W Białymstoku spotkanie dwóch debiutantów w fazie ligowej (wcześniej grupowej) europejskich pucharów. Zarówno Jagiellonia oraz mołdawski Petrocub Hincesti po raz pierwszy znaleźli się na tak dalekim etapie – z ich perspektywy – rozgrywek. Zawdzięczają to głównie… poprzedniemu sezonowi. W obu przypadkach mowa była o sensacyjnym mistrzostwie kraju. Teraz jednak zdecydowanym faworytem czwartkowej potyczki będzie klub z Polski, który rozpoczął rozgrywki od niespodziewanej wygranej w stolicy Danii.
Kilka tygodni temu Jagiellonia Białystok jechała do Kopenhagi, jak na ścięcie. Trudno się dziwić, skoro mistrz Polski to była/jest najsłabsza drużyna z piątego koszyka według klubowych współczynników, a FC Kopenhaga miała drugi w całych rozgrywkach, będąc jedynie za Chelsea. Duńczycy mają lepszy współczynnik, niż chociażby Fiorentina czy Real Betis, a to już pokazuje, z kim przyszło się mierzyć. Oczywiście gospodarze szybko objęli prowadzenie po golu Pantelisa Hatzidiakosa, a później dalej mocno atakowali bramkę Sławomira Abramowicza. Po przerwie nawet podwyższyli wynik, ale bramka Mohameda Elyounoussiego nie została uznana. Ile takie wydarzenie potrafi zmienić w meczu pokazuje fakt, że kilkadziesiąt sekund później był remis. Joao Moutinho precyzyjnie dośrodkował, a Afimico Pululu popisał się efektowną piętką na remis. Już wtedy ten wynik byłby spełnieniem marzeń kibiców z Podlasia. Tymczasem sektor gości eksplodował jeszcze raz tego wieczora. Nieco przypadkowo Darko Czurlinow znalazł się w sytuacji sam na sam i w 97. minucie dał wygraną dla Jagiellonii. Miało być najtrudniej, a okazało się, że był happy end oraz trzy punkty, które można potraktować jako bonus. Nikt przecież przed fazą ligową nie zakładał jakichkolwiek punktów w stolicy Danii. Teraz Jagiellonie czeka mecz z przeciwnikiem “nieco lepszym” według współczynnika UEFA. Nikt jednak nie ma wątpliwości, że mołdawski Petrocub trzeba po prostu ograć i nie tracić punktów nadrobionych w Kopenhadze.
Liga i puchary mogą nie szkodzić?
Wszyscy uparcie powtarzali, że nie da się łączyć ligi oraz pucharów. Owszem, Jagiellonia miała sierpniowy kryzys, gdy w trzy tygodnie przegrała sześć kolejnych meczów. Nikt jednak na Podlasiu nie podjął decyzji o zwolnieniu Adriana Siemieńca i dzisiaj zbierają tego plony. Mistrz Polski zaczął fazę ligową od kompletu punktów, a dodatkowo w lidze nie notuje strat o jakich mowa była często w kontekście drużyn grających w Europie. Odkąd z Widzewem wygrali na start września, ich liczby robią wrażenie. 6 zwycięstw, jeden remis i jedna porażka. Tak, mowa o laniu w Poznaniu, gdy skończyło się na 0:5, ale chyba lepiej raz dostać potężnego “gonga”, niż kilkukrotnie przegrywać minimalnie. Poza tym remis z Legią i same wygrane. Jedna w Europie, a pozostałe spotkania do ligowe zwycięstwa. Dzięki nim ekipa z Podlasia jest po 12. kolejkach na trzecim miejscu z 25 punktami na koncie. To zaledwie “oczko” mniej od Rakowa i trzy od Lecha. Przypomnijmy, że ten duet przecież nie gra w Europie i znacznie łatwiej mu grać na krajowym podwórku, gdzie dodatkowo błyskawicznie… odpadli z Pucharu Polski. Można zatem porównać, że Jaga lada moment będzie łączyć trzy fronty, a ich bezpośredni rywale w lidze grają jedynie w Ekstraklasie. Dodatkowo średnia robi ogromne wrażenie, bowiem dzisiaj to jest 2,08 na mecz, a jako mistrz mieli średnią 1,85. To oznacza, że gdyby utrzymali obecną średnią, skończyliby sezon z dorobkiem 71 punktów, czyli ośmiu więcej od mistrzowskich rozgrywek. To nie daje żadnej gwarancji tytułu, bowiem w 2023 roku Raków miał 75 punktów, a dwanaście miesięcy wcześniej Lech był gorszy o punkt. Nadal jednak pokazuje, że wcale nie trzeba się bać łącznie rozgrywek w Europie oraz na krajowym podwórku.
