Skip to main content

Ślepy los w tegorocznej edycji europejskich pucharów już dwukrotnie skojarzył reprezentantów Ekstraklasy z islandzkimi rywalami. Zarówno Pogoń, jak i Lech, solidarnie przegrały na wyspie wulkanów i gejzerów. Jak to możliwe, że w XXI wieku pucharowe wycieczki w okolice koła podbiegunowego zwykle kończyły się blamażem?

Tegoroczne występy polskich pucharowiczów mają słodko-gorzki smak. Słodki, bowiem dotychczasowe osiągnięcia Lecha, Rakowa, Pogoni i Lechii są lepsze niż innych naszych reprezentantów na europejskich boiskach w poprzednich latach. Gorzki, ponieważ naszym klubom zdarzyły się wpadki, które – jeśli traktujemy nasz futbol poważnie – nie powinny mieć miejsca. Remis „Kolejorza” z Dinamo Batumi w dalekiej Gruzji przyjęto jako rozczarowanie, choć taki wynik zagwarantował punkty do rankingu krajowego UEFA. Trudno jednak wytłumaczyć porażki Pogoni i Lecha z rywalami z islandskimi KR i Vikingurem, oboma ze stolicy kraju, Reykjaviku.

Islandia to wyspiarski kraj oddalony o setki kilometrów od Wysp Brytyjskich i kontynentalnej części Europy. Państwo leżące na granicy północnoamerykańskiej i euroazjatyckiej płyty tektonicznej jest tykającą bombą, w której istnieje około 200 wulkanów. Swoje nieprawdopodobnie piękne oblicze Islandia pokazała w ubiegłym roku, kiedy podczas szczelinowej erupcji wulkanu Fagradalsfjall w dolinie Geldingadalir widowiskowe spływy magmy przylatywały oglądać setki tysięcy turystów, a islandzki artysta Kaleo nagrał tam teledysk do swojego wykonywanego na żywo hitu „Skinny”. Ale wulkany z Islandii potrafią być także niebezpieczne. Wybuch wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 roku na kilka dni sparaliżował ruch lotniczy w całej Europie, a straty z tym związane sięgały 200 milionów dolarów dziennie.

Islandzki futbol przez lata był właśnie jak ten uśpiony wulkan. Federacja Piłkarska Islandii powstała już w 1921 roku, ale drużyna narodowa rozegrała swój pierwszy mecz dopiero w 1930 roku, wygrywając z Wyspami Owczymi 3:0. Przez lata Islandczycy bezskutecznie ubiegali się o możliwość udziału w kwalifikacjach do wielkich turniejów. „Strakamir okkar”, czyli „Nasi chłopcy” uzyskali prawo gry w eliminacjach do Mundialu 1958 oraz Euro 1964, jednak nie zakwalifikowali się do żadnej z tych imprez. Od 1974 roku regularnie biorą udział w eliminacjach, ale przez dekady byli pariasem europejskiego futbolu. Sytuacja zaczęła zmieniać się w kwalifikacjach do Mistrzostw Świata, które miały zostać rozegrane w 2014 roku w Brazylii. Islandia w grupie E ustąpiła miejsca jedynie bezbłędnej Szwajcarii, wyprzedzając reprezentacje Słowenii, Norwegii, Albanii i Cypru. Piłkarski świat na chwilę skierował swój wzrok na samotną wyspę na Oceanie Atlantyckim, ale Islandczycy polegli w rewanżowym meczu barażowym z Chorwacją w Zagrzebiu i mundial obejrzeli w telewizji.

To był jednak milowy krok dla islandzkiej piłki. W kolejnych eliminacjach już na dwie kolejki przed ich końcem Islandia zapewniła sobie awans na Euro we Francji, dwukrotnie odprawiając w grupie Holendrów bez straty gola. Francuskie mistrzostwa były znakomite dla Gylfiego Sigurdssona i spółki. Kadra nie dała się złamać w grupie Portugalii, Węgrom i Austriakom wychodząc z grupy z drugiego miejsca. W 1/8 finału Islandczycy sensacyjnie pokonali Anglików i dopiero w ćwierćfinale musieli uznać wyższość późniejszego wicemistrza, Francji. Zespół narodowy poszedł za ciosem wygrywając eliminacje do MŚ w Rosji mając w grupie Chorwację, Ukrainę czy Turcję. Mundial nie poszedł jednak po myśli Islandii. Skromny remis z Argentyną był jedynym sukcesem na turnieju, a porażki z Nigerią i Chorwacją wysłały reprezentantów do domu po trzech meczach. Ostatnie Mistrzostwa Europy przeszły Islandii koło nosa w finale turnieju barażowego z Węgrami. W doliczonym czasie gry Dominik Szoboszlai zapewnił „Madziarom” awans.

