Barcelona w kiepskim stylu poległa w środę z beniaminkiem La Liga, Rayo Vallecano. Po meczu najpierw trener Ronald Koeman uruchomił swój ulubiony ostatnio tryb opowiadania dyrdymałów, a potem wyleciał z pracy. Kibice Barcelony powiedzą „nareszcie”. On sam najpewniej powtórzy za nimi…
Trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że Koeman od pewnego czasu robił wszystko, co tylko możliwe, żeby Joan Laporta wreszcie wręczył mu wypowiedzenie z pracy. Holender prawdopodobnie stracił wiarę w jakikolwiek sukces z obecną Barceloną, być może już po tym, gdy z zespołu odszedł Leo Messi. Jego wypowiedzi w mediach raz za razem sugerowały, że chce zirytować kibiców i sprowokować prezesa do zwolnienia. Po wczorajszym meczu mówił, że Barcelona kontrolowała przebieg gry, a zabrakło jedynie skuteczności. Miarka się przebrała. Około północy pojawił się komunikat o zwolnieniu i wydaje się, że Koeman jest teraz jednym z najszczęśliwszych ludzi w Barcelonie. Nie musi już dłużej szargać swojej własnej legendy, którą na Camp Nou tworzył jako piłkarz.
Czemu trwało to tak długo? Brać perspektyw pod wodzą Koemana widoczny był już dużo wcześniej. Barcelona marnie spisywała się w La Liga, jeszcze gorzej w Lidze Mistrzów. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Zwolnienie Koemana to bardzo droga impreza. Trenerowi trzeba będzie zapłacić kilkanaście milionów euro odprawy, a do tego na listę płac za chwilę trafi kolejny szkoleniowiec. Dla zadłużonej po szyję Barcelony to po prostu kolejny arcytrudny moment, na pewno nie zbliżający jej do wyjścia z kryzysu finansowego, a raczej z zapaści. I stąd właśnie trwał ten stan zawieszenia. Koeman musiał prowadzić zespół, choć gołym okiem widać było, że stracił do niego serce. Laporta chciał go zwolnić, ale nie chciał narażać klubowego budżetu. W końcu jednak w tej swoistej zimnej wojnie mamy zwycięzcę. To trener. Można było przewidzieć, że w końcu prezes się ugnie. Koeman miał w tym sporze więcej atutów. Już po ostatnim El Clasico tłumy pod stadionem żegnały go w mało przyjemny sposób. Potraktujmy ten zwrot jako eufemistyczny.
Barcelona po porażce na Vallecas zakotwiczyła w środku ligowej stawki. Oto nadeszły czasy post-Messi. Argentyńczyk swoimi przebłyskami już nie uratuje. Misja ratunkowa trafi na barki nowego trenera. Wśród potencjalnych następców Koemana wymienia się najczęściej Xaviego Hernandeza. Ten temat jest zresztą wałkowany od dawna. Czy wreszcie nastąpi ten moment? Teoretycznie wydaje się to niezły czas na zatrudnienie trenera na dorobku. Ten sezon, jakby nie patrzeć, można spisać na straty. Jedyna w miarę realna szansa na trofeum to Copa del Rey, gdzie Barcelona dopiero rozpocznie zmagania. W La Liga celem Blaugrany będzie prawdopodobnie miejsce w TOP 4 i tym samym awans do Ligi Mistrzów. W samej Lidze Mistrzów będzie już bardzo ciężko odwrócić losy rywalizacji i w ogóle wyjść z grupy. Można próbować, ale niewykluczone, że w lutym Dumę Katalonii oglądać będziemy w Lidze Europy. Porażce 0:3 z Benficą Lizbona ustawiła Barcelonę w naprawdę trudnej sytuacji.
Podsumowując – Koeman najprawdopodobniej uwolnił się od problemu, a jego konto zasili pokaźna sumka. Kibice są szczęśliwi, bo nielubiany trener wyleciał z pracy. Prezes pozbył się problemu personalnego, ale musi znaleźć sensownego następcę, a w dodatku wziął sobie na barki kolejnych kilkanaście milionów euro kłopotu. Obraz Barcelony w 2021 roku to obraz nędzy i rozpaczy. Rywale z Madrytu czy Sewilli mogą patrzeć w kierunku Camp Nou z politowaniem.