No przecież na pewno nam stąd nie strzeli – pomyślał sobie zapewne Cristiano Ronaldo, od niechcenia podniósł nogę, a piłka przeleciała właśnie w tym miejscu i wpadła do siatki. Podskoczył też Morata i Rabiot, a Sergio Oliveira doskonale wiedział, że chce strzelić po ziemi. Trafił i zapewnił Porto awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.
Ćwierćfinał z Ajaksem, 1/8 finału z Lyonem i 1/8 finału z Porto. To sufit Juventusu w trzech ostatnich edycjach Champions League, mając w składzie Cristiano Ronaldo. Nie tak miało to wyglądać. A przecież fazę pucharową tych prestiżowych rozgrywek Ronaldo w Juve rozpoczął spektakularnie, a właściwie to nawet legendarnie. W 1/8 Atletico pokonało Włochów 2:0, a media obiegły obrazki z Diego Simeone, reagującym hmmm… dość specyficznie. Później Ronaldo w rewanżu władował im hat-tricka i zaprezentował… podobny gest. A jeszcze potem Patrice Evra podzielił się anegdotą, jak Ronaldo napisał do niego na WhatsApp, że zniszczy Atletico w rewanżu. I tak właśnie zrobił. To był jednak jedyny dwumecz zakończony sukcesem w ciągu trzech lat.
I o ile z takim Ajaksem czy Lyonem Ronaldo dokładał jeszcze po dwa gole, tak z Porto nie trafił ani razu, ośmieszając się jeszcze ustawieniem w murze, jakby po tylu latach gry na najwyższym poziomie bał się piłki. Było to naprawdę absurdalne. Nawet Fabio Capello otwarcie skrytykował Portugalczyka, mówiąc, że kto staje do muru nie może się bać uderzenia piłką i jest to absolutnie niewytłumaczalne. Była 114. minuta, Porto próbowało się odgryzać, ale zawodnicy słaniali się na nogach, żeby jakoś wytrwać do karnych, grając w sumie przez 70 minut w dziesiątkę. Sergio Oliveira najpierw założył "siatkę" McKenniemu, wywalczył rzut wolny i z jakichś 25 metrów w pełni świadomie strzelił mocno po ziemi, zostając bohaterem spotkania.
To był jeden z najlepszych meczów w tym sezonie i oglądało się go niezwykle przyjemnie. Przy takim natężeniu futbolu, oszczędnym gospodarowaniu siłami – to dzisiaj rzadkość. W całym spotkaniu oba zespoły stworzyły 45 okazji bramkowych, a my jechaliśmy to w jedną, to w drugą stronę. Była dramaturgia, zmiany nastrojów i wszystkie potrzebne emocje. Najpierw Porto objęło prowadzenie po skutecznym rzucie karnym Oliveiry. Szybko po przerwie odpowiedział Chiesa. Dramatyzmu dodała też kompletnie idiotyczna druga żółta kartka Taremiego, który… z całej siły kopnął piłką po gwizdku. Chiesa trafił na 2:1 i kiedy wydawało się, że kolejne gole są kwestią czasu, to murem nie do skruszenia okazała się para stoperów Pepe-Mbemba. 38-letni Portugalczyk czyścił lepiej niż najnowszej generacji odkurzacz.
Żeby było jeszcze dramatyczniej, to za chwilę trafił Rabiot i zrobiło się 3:2. Juve miało jeszcze kilka minut dogrywki, ale nie udało się wywalczyć awansu. Za to znów ruszyła fala dyskusji na temat zasady goli na wyjeździe. Co prawda był to tylko mecz 1/8 finału, ale okoliczności spotkania sprawią, że powinien przejść do historii i długo będziemy o rzucie wolnym Oliveiry pamiętać właśnie przez to, co zrobił w tej sytuacji jeden z najlepszych piłkarzy w historii tej gry. A Sergio Conceicao usiadł wygodnie na krześle konferencyjnym i czekał na pytania od dziennikarzy. Po 20 sekundach nie dostał żadnego, więc wyszedł. To też zostanie zapamiętane. Do trochę pyszałkowatego i aroganckiego trenera zawitała tak zwana karma, bo to on wielokrotnie olewał dziennikarzy na konferencjach.