Za Jagiellonią już dwa podejścia do gry z norweskimi drużynami w tym sezonie. Dwumecz Bodo/Glimt w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów okazał się być niezwykle bolesny. Mistrz Polski dostał solidną lekcję futbolu i dwukrotnie przegrał z mistrzem Norwegii. Teraz czas na innego przedstawiciela futbolu z kraju Erlinga Haalanda – Molde. Mimo że mecz odbędzie się przy ulicy Słonecznej w Białymstoku, to trudno powiedzieć, by ekipa Adriana Siemieńca była faworytem tej potyczki.
Kapitalnie w fazę ligową Ligi Konferencji weszły oba polskie zespoły. Jedni i drudzy sprawili już po jednej dużej niespodziance. Trudno powiedzieć, która była większa, ale wg rankingów UEFA, to Jagiellonia miała trudniejsze zadanie pokonując FC Kopenhagę na otwarcie rozgrywek. Zdobycie kompletu punktów w stolicy Danii to było kluczowe w kontekście dalszych gier w fazie ligowej. Tym bardziej, że Jaga w drugiej kolejce potwierdziła dyspozycje i pokonała mołdawski Petrocub. To oznacza pole position w kierunku wiosennego grania w LKE. Tyle że Jagiellonia po takim początku wcale nie musi się zadowolić “tylko” miejscem na wiosenne granie, które dawałaby nawet pozycja numer 24 w tabeli, ale spokojnie można powalczyć o TOP8, które gwarantuje bezpośrednio start od 1/8 finału LKE. Szkopuł w tym, że takich “kompletnych” ekip, jak Jagiellonia czy Legia, jest znacznie więcej. Łącznie dziewięć drużyn zanotowało dwa zwycięstwa na otwarcie rozgrywek. Wśród nich te uznawane za faworytów, jak chociażby Chelsea czy Fiorentina. Za plecami drużyny pokonane w pierwszej kolejce, a więc Betis i Kopenhaga, które po 180 minutach mają zaledwie po punkcie. Krótko mówiąc trzeba patrzeć przed siebie, ale także uważać za plecami.
Mecze domowe to jednak coś, co powinno być atutem polskich klubów. Jaga przy Słonecznej poza Petrocubem i Molde będzie jeszcze miała Olimpije Ljubljane. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że mistrz Polski z takim zestawem powinien zrobić przynajmniej 7 punktów, jeśli liczy na walkę o TOP8. Zresztą czy się uda trafić bezpośrednio do 1/8 finału, czy trzeba będzie zagrać w play-offach, to każde spotkanie jest okazją do zbierania punktów do rankingu UEFA, o czym polskie kluby nie mogą zapominać. To punkty dla nich, a także dla naszej ligi – przyszłość dla kolejnych. Przypomnijmy, że taka Jagiellonia nadal korzysta ze współczynnika ligowego, a nasza Ekstraklasa wcale nie ma odległego celu. Mowa o wejściu do TOP15, które gwarantuje drugą drużynę w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Dodatkowo za rok odpadnie nam słaby sezon sprzed kilku rozgrywek, co oznacza, że przy dobrych wiatrach już za dwa, trzy lata mieć bezprecedensową sytuacje w polskim futbolu.
Stabilna forma
Jagiellonia dobrze nie “tylko” w Europie, ale wszędzie. Po sierpniowej formie, gdy wszyscy ogrywali białostoczan, jak chcieli, nie ma już żadnego śladu. Teraz mistrz Polski pokazuje, że można udanie łączyć grę na trzech frontach. W Ekstraklasie dogonili Lecha Poznań, z którym ex-aequo prowadzą z dorobkiem 31 punktów. Średnia punktowa nadal imponuje, bo mowa o 2,21 na mecz. Gdyby oba zespoły utrzymały takie tempo, wówczas skończyłyby z dorobkiem 75 “oczek”. Dla porównania mistrzowska Jagiellonia miała 63 punkty! Różnica kolosalna i pokazująca, że aktualne wyniki ekipy Adriana Siemieńca trzeba docenić jeszcze bardziej. Tym bardziej że Lech czy będący punkt za nimi Raków Częstochowa rozegrali tej jesieni już o osiem gier mniej, a przecież przed Jagą jeszcze cztery mecze w Lidze Konferencji oraz jedno w Pucharze Polski, na co już szansy nie mają ani w Poznaniu, ani pod Jasną Górą. Łącznie to będzie różnica 13 spotkań na przestrzeni pół roku!