Dużym plusem białostoczan jest brak uzależnienia się od jednego zawodnika, jak to bywa w wielu naszych przypadkach. Owszem ostatnie wyniki zbiegły się z dobrą dyspozycją Jesusa Imaza, ale przecież regularnie liczby dorzucają Afimico Pululu, Kristoffer Hansen, a swoje także mają na koncie Diaby-Fadiga, Jarosław Kubicki oraz wspomniany Czurlinow.
Egzotyczny przeciwnik
Na początek mały cytat z niedawnej zapowiedzi fazy ligowej Ligi Konferencji. – Grono debiutantów uzupełniają: cypryjskie Pafos, słoweńskie Celje, mołdawski Petrocub oraz serbski Borac Banja Luka. Ten ostatni klub mieści się na terenie Bośni i Hercegowiny, występując w tamtejszej lidze, ale Banja Luka to zdecydowanie serbskie tereny na mapie BiH. Warto dodać także, że Petrocub to drugi w historii klub reprezentujący Mołdawie w fazie grupowej/ligowej europejskich pucharów. Do tej pory jedynym był naddniestrzański Sheriff Tiraspol, któremu raz udało się dotrzeć do fazy grupowej Ligi Mistrzów, a poza tym regularnie grywał w Lidze Europy. Petrocub będzie miał okazje odwiedzić już niedługo Białystok, bowiem w drugiej kolejce zmierzy się z Jagiellonią – tak opisywaliśmy grono debiutantów wśród, których znajduje się aktualny mistrz Mołdawii.
Drużyna z Mołdawii to zawsze będzie egzotyczny przeciwnik. Finansowo poza Sheriffem Tiraspol to przecież liga na bardzo niskim poziomie, podobnie zresztą, jak w przypadku infrastruktury oraz zainteresowania. Zresztą najlepiej pokazują to wyniki z XXI wieku, w którym Sheriff zgarnął 21 tytułów mistrzowskich! W 2011 dominację przerwała Dacia Kiszyniów, cztery lata później Milsami Orhei, a teraz Petrocub Hincesti. Dla tych ostatnich to rzecz jasna pierwszy tytuł w historii klubu, ale już trzecie trofeum na krajowym podwórku. W minionym sezonie sięgnęli także po puchar, który wygrali również w sezonie 2019/2020. Zapewne wiele osób może się dziwić, że ich współczynnik jest wyższy od Jagiellonii, ale to ich siódmy z rzędu start w Europie. Stąd nawet słabe występy oznaczały regularne dobijanie punktów do rankingu. Pierwsze trzy występy kończyły się na jednym przeciwniku – Osijek, AEK Larnaka oraz TSC Backa Topola(najbliższy rywal Legii). W sezonie 2021/2022 wygrali pierwszy mecz i pierwszy dwumecz w Europie, ogrywając macedoński Sileks. Rundę później dwukrotnie minimalnie ulegli Sivassporowi. Dotychczas najlepszym występem były eliminacje LKE w sezonie 2022/2023, gdy ograli maltańską Florianę oraz albańskie Laci. Potem jednak przyszło lanie od węgierskiego Fehervaru(dawny Videoton). Rok temu tylko jeden dwumecz i szybkie odpadnięcie z Maccabi Tel-Awiw. Jednak teraz bycie mistrzem kraju daje spore przywileje.
