
Miesiąc temu reprezentacja Polski rozpoczęła zmagania w piłkarskiej Lidze Narodów. Dwumecz z kadrą Belgii dobitnie pokazał jaki dystans dzieli biało-czerwonych od światowej czołówki. Brązowi medaliści ostatniego mundialu przeszli długą drogę od bycia europejskim średniakiem. Teraz zbierają owoce futbolowej rewolucji.
Początek XXI wieku w wykonaniu „Czerwonych Diabłów” to udział w Mistrzostwach Świata w Korei i Japonii, na który po 16 latach przerwy wybrała się także nasza reprezentacja. Belgom powiodło się lepiej niż podopiecznym Jerzego Engela. Zespół, którego liderem był wówczas Marc Wilmots, po dwóch remisach z Japonią i Tunezją oraz wygranej z Rosją wyszedł z grupy, ale już w 1/8 finału zatrzymał się na późniejszych mistrzach świata Brazylijczykach. Któż wtedy mógł myśleć, że Belgia przez kolejnych 12 lat nie zakwalifikuje się do 5 kolejnych turniejów Mistrzostw Europy i Świata? To był moment, w którym mogliśmy czuć się równorzędnym rywalem dla Belgów czy momentami patrzeć na nich z góry jako uczestnicy kontynentalnych i światowych czempionatów.
Jest rok 2006. Rozpoczynają się eliminacje do Mistrzostw Europy, które zostaną rozegrane w 2008 roku na boiskach Austrii i Szwajcarii. Los przydziela do jedynej, ośmiozespołowej grupy A faworyzowaną Portugalię oraz kandydatów do drugiego miejsca premiowanego awansem na Euro: Serbię, Polskę oraz Belgię. Biało-czerwoni prowadzeni przez słynnego Leo Beenhakkera mają fatalny początek kwalifikacji – przegrywają z Finlandią i remisują z Serbią. Belgowie startują niewiele lepiej bezbramkowo remisując w Brukseli z Kazachstanem i wymęczając wygraną w Armenii. Przed meczem 5. kolejki obie reprezentacje mają po 7 punktów. Mecz na stadionie króla Badouina I w Brukseli ma odpowiedzieć na pytanie, która z drużyn realnie będzie liczyć się w grze o mistrzostwa Starego Kontynentu.
Opromienieni fenomenalną wiktorią nad Portugalią Polacy grają znakomicie. W 19 minucie Radosław Matusiak wygrywa pojedynek fizyczny z Danielem Van Buytenem i wpadając w pole karne pokonuje Stijna Stijnena. Choć Euzebiusz Smolarek nie wykorzystuje dwóch znakomitych okazji na podwyższenie, Polska dowozi zwycięstwo. W rewanżu jesienią 2007 roku Belgowie pokazują pierwiastek swoich wysokich umiejętności, Artur Boruc uwija się jak w ukropie, ale koncert gra „Ebi”. Dublet młodszego z klanu Smolarków wysyła biało-czerwonych na Euro, spychając jednocześnie „Czerwone Diabły” w piłkarski niebyt. Historyczny, bezpośredni awans na Mistrzostwa Europy zamyka nam oczy na problemy toczące polski futbol, choć Beenhakker głośno mówi o kiepskim szkoleniu nad Wisłą i wychodzeniu z drewnianych chatek. Gdzie w tym czasie są Belgowie?
Szybko okazuje się, że nasz sufit jest ich podłogą. Gdy my świętowaliśmy, Belgia była już w połowie drogi rozpoczętej w 2000 roku poważnej reformy w swoim futbolu. Reformy, która przyniosła już pierwsze owoce we wspomnianym w poprzednim akapicie meczu. W składzie „Czerwonych Diabłów” zobaczyliśmy bowiem nazwiska późniejszych większych lub mniejszych gwiazd europejskiej i światowej piłki. W wyjściowym składzie wybiegli Vincent Kompany, Jan Vertonghen, Marouane Fellaini, Moussa Dembele, Steven Defour i Kevin Mirallas. Tylko dwaj ostatni nie założyli na swoich szyjach brązowego medalu ostatnich Mistrzostw Świata. Vertonghen jest ponadto rekordzistą swojej reprezentacji w ilości występów w narodowym zespole. Nazbierał ich już 139. Oprócz niego w pierwszej 10 tego rankingu znajduje się 8 innych zawodników, owoców piłkarskiej rewolucji w Belgii.