Od bolesnej porażki w Poznaniu – 1:5 – minęły prawie dwa miesiące i Jagiellonia w tym czasie była zespołem niepokonanym. Jedyną ekipą, która potrafiła nie przegrać z Jagą, była Legia w Białymstoku. Poza tym sześć zwycięstw w Ekstraklasie, dwa w Lidze Konferencji oraz jedno w Pucharze Polski. Dużym plusem był fakt, że wolne przy okazji I rundy PP wykorzystali na odrabianie zaległości w Ekstraklasie, gdy ograli pod koniec września Motor w Lublinie. Dzięki temu nie muszą się już martwić terminarzem i spokojnie mogą grać do połowy grudnia… co trzy dni. Tak wygląda pucharowa rzeczywistość, do której wszyscy chcieliby dążyć. Białostoczanie zatem są obecnie w idealnej sytuacji. Autostrada w kierunku wiosny w pucharach, podobnie zresztą wygląda kwestia Pucharu Polski, gdzie po wyeliminowaniu drugoligowej Chojniczanki trafili na… drugoligową Olimpię Grudziądz, dzięki czemu droga do 1/4 finału stoi otworem. W lidze nic nie trzeba odrabiać, co daje realne szansę na obronę tytułu mistrzowskiego. Warto pamiętać, że w XXI wieku tylko dwa kluby w Polsce broniły tytuł – Legia Warszawa oraz Wisła Kraków. Pozostałym mistrzom, zwłaszcza tym niespodziewanym nijak się to nie udawało.
Niepotrzebne wielkie rotacje
Pisałem ostatnio w kontekście Legii Warszawa, że Goncalo Feio nie dokonuje wielkich rotacji. Podobnie jest w przypadku Adriana Siemieńca. Nie ma czegoś takiego, jak skład ligowy i skład pucharowy. To często była przypadłość polskich zespołów, że składy w przeciągu trzech dni potrafiły się różnić diametralnie, przez co najczęściej cierpiała liga. Trudno było się wówczas dziwić, że łączenie obu rozgrywek kończyło się sporymi stratami w Ekstraklasie. Dochodziło jednak do dziwnych sytuacji w drugą stronę, gdy Lech Poznań wyszedł… rezerwowym składem na wyjazdowy mecz z Benfiką. Do dzisiaj trudno się domyślić o co chodziło Dariuszowi Żurawowi posyłającemu Tomasza Dejewskiego na Darwina Nuneza, co już samo w sobie brzmiało absurdalnie, a skończyło się 0:4. Oczywiście nie jest powiedziane, że przy podstawowym składzie byłoby lepiej, ale raczej nie wlał nadziei w piłkarzy wywieszając białą flagę przed meczem z tak utytułowanym rywalem.
Mamy dopiero początek listopada, a już w tym tygodniu Michal Sacek może przekroczyć granicę 2000 minut rozegranych od początku sezonu 2024/2025. Na koncie czeskiego defensora widnieje już 1890 minut w 22. meczach, opuszczając tylko spotkanie w Gliwicach. Wyniki powyżej 1500 minut zanotowali także Sławomir Abramowicz, Joao Moutinho, Taras Romanczuk, Jesus Imaz czy Adrian Dieguez. W tym gronie byłby zapewne także Mateusz Skrzypczak, ale wychowanek Lecha doznał pechowej kontuzji przy okazji spotkania z Legią. Pechowej, gdyż dzień później kolega Jakuba Modera i Tymoteusza Puchacza miał być na swoim debiutanckim zgrupowaniu reprezentacji Polski. A tak do dzisiaj 24-latek jest poza grą. Jak zawsze w futbolu to oznacza szansę dla kogoś innego. Tą osobą nie jest jednak Jetmir Haiti, który spadł na czwarte miejsce w hierarchii stoperów, a Dusan Stojinović. Słoweniec bardzo udanie zastępuje “Skrzypę” i nie jest powiedziane, że “odda” miejsce w składzie po jego powrocie. Przed wspomnianym Skrzypczakiem w klasyfikacji minut są jeszcze Kristoffer Hansen i Afimico Pululu. Można powiedzieć, że to jest ten żelazny trzon zespołu, który gra najwięcej u trenera Siemieńca. Grupa niemała, bowiem licząca sobie ośmiu piłkarzy.