Równolegle z sukcesami kadry rosły islandzkie kluby w europejskich pucharach. Zwykle reprezentanci Islandii w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów czy Ligi Europy przelatywały jak kometa. Sukcesem nazywano awanse do drugiej rundy eliminacji, ale trzykrotnie udawało się zespołom z wulkanicznej wyspy stanąć u bram fazy grupowej Ligi Europy. Dwa razy ta sztuka udała się zespołowi Fimleikafélag Hafnarfjarðar, w sezonach 2013/2014 oraz 2017/2018. Pierwsza z kampanii zakończyła się bolesnym 2:7 w dwumeczu z KRC Genk. Druga porażka była nieco łagodniejsza – 3:5 w dwumeczu z SC Braga. W międzyczasie na europejskiej arenie pojawił się zespół Stjarnan, znany kibicom z nietypowego celebrowania goli, które swego czasu zawładnęło światowym YouTube’m. Ta historia to swego rodzaju sinusoida. W sezonie 2014/2015 Islandczycy rozbili w pierwszej rundzie walijski Bangor City w dwumeczu 8:0, następnie po dogrywce meczu nr 2 z Motherwell prześlizgnęli się do kolejnej rundy, w której zmierzyli się z poznańskim Lechem. Bramka Rolfa Tofta była jedyną w rozegranym z zespołem Mariusza Rumaka dwumeczu. „Kolejorz” mający w składzie Kaspera Hämäläinena, Darko Jevticia, Gergo Lovrencsicsa czy Tomasza Kędziorę zostali skompromitowani przez półamatorów z Islandii, którzy w fazie play-off eliminacji zmierzyli się ze słynnym Interem Mediolan. Włosi nie pieścili się z rywalem aplikując mu w dwóch spotkaniach aż 9 bramek.

Blamaż poznaniaków był jednym z dwóch kompromitujących wyników polskich drużyn w eliminacjach do europejskich pucharów w XXI wieku. Pierwszym z nich był występ Pogoni Szczecin w kwalifikacjach do Pucharu UEFA przeciwko Fylkirowi Reykjavik, debiutującemu w europejskich rozgrywkach. Na Islandii już do przerwy prowadzili gospodarze po golach jedynego obcokrajowca, Errola McFarlane’a i Olafura Stigssona. Chwilę po przerwie z boiska za drugą żółta kartkę wyleciał Maciej Stolarczyk i grającej w „10” Pogoni zajrzało w oczy widmo upokorzenia przez półamatorską drużynę. W końcówce straty zmniejszył Dariusz Dźwigała golem z rzutu karnego, ale zawód był spory. Tygodnik „Piłka Nożna” pisał o „bordowych ze wstydu” i krytykował zespół. W rewanżu już w 6 minucie Dźwigała sprytnym strzałem z rzutu wolnego otworzył wynik meczu. Przewaga „Portowców” była przygniatająca, ale nie przełożyła się na kolejne gole. Wynik 1:0 promował gospodarzy, ale w doliczonym czasie gry po dośrodkowaniu z rzutu wolnego bramkarz Wojciech Tomasiewicz minął się z piłką, a w zamieszaniu Petur Jonsson wepchnął piłkę do bramki zaskoczonych szczecinian. Piłkarze byli żegnani przy ogłuszających gwizdach swoich kibiców.

