Rzadko kiedy styczniowe okienko transferowe przynosi bombę, która wybucha z tak ogromnym hukiem. Tym razem jednak nie chodziło o piłkarza, ale trenera. Jürgen Klopp podjął decyzję o rozstaniu z Liverpoolem wraz z końcem trwającego sezonu. I choć nie jest to faktyczny transfer – niemiecki szkoleniowiec ogłosił bowiem rozbrat z futbolem – echo tego wydarzenia będzie niosło się przez całą piłkarską wiosnę. Ze sceny zejdzie gość, który potrafi dokonać rzeczy spektakularnych.
Doświadczony Niemiec przez ponad 20 lat swojej pracy zawodowej samodzielnie prowadził zaledwie trzy kluby – 1. FSV Mainz 05, Borussię Dortmund oraz wspomniany Liverpool. W każdym z nich z czystym sumieniem zapracował na miano żywej legendy, a ekspresja jego zachowań przy ławce trenerskiej od lat jest przedmiotem internetowych memów. Nie boję się napisać tych słów – Jürgen Klopp odmienił europejski futbol. Urodzony w Stuttgarcie szkoleniowiec nie należał do piłkarzy wybitnych. Swoją piłkarską przygodę rozpoczął w 1986 roku w 1. FC Porzheim grającym wówczas w Oberlidze Badenii-Wirtembergii (ówczesnym trzecim poziomie rozgrywek w Niemczech). W kolejnych latach tułał się po klubach z Frankfurtu grających w niższych ligach. Wówczas nawet on nie sądził, że nazwisko Klopp będzie znane daleko poza maleńki, rodzinnym Glatten w Schwarzwaldzie.
Latem 1990 roku los skierował go do Moguncji. Dwudziestotrzyletni wówczas napastnik pewnie nie sądził, że w barwach „Die Nullfünfer” spędzi długich 18 lat. Początkowo grający jako snajper, następnie stopniowo przesuwany do linii pomocy oraz defensywy Klopp rozegrał przez 11 lat w czerwono-białych barwach 352 mecze (3. wynik w historii klubu) strzelając 52 gole (2. wynik w historii Mainz). Młody Jürgen nie próżnował nie tylko na murawie przeciętniaka 2. Bundesligi. W 1995 roku z powodzeniem ukończył studia w zakresie nauk o sporcie na Uniwersytecie Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie nad Menem. Napisał pracę magisterską na temat chodzenia. Równolegle z karierą piłkarza kontynuował rozwój swoich kompetencji trenerskich. Efekt? Trzy dni po rozegraniu swojego ostatniego meczu w barwach Mainz – porażka 1:3 z SpVgg Greuther Fürth 25 lutego 2001 roku – poprowadził ten klub w ligowym starciu z MSV Duisburg wygranym 1:0.
Postawienie na Kloppa miało być w Moguncji rozwiązaniem tymczasowym. Po wygraniu 6 z 7 pierwszych spotkań i wygrzebaniu klubu ze strefy spadkowej świeżo upieczony szkoleniowiec z zaledwie licencją UEFA A zakotwiczył na ławce trenerskiej „Die Nullfünfer” na długie siedem lat. Z drugoligowego średniaka zaledwie w trzy lata stworzył absolutnego beniaminka Bundesligi. W niedzielne popołudnie 23 maja 2004 roku na Bruchwegstadion w Moguncji Mainz pewnie pokonało w meczu ostatniej kolejki 2. Bundesligi Eintracht Trier 3:0. Dzięki jednoczesnej porażce Allemanii Akwizgran w Karlsruhe historyczny, pierwszy awans czerwono-białych w szeregi niemieckiej elity stał się faktem. Historia Kloppa w Mainz jest jednak słodko-gorzka. Mając najmniejszy budżet i najmniejszy stadion trener zdołał zapewnić utrzymanie klubu przez dwa sezony, uzyskując w drugim z nich awans do Pucharu UEFA (porażka przed fazą grupową w dwumeczu 0:2 z Sevillą, późniejszym tryumfatorem rozgrywek). W kolejnym Mainz spadło z ligi, a Klopp nie potrafiąc wrócić do Bundesligi odszedł z klubu na własnych warunkach. Moguncja żegnała go tłumnie – taką więź stworzył ze społecznością klubu i kibicami.