Ta rozpoczęła się latem 2000 roku. Gdy zawodnicy, po odpadnięciu w grupie Mistrzostw Europy, których Belgowie byli współgospodarzem, ze zwieszonymi głowami jechali na urlopy, trenerzy z całego kraju zostali wezwani do Brukseli, gdzie odbyła się kilkudniowa debata o szkoleniu. Tam z udziałem najlepszych szkoleniowców z Holandii, Niemiec i Francji zbudowano od podstaw jednolity system oparty o ustawienie 1-4-3-3 ze skrzydłowymi i trzema środkowymi pomocnikami, który w ocenie wszystkich najbardziej pobudzał myślenie u piłkarzy. Zrezygnowano z prowadzenia tabel w rozgrywkach młodzieżowych i zdecydowano o budowie centralnego ośrodka szkolenia. Najzdolniejszych zawodników werbowano do specjalnie utworzonych ośmiu szkół sportowych. We wszystkim pomogły środki uzyskane ze współorganizacji Euro, które w całości zostały przeznaczone na reformę. Zaczęto więcej płacić trenerom, których liczba z roku na rok zwiększyła się dziesięciokrotnie. Władze piłkarskie w Belgii zaprosiły także do współpracy profesorów z uniwersytetu w Leuven, aby spojrzeli na treningi naukowym okiem i wyciągnęli inne wnioski niż pracujący na co dzień trenerzy. Skorzystano także z raportów firmy Double Pass, która od praktycznej strony przeanalizowała pracę klubów i akademii piłkarskich.
Mówi Michel Sablon, ówczesny dyrektor techniczny belgijskiej federacji, nazywany „ojcem rewolucji”: „W Belgii brakowało jednolitego pomysłu na wychowanie młodych zawodników. Bruksela, Liege, Antwerpia, każde miasto szkoliło inaczej. Postanowiliśmy uporządkować to wszystko, ujednolicić, zrównać z ziemią i zacząć całkowicie od nowa. Od zupełnych podstaw.”. W procesie zmian psychologia społeczna wyróżnia cztery etapy: niechęć, opór, akceptację i afirmację. Pierwsze dwa są najtrudniejsze do przeskoczenia. „Początki były straszne, ale z czasem kluby zaczęły dostrzegać płynące ze zmian korzyści. Kontynuowały współpracę z federacją, ponieważ widziały efekty. Piłkarze stawali się zwyczajnie lepsi.” – wspomina Sablon. Pierwszy mur został skruszony, mentalność trenerów została zmieniona.
Belgowie stworzyli nową kulturę futbolu. Główny akcent szkolenia przesunięto radykalnie – zamiast wyścigu za wynikiem postawiono na rozwój dzieci i młodzieży. Boiskowa inteligencja, proces podejmowania decyzji i czytanie gry to jedne z głównych elementów belgijskiego szkolenia. Najważniejszymi aspektami są jednak technika i drybling. Tym co szczególnie wyróżnia Belgię od innych państw jest podejście do „late developers”, czyli piłkarzy rozwijających się w późniejszym wieku. Powodem jest fakt, iż trudno miarodajnie ocenić talent zawodnika. Jedni ujawniają swój potencjał wcześniej, inni później. Będąca 11-milionowym krajem Belgia nie może pozwolić sobie na zbyt wczesne odrzucanie zawodników. Stąd zawodnicy późno dojrzewający fizycznie lub mentalnie cały czas trenują jak inni, aby nie tracić ważnych lat swojej piłkarskiej edukacji.
„Naukowcy z Leuven zwrócili nam uwagę, że wśród młodych piłkarzy najczęściej organizuje się gry 8 na 8. Wyliczyli, że niektórzy zawodnicy podczas takich gier dotykali piłkę średnio raz na kwadrans. Jak mieli się czegokolwiek nauczyć, gdy przez 15 minut biegali w kółko, aby na chwilę dotknąć piłki? Byliśmy w szoku. Zaczęliśmy grać mniejszą liczbą piłkarzy na mniejszych boiskach. Spopularyzowaliśmy gry 2 na 2, które wymagają ciągłego kiwania się i zapewniają nieustanny kontakt z piłką. Później dążyliśmy do tego, aby nasze drużyny dominowały na boisku. Utrudnialiśmy im zadanie zmieniając system gry na trzech obrońców, aby nie mogli tak łatwo nabijać posiadania piłki podaniami w poprzek boiska. „Dominacja” to słowo-klucz. Każdy nasz piłkarz miał mieć zaszczepiony gen dominowania nad rywalem. Miał umieć przewidywać boiskowe zachowanie przeciwnika i zawsze wiedzieć, co zrobić z piłką, aby ją utrzymać. Trenerzy zwracali uwagę na absolutne detale jak kierunek przyjęcia piłki czy właściwe tempo.” – podsumowuje Sablon.
Ceną rewolucyjnych zmian były błędy i porażki, na które federacja przygotowywała kibiców nazywając rzecz po imieniu. Dopiero na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku Belgowie zaczęli zbierać plon z zasianego ziarna, a ich młodzieżowe reprezentacje odnosić pierwsze sukcesy. Popularne powiedzenie mówi, że cierpliwość palcem dół wykopie. Belgia pokazała jak ten dół należy kopać. W czterech ostatnich turniejach mistrzowskich (Mundial i Euro) oprócz medalu „Czerwone Diabły” trzykrotnie meldowały się w ćwierćfinałach. Za każdym razem opinia publiczna mówiła o niedosycie, bo świetnie wyszkoleni piłkarze rozbudzili spore oczekiwania. Jeśli w Polsce na poważnie nie zajmiemy się zmianami w naszym futbolu nadal będziemy oglądać jak inni grają w piłkę. Tak jak Belgowie w Brukseli, gdzie odprawili nas z bagażem 6 goli.