Dwumecz Lecha Poznań ze Stjarnan jest symbolem buty, braku wiedzy i zlekceważenia przeciwnika. Dość powiedzieć, że dział analiz „Kolejorza” nie przygotował żadnych informacji na temat Stjarnan. Wiedziano jedynie o wynikach i sztucznej murawie, nie mając pojęcia o stylu gry czy zawodnikach. Zakładano wygraną bez większych przygotowań. Tymczasem na Islandii Lech nie miał żadnej kontroli nad meczem. Choć oddali kilka groźnych strzałów fenomenalną dyspozycją popisywał się bramkarz Ingvar Jonsson (obecny bramkarz Vikingura). Po meczu trener Mariusz Rumak miał pretensje do mediów o pisanie o komprimitacji i bagatelizował temat mówiąc: „Nie załamuję się tym. Jeśli wykorzystalibyśmy wszystkie sytuacje byłoby 12:2. […] Stjarnan miał wiele szczęścia.”. Lechici byli niezwykle pewni siebie przed rewanżem, ale na oczach ponad 20 tysięcy kibiców tylko się ośmieszyli, nie będąc w stanie zdobyć gola na własnym boisku. Dobrze ustawiony taktycznie Stjarnan z każdą minutą był coraz bardziej pewny awansu. „Kolejorz” zmarnował tym samym fenomenalny współczynnik rankingowy, który pozwalał mu na rozstawienie w każdej z eliminacyjnych rund. Piłkarze i trener Lecha zostali wygwizdani i zelżeni przez swoich kibiców.

Jedyną drużyną, która potrafiła odprawić islandzką drużynę w europejskich pucharach w nowym tysiącleciu była Legia Warszawa, której przeciwnikiem był wspomniany wcześniej Hafnarfjarðar. „Wojskowi” też męczyli się na wyjeździe, ale byli bardziej konkretni. Słupek, nieuznany gol Dawida Janczyka po zagraniu ręką i wreszcie strzał Eltona Brandao sprzed pola karnego dający jednobramkowe zwycięstwo Legii. Zwycięstwo w pełni zasłużone, bowiem warszawiacy byli zespołem lepszym. Rewanż był formalnością, ale „Wojskowym” szło jak po grudzie. Gospodarze oddali pierwszy celny strzał dopiero w 38 minucie, ale od razu zakończył się on golem Aleksandara Vukovicia. W końcówce spotkania Roger Guerreiro nie wykorzystał rzutu karnego, który obronił Dadi Larusson, ale minutę przed upływem regulaminowego czasu gry islandzki bramkarz musiał wyciągać piłkę z siatki po raz drugi. Efektownym golem z rzutu wolnego popisał się Edson.

Gdzie tkwi magia Islandii? Dlaczego nasze drużyny, które lecą niemal 3 tysiące kilometrów nie radzą sobie z piłkarskimi średniakami, jak należy uczciwie nazywać islandzkie drużyny? A może to my sami jesteśmy piłkarskimi średniakami? Do znudzenia powtarzanym sloganem bywała sztuczna murawa, na której piłka zachowuje się nieco inaczej niż na naturalnej darni. Ten argument w ostatnich tygodniach w świetnym stylu obalił Raków Częstochowa, który potrafił przez tydzień przygotowywać się do gry na sztucznej płycie w Astanie, odprawiając rywala z kwitkiem. Argumenty o dalekich podróżach, aklimatyzacji, innym klimacie należy włożyć między bajki. W mojej ocenie są tylko dwa scenariusze – albo w dalszym ciągu lekceważymy drużyny z dalekiej Islandii i traktujemy je jak piłkarskich pariasów albo wyszkolenie techniczno-taktyczne naszych drużyn jest gorsze niż nam się wydawało. Po wysokim domowym zwycięstwie Pogoń w wyjazdowym meczu z KR nie wyglądała jak zwycięski zespół mając olbrzymie problemy z kreowaniem sytuacji pod bramką rywala. Wszystko było do bólu przewidywalne. Z kolei „Kolejorz” w starciu z Vikingurem był zwyczajnie bezradny. Zaledwie jeden celny strzał autorstwa Mikaela Ishaka świadczy o tym dobitnie. Rywal był bardziej zdeterminowany, lepszy jakościowo (o zgrozo!) i wygrał zasłużenie.

Polska piłka wciąż zapomina, że świat idzie do przodu. Duża część zawodników KR oraz Vikingura to gracze z doświadczeniem z lepszych niż islandzka lig, choćby szwedzkiej czy duńskiej. Choć w dalszym ciągu drużyny funkcjonują na półamatorskich zasadach to profesjonalizacja islandzkiego futbolu będzie nieuchronna. Strach pomyśleć co będzie, gdy w Europie naprawdę zabraknie dla nas słabych drużyn.

Related Articles