Skip to main content

Julian Alvarez jest w ostatnim czasie liderem ofensywy Manchesteru City. Wyręcza w podaniach kontuzjowanego Kevina De Bruyne, a w strzelaniu pomaga bardzo nieskutecznemu ostatnio Erlingowi Haalandowi.

79. minuta spotkania z RB Lipsk, na tablicy 1:1. Na boisku pojawia się Julian Alvarez. Mija tylko pięć minut i już jest bohaterem zespołu. Zdobywa bramkę po pięknym uderzeniu technicznym, dokręca idealnie, że Blaswich nie ma szans. Strzela właściwie z miejsca, z kroku. Nie jest to doskonała szansa, a w pełni pokazuje umiejętności argentyńskiego mistrza świata. Wystarczyło mu kilka minut, żeby odmienić wynik meczu i wyręczyć nieskutecznego i irytującego ostatnio Erlinga Haalanda. W doliczonym czasie gry Alvarez do swojego dorobku dołożył jeszcze asystę do Jeremy’ego Doku. Manchester City ma po dwóch spotkaniach sześć punktów, a nie byłoby to możliwe, gdyby nie Julian Alvarez.

Wystarczy przypomnieć pierwszą kolejkę Champions League. W pierwszej połowie “The Citizens” oddali aż 22 strzały na bramkę Crvenej Zvezdy. To rekord od sezonu 2003/04, od kiedy Opta dysponuje takimi statystykami. Mimo to wynik brzmiał sensacyjnie – 0:1. Kto przełamał tę niemoc? Oczywiście, że Alvarez. Przy pierwszym golu asystował mu Haaland. Argentyńczyk minął bramkarza i trochę dziwnym, lekkim strzałem trafił do siatki. Tak musiał, bo miał bardzo mało miejsca i uderzał z kąta, a po drugie już gonili obrońcy, żeby tę piłkę wybić. Zrobił to idealnie. Potem dołożył drugiego gola, choć bardziej ofiarował mu go bramkarz Crvenej Zvezdy – Omri Glazer. Argentyńczyk grał cały mecz. Do tego 15 minut (razem z doliczonym czasem) z RB Lipsk. I w tym krótkim czasie posłał osiem kluczowych podań, co daje średnią 7,27 na 90 minut. Z angielskiego nazywa się je “key passami”. To podania bezpośrednio przed strzałem, czyli te z szansą na asystę. Nikt nie ma w Lidze Mistrzów więcej.

Bilans Juliana Alvareza w tym sezonie to sześć bramek i cztery asysty we wszystkich rozgrywkach. Nie tylko rozgrywa, ale też strzela ważne gole, jak choćby ten z Newcastle United w lidze, który dał trzy punkty. Było wtedy 1:0. Świetnie sprawdza się w roli dziesiątki grającej za plecami Erlinga Haalanda. Trudno było przypuszczać, że Argentyńczyk okaże się tak świetnym rozgrywającym. Potwierdzają to też statystyki z samej Premier League, gdzie ma na koncie 19 kluczowych podań. Wychodzi 2,88 na 90 minut, a to piąty wynik w całej lidze. Składają się też na to stałe fragmenty gry, ale wymowne, że Argentyńczyk wykonał na przykład ponad 20 rzutów rożnych. To nie przypadek, że akurat on je bije. Nawet portal fbref, gdzie znajdziemy mnóstwo przeróżnych statystyk określa Argentyńczyka… pomocnikiem.

Skuteczność Haalanda to osobna kwestia. Ktoś może powiedzieć, że ma przecież osiem bramek w Premier League i jest liderem strzelców. Problem jest jednak taki, że jak ktoś ogląda mecze oczami, a nie statystykami, to wie, że mnóstwo okazji marnuje. Zepsuł więcej tzw. wielkich szans niż… zdobył bramek. Big chance to sytuacja, w której można oczekiwać od strzelca, że zdobędzie bramkę. Jest to albo jakieś sam na sam, albo uderzenie z bardzo bliskiej odległości, gdzie piłka ma wyraźną drogę do bramki, a potencjalny strzelec nie ma specjalnego nacisku ze strony obrońców. Jest to sytuacja czysta z bardzo bliska. Norwegowi wyliczono, że zmarnował w Premier League aż dziewięć takich okazji. W Lidze Mistrzów z kolei nie ma jeszcze bramki, a oddał sześć strzałów z Crveną Zvezdą i sześć z RB Lipsk. W europejskich rozgrywkach w tym elemencie wyręcza go Alvarez z trzema trafieniami.

Już można wyróżnić kilka momentów, w których Argentyńczyk popisał się kunsztem. Jest to gol z rzutu wolnego przeciwko Wolverhampton, niesamowita asysta podcinką do Bernardo Silvy z West Hamem, czy też najświeższe techniczne uderzenie z RB Lipsk, gdy potrzeba było odrobić wynik. W tej chwili to Alvarez jest liderem ofensywy. To pół pomocnik i pół napastnik, który umie wszystko.

Related Articles