerwówkę w doliczonym czasie, bo to właśnie Cole Palmer zdobył ostatnią bramkę w tym szalonym meczu – trafił z karnego na 4:4.

Działo się… bardzo dużo! 19 strzałów celnych z obu stron to kosmiczny wynik. Pełno miejsca na boisku, dramaturgia, błędy liderów, błędy bramkarzy, zmiany przy prowadzeniu, szarpaniny, trafienia Sterlinga i Palmera, czyli dwóch byłych graczy City. Niestety też działo się pod kątem sędziowskim. Anthony Taylor znów udowodnił, że nie nadaje się na taki poziom. Nie panuje nad meczem, wprowadza chaos i nie umie nim zarządzać. Kontrowersją był pierwszy karny dla City. To faul z kategorii delikatnych. Początkowo Haaland i Cucurella szarpali się razem, można to było zatem równie dobrze puścić. Przeważyło, że Hiszpan trzymał Norwega bardziej wyraźnie, dłużej, nawet gdy już przegrał pozycję. No nie było to za rozsądne, ale nie było też w 100% ewidentne. Wyliczono, że przerwa na podjęcie decyzji trwała ponad trzy i pół minuty. Ostatnio na brak płynności w grze narzekał Postecoglou.

Haaland wykorzystał jedenastkę, ale kilka minut później to w jego strefę wbiegł Thiago Silva i wykorzystał dośrodkowanie z rożnego. W pierwszej połowie padły jeszcze dwa gole strzelone przez Sterlinga i Akanjiego. Wynik zmieniał się błyskawicznie – 0:1, 1:1, 2:1, 2:2. Po wejściu na drugą połowę znów zmienił się bardzo szybko, tym razem na 2:3, po golu Erlinga Haalanda… jądrami. Norweg zażartował później w viaplay, że nigdy wcześniej nie zdobył bramki jądrami, więc jest to kamień milowy w jego karierze. VAR znów marnował czas, sprawdzając, czy aby Haaland nie dotknął piłki ręką… za chwilę sprawdzać będą wszystko. Chelsea się nie poddawała. Cały czas ataki sunęły to w jedną, to w drugą stronę. Trudno nawet opisać te wszystkie okazje. Na pewno na wielkie wyróżnienie zasługuje Reece James, bo na prawej stronie konkretnie czyścił Jeremy’ego Doku. Ośmieszył też Belga, gdy ten zrobił nura w polu karnym i dostał żółtą kartkę. To podsumowało bezradność przebojowego skrzydłowego.

Błędy bramkarzy i błędy liderów też zanotowaliśmy. Rodri co chwilę gubił piłkę. Sanchez zawalił przy golu Haalanda jądrami, Ederson wypluł piłkę przed siebie przy trafieniu na 3:3. Manchester nie potrafił zapanować nad spotkaniem. Guardiola nienawidzi takich takiego chaosu. Wydawało się, że to Chelsea lepiej odnajduje się w takiej nawalance. Szybkie przejęcie, piłka do Palmera lub Sterlinga, szukanie miejsca w fazie przejściowej. To im wychodziło. W środku pola uwijał się Gallagher. Nicolas Jackson za to był ciałem obcym, jakby z nim w składzie Chelsea grała w dziesięciu, ale w najważniejszym momencie i tak wpisał się na listę strzelców. Ten mecz był tak szalony, że nawet po golu Rodriego i tak nie było jasne, czy to koniec. Tu musiało się skończyć albo 5:3, albo 4:4. Wyszło na tę drugą opcję. Błąd tym razem popełnił Ruben Dias. Nierozważny wślizg Portugalczyka poskutkował karnym, oczywiście też sprawdzanym przez VAR.

Fani Chelsea na długo zapamiętają ten nienormalny tydzień. W tak krótkim odstępie czasu obejrzeli dwa spotkania swoich ulubieńców, które będą jeszcze przez wiele lat wspominać. Mecz po meczu taki numer!

Related Articles