Skip to main content

Nasza reprezentacja w poniedziałek zachowała się jak panie z popularnego internetowego filmiku. Rozstawienie w barażu? A komu to potrzebne? Przegraliśmy z Węgrami i dziś prawdopodobnie stracimy uprzywilejowaną pozycję w losowaniu półfinałów. Trudno napisać inaczej – to była porażka na własne życzenie.

Biało-czerwoni podeszli do meczu z Węgrami jakby to był wyłącznie mecz towarzyski, a jego wynik nie miał już żadnego znaczenia. Tymczasem w przypadku remisu, a szczególnie porażki, nasze szanse na rozstawienie mocno malały. Zwycięstwo było zaś gwarantem tego, że pierwszy mecz dwuetapowych baraży zagramy u siebie. Niestety, zwycięstwa nie było. Nie było również Roberta Lewandowskiego, Kamil Glika, Grzegorza Krychowiaka, Bartosza Bereszyńskiego czy Piotra Zielińskiego. Ten ostatni wszedł z ławki w drugiej połowie. W ataku wyszli Krzysztof Piątek i Karol Świderski. W środku obrony Janowi Bednarkowi partnerowali Paweł Dawidowicz i Tomasz Kędziora. Szansę gry od pierwszej minuty na prawym wahadle otrzymał zaś Matty Cash.

Ciąg decyzji selekcjonera i jego sztabu spowodował, że nie dało się potraktować tego meczu inaczej niż spotkanie towarzyskie. Zdrowi Lewandowski czy Glik dostali wolne, a już z Andorą Krychowiak robił co tylko możliwe, by wykartkować się i w poniedziałek na Stadionie Narodowym pauzować.

Czy Sousa liczył, że i tak pokonamy Węgrów? A może po prostu uznał, że rozstawienie nie ma większego znaczenia, bo przecież i tak trzeba przejść dwie przeszkody, by finalnie dostać się na MŚ. Tak czy inaczej – wczorajszy mecz z Węgrami był dla kibiców na stadionie i przed telewizorami widowiskiem ciężkostrawnym. Polacy grali po prostu słabiutko i popełniali proste błędy. Pierwsza bramka dla Madziarów padła po stałym fragmencie gry. Piłkę do rywali przedłużył głową Tymoteusz Puchacz, a z najbliższej odległości Andras Schafer skierował futbolówkę do bramki pomiędzy nogami Wojciecha Szczęsnego.

Wyrównaliśmy również po stałym fragmencie gry. Przytomna główka Świderskiego po zgraniu od Jana Bednarka przyniosła radość ponad 50 tys. kibiców na Narodowym. Radość i nadzieję, że teraz gra biało-czerwonych wyglądać będzie lepiej. W końcu na boisku pojawił się też Zieliński, a kto jeśli nie on, miał zaprowadzić płynność w poczynaniach ofensywnych reprezentacji Polski.

Ale guzik z pętelką. Polacy jak grali marnie, tak grali już do końca. A goście w 80. minucie przeprowadzili koronkową akcję, którą precyzyjnym strzałem pod poprzeczkę zamknął Daniel Gazdag. Trzeba przyznać, że za takie rozegranie należały się gromkie brawa, choć bardziej spodziewaliśmy się przed meczem, że to Polacy będą w stanie tak pograć. Nie byli. Antybohaterem akcji w 80. minucie znów został Puchacz, który zawalił krycie, a potem wracał sobie jakby właśnie wybrał się na spacer.

Można zżymać się na skład, w jakim wyszli nasi i to, jak potraktował ten mecz Sousa. Ale trzeba pamiętać, że Węgrzy byli równie mocno, jeśli nie mocniej, osłabieni. Zabrakło Dominika Szoboszlaia, Williego Orbana, Petera Gulacsiego czy Laszlo Kleinheislera. Jednak bratankowie okazali się o gola lepsi i zainkasowali komplet punktów. Polacy zachowali 2. miejsce, które Węgrzy stracili dwukrotnie przegrywając z Albanią. Niestety, po dobrych (bo zwycięskich) meczach w ostatnim czasie, teraz czar prysł. Sousa jest powszechnie krytykowany, a baraże stanowią wielką niewiadomą. Kwestia rozstawienia rozstrzygnie się podczas dzisiejszych meczów w innych grupach.

Jest jeszcze jedno. Po ponad 7 latach padła twierdza Stadionu Narodowego. Nie przegrywaliśmy tutaj grubo ponad 2000 dni. Przegraliśmy w dość frajerski sposób w tylko teoretycznie nieważnym meczu z Węgrami.

 

Related Articles