Z dnia na dzień Klopp został trenerem Borussii Dortmund, podupadającej wielkiej marki w Niemczech. Już w drugim sezonie „Die Schwarzgelben” udało się zająć 5. miejsce premiowane udziałem w rozgrywkach Ligi Europy. W kolejnych dwóch latach Jürgen stworzył maszynkę do wygrywania, której motorem napędowym był polski tercet – Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski. Dzięki nim Polacy pokochali Borussię i Kloppa, który z sympatii do „naszych” nauczył się nawet kilku polskich zwrotów, pokrzykując na piłkarzy podczas treningu słowami: „rusz dupę!”. Strącenie Bayernu z piedestału, dwa mistrzostwa Niemiec i dublet w 2012 roku (mistrzostwo i puchar kraju) oraz drugie w historii klubu dotarcie do finału Ligi Mistrzów. Fantastyczny okres w Dortmundzie zapisał nazwisko trenera w klubowych annałach, a sam bohater dołączył do grona czołowych szkoleniowców świata. Po raz kolejny udowodnił, że posiadając mniejsze pieniądze niż możni piłkarskiej Europy potrafił wygrywać z najlepszymi.
Klopp nie tylko zbudował świetny zespół, ale przede wszystkim wydobył dla Borussii znakomitych piłkarzy. Poczynając od wspomnianej trójki Polaków, przez wyciągniętych z akademii Mario Götze i Nuriego Şahina, pozyskanych z innych klubów Matsa Hummelsa, Ilkaya Gündogana, Shinjiego Kagawę czy Marco Reusa. Doskonale pracująca maszyna nie miała jednak szans rywalizować na polu finansowym z Bayernem. Utrata czołowych piłkarzy – Lewandowskiego i Götze – na rzecz bardziej utytułowanego rywala oraz nieco słabsze wyniki w kolejnych sezonach były przyczyną decyzji Kloppa o rezygnacji z posady pierwszego trenera Borussii z końcem sezonu 2014/2015. Jürgen po raz kolejny odszedł na własnych warunkach, żegnany owacją na stojąco w obliczu 80 tysięcy fanów z Signal Iduna Park. Pożegnanie miało bardzo cierpki smak. Drużyna z Dortmundu przegrała w ostatnim meczu z Wolfsburgiem 1:3, kończąc sezon zaledwie na 7. miejscu w tabeli. Tym razem niemiecki szkoleniowiec nie miał nagranej kolejnej roboty.
Liverpool odezwał się w październiku 2015 roku. „The Reds” właśnie pożegnali się z Brendanem Rodgersem, którego 180-stronicowy plan na klub spalił na panewce. Trzy lata bez jakiegokolwiek sukcesu (frajersko przegrane mistrzostwo z City w sezonie 2013/2014) przelało czarę goryczy i było jednocześnie szansą dla Kloppa. Niemiec obejmował zespół będący na 10. miejscu w Premier League. „Sprowokowany” przez dziennikarzy, którzy przywołali casus Jose Mourinho na pierwszej konferencji prasowej odpowiedział, że jest „The Normal One”, czym na starcie „kupił” nie tylko fanów Liverpoolu, ale także zwykłych kibiców piłki nożnej. Początki nie były jednak różowe – zaledwie 8. miejsce na koniec sezonu, przegrany finał Pucharu Ligi Angielskiej i Ligi Europy nie mogły trafić do klubowej gabloty. Jednak zespół Liverpoolu pod dowództwem niemieckiego szkoleniowca systematycznie progresował, rok po roku odczarowując kolejne, zaklęte lata bez sukcesów. Klopp namacalnie odciskał swoje piętno w czerwonej części miasta.
Przez ponad 8 lat pracy w Merseyside „The Normal One” zdobył z „The Reds” wszystko co tylko było możliwe. Trzykrotnie zagrał w finale Ligi Mistrzów, raz wygrywając ją w „bitwie o Anglię” z Tottenhamem. Po 30 latach odzyskał dla Liverpoolu tytuł mistrza Anglii. Skompletował również wszystkie inne możliwe do zdobycia trofea – Puchar Anglii, Superpuchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej, Tarczę Wspólnoty, Superpuchar Europy oraz Klubowe Mistrzostwo Świata. Na Wyspach Brytyjskich po prostu przeszedł grę, wyrywając ekipę z Anfield Road z marazmu i romantycznych wspomnień zespołu ze Stevenem Gerrardem jako kapitanem, który jednak mistrzem nie został nigdy, mimo wygrania Champions League. Klopp wskrzesił klub z piłkarskiego niebytu, budując i kreując nowych, często nieoczywistych bohaterów Liverpoolu.