W pierwszej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów niespodziewanie ograli mistrza Kazachstanu – Ordabasy(1:0 i 0:0). Później w podobnym stosunku niewiele zabrakło im do dogrywki z APOEL-em(1:1 i 0:1). Spadli do Ligi Europy i już wtedy było wiadomo, że jeden wygrany dwumecz daje im fazę ligową. Tę zapewnili sobie pokonując walijskie The New Saints, w podobnym stosunku, co kazachskiego rywala na starcie eliminacji. Oczywiście o Lidze Europy można było pomarzyć, bowiem Łudogorec nie dał im szans i skończyło się “spadkiem” do Ligi Konferencji. Tutaj zaczęli od kolejnego przeciwnika z Cypru, ale Pafos rozbiło ich 4:1 w Kiszyniowie. Nie ma co się oszukiwać, sama obecność na tym etapie rozgrywek to dla nich ogromny sukces. Po wyjeździe do Białegostoku, później przyjdzie im zagrać jeszcze z: Rapidem Wiedeń(dom), Basaksehirem(wyjazd), Realem Betis(dom) oraz Hearts(wyjazd do Szkocji).
Różne losy polsko-mołdawskie
To będzie dopiero trzeci polsko-mołdawski pojedynek w europejskich pucharach. Wbrew pozorom bilans wcale nie jest tak różowy, jak mogłoby się wydawać. W sezonie 2017/2018 Legia Warszawa rywalizowała o fazę grupową Ligi Europy z Sheriffem Tiraspol. Ekipa z Naddniestrza trochę nie pasuje do swojej rodzimej ligi przez wiele aspektów, ale mimo wszystko nikt się nie spodziewał wówczas w naszym kraju odpadnięcia. Skończyło się na dwóch remisach. 1:1 w Warszawie oraz bezbramkowym w Tiraspolu i… końcu gry. To były jeszcze czasy bez Ligi Konferencji, więc nie było, gdzie spaść, a dodatkowo obowiązywała jeszcze zasada goli na wyjeździe. Rok później było lepiej, chociaż rywalem Górnika Zabrze w I rundzie eliminacji Ligi Europy był ostatni wówczas klub mołdawskiej Super Ligi – Zaria Balti. Skończyło się minimalnym zwycięstwem 1:0 u siebie i wymęczonym remisem 1:1 na wyjeździe oraz przepustką do kolejnej fazy. Tam jednak nie było litości od stałego bywalca pucharów – AS Trencin ze Słowacji, co zakończyło przygodę zabrzan z pucharami aż do dzisiaj.
Najświeższe wspomnienia z futbolem mołdawskim mamy jednak okropne. To przez eliminacje do Euro 2024, w których reprezentacja Polski mierzyła się z kadrą tego małego państewka na wschodzie Europy. To właśnie dwumecz z Mołdawią sprawił, że zajęliśmy dopiero trzecie miejsce i musieliśmy grać w barażach. Straciliśmy bowiem pięć punktów na takim rywalu! Wszystko zaczęło się na stadionie w Kiszyniowie. Do przerwy po golach Arkadiusza Milika i Roberta Lewandowskiego sytuacja była pod kontrolą. Po przerwie zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Ion Nicolaescu ustrzelił dublet, a w końcówce biało-czerwonych dobił Władysław Baboglo i skończyło się gigantyczną kompromitacją. W rewanżu na Narodowym nie było wiele lepiej, bowiem wtedy znowu trafił Nicolaescu, ale tutaj skończyło się remisem po golu byłego gracza Jagi – Karola Świderskiego.
***
Początek czwartkowego meczu o godzinie 18:45.