Coraz trudniej z Norwegami
Był czas, gdy norweskie zespoły regularnie przegrywały z polskimi przedstawicielami w Europie. Molde kilka ładnych lat temu z Legią, a warszawianie oraz Lech pokonywali także Bodo/Glimt. Ostatnie dwa dwumecze to jednak dość bolesne lekcje futbolu od wyżej wymienionych ekip. W lutym tego roku Legia grała z Molde w ramach 1/16 finału Ligi Konferencji. Zaczęło się źle, od 0:3 w Norwegii po 24. minutach, ale finalny wynik pierwszego meczu nie był tragiczny – 2:3. Jednak to było preludium do kompromitacji przy Łazienkowskiej. Tak trzeba nazwać porażkę trzema bramkami. Wtedy katem legionistów był Fredrik Gulbrandsen, strzelec łącznie 4 goli. 32-latek jednak od czerwca nie rozegrał ani jednego meczu przez poważną kontuzję, co jest pozytywną informacją dla Jagi. Uważać trzeba jednak na 25-letniego Ole Brynhildsena, który w miniony weekend strzelił dwa gole w meczu z Bodo/Glimt. Powinien trzeciego, ale nie wykorzystał jeszcze rzutu karnego. To zawodnik, który w ubiegłym sezonie trafił za 2,5 miliona euro do duńskiego Midtjylland. Tam jednak nie do końca się sprawdził, zatem na koniec letniego okienka wrócił do Molde w ramach wypożyczenia. Liczby zadowalające, bo w dotychczasowych 12 meczach strzelił już 8 goli.
Dla nas jednak najbardziej znanym nazwiskiem w zespole trenera Erlinga Moe jest Polak Albert Posiadała. 21-latek wyjechał zimą do Norwegii i dzisiaj jest podstawowym golkiperem Molde. Kwota 500 tysięcy euro, jaką Norwedzy zapłacili Radomiakowi teraz wydaje się być absolutną promocją. Kierunek zapewne jeden z ostatnich, jaki mieliby wybierać polscy ligowcy, ale też Posiadała wyjeżdżając nie był uznawany za topowego golkipera w lidze. Tyle że trzeba pamiętać o dość istotnym fakcie – z Molde można odejść do naprawdę mocnych klubów, za grube pieniądze. Najdrożej sprzedanym piłkarzem był David Datro Fofana, za którego Chelsea zapłaciło niedawno 12 milionów euro. Dopiero drugi jest 18-letni Haaland, odchodzący wówczas do Salzburga za 8 milionów euro. Świeżym transferem był także Sivert Mannsverk, który zasilił Ajax za 6 milionów euro. O takich kwotach przy sprzedażach swoich piłkarzy Jagiellonia może jedynie pomarzyć. Przecież Bartłomiej Wdowik i Dominik Marczuk razem wzięci nawet nie zbliżyli się do tej ostatniej kwoty, a mówimy o topowych piłkarzach ubiegłego sezonu Ekstraklasy.
Dzisiaj najwięcej wartym piłkarzem tego klubu jest wspomniany Brynhildsen, a wśród graczy będących własnością Molde są to Madds Enggard i Emil Breivik. Ten drugi to nie tylko nazwisko kojarzące się jednoznacznie, ale także wychowanek klubu i kluczowa postać drugiej linii. Pierwszy z nich, to Duńczyk, który przed chwilą przyszedł z Randers i został drugim najdroższym zakupem w historii klubu – 2,7 miliona euro. Więcej Norwedzy zapłacili jedynie za Vetona Berishe dwa lata temu do szwedzkiego Hammarby, ale ten ostatni stracił praktycznie cały sezon przez kontuzje aktualnie.
***
Warto dodać, że Molde w europejskich pucharach znalazło się tylko, dzięki wygranemu Pucharowi Norwegii w ubiegłym sezonie z Bodo/Glimt w finale. Teraz może się okazać to także jedynym ratunkiem i przepustką do pucharów. Molde na trzy kolejki przed końcem ligi zajmuje 4. miejsce z dorobkiem 48 punktów, a maksimum, co mogą zgarnąć to najniższy stopień podium, jeśli odrobią dwa punkty do Vikinga. Walka o mistrzostwo rozstrzygnie się pomiędzy duetem Brann Bergen a Bodo/Glimt – po 55 punktów. Najbliższy rywal Jagi zatem liczy na wygraną z Fredrikstad w finałowym spotkaniu pucharu. Przy okazji warto wspomnieć o ich dotychczasowych spotkaniach w tym sezonie pucharowym. Wyeliminowali w drodze po Ligę Europy Silkeborg (Dania) oraz Cercle Brugge, które później trafiło, dzięki temu na Wisłę Kraków. Nieoczekiwanie jednak odpadli w play-offach ze szwedzkim Elfsborgiem. Za nimi także już dwie kolejki Ligi Konferencji. Zgodnie z planem ograli 3:0 północnoirlandzkie Larne, ale także bez niespodzianek przegrali w Gandawie z KAA Gent 1:2. Bolesna porażka, bowiem decydującego gola stracili w 95. minucie. Po spotkaniu w Białymstoku czekają ich jeszcze gry z: APOEL-em Nikozja, HJK w Helsinkach, a także Mladą Bolesław, którą także będą chcieli pokonać piłkarze mistrza Polski.
***
Początek czwartkowego meczu o godzinie 21:00.