Talent Mo Salaha eksplodował po wyciągnięciu go z Romy do Liverpoolu. Virgil Van Dijk, który kilka lat wcześniej był „wyjaśniany” przez piłkarzy Legii Warszawa, stał się jednym z najlepszych obrońców świata. Gwiazdami na Anfield stali się także Roberto Firmino z Hoffenheim, wyciągnięty z Southampton Sadio Mane, Andy Robertson z beniaminka Premier League Hull City czy pozyskany z Monaco Fabinho. Również piłkarze drugiego planu pracując z Kloppem odcisnęli swoje piętno na grze „The Reds” – człowiek od „czarnej roboty” Georginio Wijnaldum, łatający dziury na każdej pozycji James Milner oraz wieczny zastępca partnera dla Van Dijka Joel Matip. Solą w oku niemieckiego trenera może być Philippe Coutinho, przy którego nazwisku oczekiwania były znacznie wyższe. Brazylijczyk nie grał, źle ale nie osiągnął poziomu kolegów z ataku jak Salah, Mane czy Firmino. Był jednak najlepszym interesem Kloppa, który oddał go do Barcelony za bagatela 135 milionów euro. Coutinho nigdy później nie osiągnął poziomu, jaki prezentował przy Anfield.
Dziś już wiemy, że dla Jürgena Kloppa trwający sezon to last dance w Liverpoolu. Zastąpienie go nie będzie prostym zadaniem, bowiem opinie wyrażane o Niemcu są niemal laurkami. Surowy ojciec, ale sprawiedliwy. Wymagający, a jednocześnie oddany sprawie na każdej płaszczyźnie. Charyzma i zaangażowanie Kloppa przekładały się na zainteresowanie życiem i samopoczuciem każdego członka klubu piłkarskiego począwszy od gwiazdy zespołu, kończąc na osobach odpowiedzialnych za sprzątanie czy klubowy parking. W Dortmundzie osobiście dzwonił do sponsorów, którzy chcieli zrezygnować z VIP-owskich miejsc. Szkoleniowiec Liverpoolu jest w odbiorze przeciętnego kibica zwyczajnie ludzki, ze wszystkimi swoimi przywarami choleryka, ekspresją w wyrażaniu emocji, spontanicznie wesołymi reakcjami podczas celebrowania sukcesów czy prostym, czasami prostackim językiem wypowiedzi, gdy po przegranym meczu potrafił stwierdzić, że „zagraliśmy straszliwe gówno”.
Całym swoim jestestwem Klopp sprawił, że przeciętny klub z drugiej Bundesligi stał się pełnoprawnym członkiem niemieckiej elity, a podupadające marki odzyskały dawny blask. Decyzja o odejściu po raz kolejny poprowadzona została na jego warunkach, a on sam wciąż może – cytując klasyk Perfektu – zejść ze sceny niepokonanym. Jego Liverpool jest liderem i może zdobyć drugi tytuł mistrzowski w Anglii za kadencji Niemca. Ma także szansę na wygranie Ligi Europy oraz Pucharu Ligi. Mimo ogromnych możliwości Klopp podjął decyzję o rezygnacji z pracy. Czy dopadło go wypalenie zawodowe? Niewykluczone, bowiem biorąc pod uwagę fakt, że od 1990 roku jego przerwa od pracy jako piłkarz i trener trwała łącznie kilka miesięcy. To prawie 34 lata z 57 wiosen życia pełne stresu, wyrzeczeń i permanentnego braku czasu na inne aktywności czy dla rodziny. Ma prawo być zmęczonym.
Futbol bez Kloppa, który chce zrobić sobie przerwę od piłki, nie będzie już taki sam. Czy i kiedy „Kloppo” wróci do piłkarskiego biznesu wie tylko on. Być może nigdy, choć spekulacji na temat jego dalszej pracy nie brakuje. Możni europejskiego futbolu z pewnością będą kusili go absurdalnymi pieniędzmi. Jednak w mojej opinii ostatnim miejscem kariery Niemca może być reprezentacja kraju. „Die Mannschaft” od 2018 roku kompromituje się na wielkich turniejach. Łapiecie analogię? To kolejna podupadająca marka, która dodatkowo w tym roku jest gospodarzem EURO. Jeśli po raz kolejny polegnie z kretesem, DFB (niemiecka federacja piłkarska) może „zapukać” do Kloppa z pytaniem: „Jürgen, pomożesz?”. To może być pociąg, który podjeżdża tylko raz w życiu.
Cokolwiek zrobi Klopp, piłkarski świat trzyma za niego kciuki. Marka i pozycja, jaką wyrobił sobie dzięki fantastycznej robocie, z pewnością pozwolą mu odpocząć i żyć tak, jak on tego chce. Na własnych warunkach.