Skip to main content

To nie jest wprawdzie środa z Champions League, ale wcale nie oznacza to mniejszych emocji. Być może nawet większe, bo na Anfield Road dojdzie do meczu na szczycie Premier League, w którym Liverpool zmierzy się z Tottenhamem. To dwaj liderzy tabeli angielskiej ekstraklasy, mający w dorobku tyle samo punktów. Czy wyłoni nam się dziś samodzielny lider?

Za nami przedziwna kolejka Premier League, w której żaden z zespołów tak zwanego TOP 6 nie wygrał. Liverpool i Tottenhamem zremisowały swoje mecze 1:1, a za rywali miały znacznie słabsze drużyny z Londynu – Fulham i Crystal Palace. Zdaje się, że trend jest kontynuowany – wczoraj Chelsea przegrała z Wolves, a Man City zaledwie zremisował 1:1 z West Bromwich. Jeśli giganci mają nadal nie wygrywać, to dziś na Anfield Road zanotujemy podział punktów.

Wskazanie faworyta jest zadaniem w zasadzie niewykonalnym. Liverpool mimo sporej liczby kontuzji radzi sobie dobrze. The Reds wygrali swoją grupę w Champions League i utrzymują się w ścisłej czołówce ligi. Jose Mourinho odniósł się zresztą do problemów Kloppa w dość lekceważący sposób. Zdaniem Portugalczyka kontuzje w składzie The Reds nie mają większego wpływu na siłę ich wyjściowej jedenastki. "Alisson nie jest kontuzjowany, Alexander-Arnold nie jest kontuzjowany, Salah nie jest kontuzjowany, Mane nie jest kontuzjowany, Firmino nie jest kontuzjowany – wymieniał zdrowych zawodników Liverpoolu trener Tottenhamu. 

Jednak gierki Mourinho na konferencjach prasowych można sobie zostawić na boku i spojrzeć na fakty. Klopp nie może skorzystać z usług Virgila van Dijka, Joe Gomeza, Thiago Alcantary, Jamesa Millnera czy Diogo Joty. Ten ostatni świetnie wkomponował się w nowy zespół, ale ostatnio nie ominął go pech i prawdopodobnie do gry wróci dopiero koło lutego. Pod znakiem zapytania stoi także występ Naby'ego Keity i Joela Matipa.

Zresztą Mourinho to wirtuoz hipokryzji. Setki razy sam narzekał na kontuzje w swojej drużynie, a w zeszłym sezonie był to standard, szczególnie gdy z gry wylecieli Kane i Son. Obaj tworzą teraz śmiercionośny duet, którego boi się cała Anglia. Gdy Spurs strzelają gola, to można w ciemno zakładać, że właśnie trafił Kane, a asystował Son lub odwrotnie – strzelił Koreańczyk, a "Książę Harry" podawał. Ich liczby są obłędne. Panowie, jeśli znają Kubusia Puchatka, śmiało mogli by sobie powiedzieć, że takich trzech jak nas dwóch, to nie ma ani jednego.

No ale czy rzeczywiście nie ma? Może liczby liverpoolskiego trio Salah – Mane – Firmino nieco się pogorszyły, ale wciąż mówimy o trójce, która dała The Reds Ligę Mistrzów i upragnione, wyczekiwane przez lata mistrzostwo Anglii. To nadal są wspaniali gracze, którzy w każdym momencie mogą przesądzić o losach meczu.

Klopp i Mourinho, niezależnie od tego co mówią akurat na konferencjach prasowych, znają siłę swoich drużyn doskonale. Mają świadomość, że potencjał The Reds i Spurs jest w tej chwili podobny, szczególnie, gdy mistrzowie mają tyle problemów kadrowych. Dzisiejszy mecz na szczycie Premier League może rozstrzygnąć się właśnie w głowach trenerów, którzy muszą przyszykować odpowiednią strategię. Mourinho ostatnio wrócił do swoich najlepszych czasów. Dopasowuje taktykę do konkretnego rywala i nawet gdy Tottenham nie gra efektownie, to punktuje jak należy. Ale i Klopp to  świetny taktyk, nawet jeśli hołduje nieco innemu futbolowi, niż ten, z którego znamy Portugalczyka.

Od finału Ligi Mistrzów w 2019 roku, kiedy to Klopp ograł Pochettino 2:0, Liverpool i Tottenham mierzyły się jeszcze dwukrotnie. W październiku znów to liverpoolczycy byli górą, a dla argentyńskiego szkoleniowca Kogutów były to ostatnie tygodnie pracy w północnym Londynie. W styczniowym rewanżu na Tottenham Hotspur Stadium drużynę prowadził już Mourinho. Ale i on musiał uznać wyższość Kloppa, a jedynego gola tamtego spotkania zdobył "Bobby" Firmino.

Related Articles