Dziś poznamy pierwszego w historii zwycięzcę nowych europejskich rozgrywek. Liga Konferencji, bo o niej mowa, finiszuje na Air Albania Stadium w Tiranie, a o trofeum zagrają Roma i Feyenoord.
Czy taka obsada finału jest niespodzianką? Doprawdy trudno stwierdzić, bo nie były to rozgrywki naszpikowane europejskimi potęgami. W Lidze Europy mogliśmy mówić o sensacyjnym odpadnięciu Barcelony, Atalanty czy Borussii Dortmund. W wypadku Conference naprawdę ciężko o takie wnioski. Spójrzmy na rywali, których eliminowali finaliści. Roma w fazie pucharowej pokonywała kolejno: Vitesse, Bodo/Glimt i Leicester, a Feyenoord ogrywał Partizan Belgrad, Slavię Praga i Marsylię. Raczej trudno tu mówić o wielkich sensacjach, choć gdyby w finale grało Leicester z Marsylią, to moglibyśmy napisać dokładnie to samo.
Wydaje się, że sukces Romy jest nieodłącznie powiązany z osobą Jose Mourinho. Co by o Portugalczyku i jego ostatnich latach nie mówić, to jest to jeden z najbardziej utytułowanych trenerów. Ba, jest to jeden z nielicznych szkoleniowców, którzy mogą się pochwalić triumfem zarówno w Lidze Mistrzów, jak i Lidze Europy. Dziś może stać się jedynym, który wygrał do kompletu także Ligę Konferencji. Roma nie miała większych szans na walkę o Scudetto, więc Mourinho od ładnych paru tygodni przestawił kurs na Ligę Konferencji. Widać było rosnące zainteresowanie fanów, którzy widzieli swój zespół oczami wyobraźni w meczu finałowym. Robienie frekwencji na poziomie ponad 60 tys. na meczu z Bodo/Glimt to właśnie efekt Mourinho. Skoro nie możemy grać o najważniejsze trofea, to zagramy o inne, nieco skromniejsze. Rzym jest spragniony jakiegokolwiek sukcesu. Ostatnie lata w Italii należą przecież do Juve, a w mniejszym stopniu do ekip z Mediolanu, Napoli czy Atalanty. Ostatnie trofeum, jakie mogli świętować fani Giallorossich to Puchar Włoch z 2008 roku. Minęło 14 lat…
A Feyenoord? Tutaj głód jest pewnie nieco mniejszy, skoro ekipa z Rotterdamu była mistrzem Holandii w 2017, do tego zdobywała Puchar Holandii rok wcześniej i rok później (2016 i 2018) i dorzuciła do tego dwa Superpuchary (2017 i 2018). Ba, co bardziej wiekowi kibice pamiętają jeszcze zdobycie Pucharu UEFA w 2002 roku. Mimo wszystko przez lata De Club van het Volk jest ubogim krewnym dla Ajaxu i PSV, które dominują w rozgrywkach Eredivisie. Wyrwanie jednego tytułu mistrzowskiego w XXI wieku było miłym akcentem, ale dziś w Rotterdamie pojawiła się szansa na kolejną odtrutkę – triumf w Europie. Nawet jeśli to tylko rozgrywki trzeciego sortu.
Premią za wygranie Ligi Konferencji jest awans do fazy grupowej Ligi Europy w kolejnym sezonie, ale to akurat mało istotne w kontekście dzisiejszego meczu, bo zarówno Roma, jak i Feyenoord, zapewniły sobie to samo poprzez rozgrywki ligowe. Rzymianie skończyli Serie A na 6. miejscu, a Feyenoord ligę holenderską na 3. pozycji.
Dla polskich kibiców dzisiejszy mecz ma duży smaczek w osobie Nicoli Zalewskiego. Ten młodzieniec jest nadzieją zarówno Romy, jak i polskiej piłki. Ma dopiero 20 lat, a już Mourinho zobaczył w nim podstawowego zawodnika Giallorossich. To duże wyróżnienie, najlepiej podkreślające z jaką skalą talentu mamy do czynienia. Zresztą, Zalewskiego będziemy mogli oglądać także podczas zbliżających się meczów Polski w Lidze Narodów, a kto wie czy Czesław Michniewicz nie uczyni z niego ważnego „żołnierza” również w kontekście listopadowych Mistrzostw Świata w Katarze.
Początek dzisiejszego finału o 21:00. Ciut większe szanse daje się Romie, ale zobaczymy, czy faktycznie to klub ze stolicy Italii zostanie pierwszym w historii zwycięzcą Europa Conference League.