Skip to main content

Dziś wieczorem w ramach 1/32 finału Pucharu Anglii dojdzie do spotkania Aston Villi z Liverpoolem. Mecz jak mecz, ale jego tło jest więcej niż ciekawe. I doskonale pokazuje, że historia, także ta piłkarska, toczy się kołem. Kołem fortuny.

W grudniu 2019 roku Liverpool stanął przed nieoczekiwaną, bezprecedensową sytuacją. W ciągu dwóch dni pierwszy zespół miał zagrać dwa mecze! Sytuacja rodem ze "zbugowanego" CM-a albo FM-a. Jednego dnia miał być to ćwierćfinał Pucharu Ligi Angielskiej, a następnego półfinał Klubowych Mistrzostw Świata, rozgrywanych… w Katarze. Angielska federacja nie zgodziła się na przełożenie starcia The Reds z Aston Villą, więc poirytowany całą sytuacją Jurgen Klopp musiał wystawić na spotkanie krajowego pucharu zespół juniorów, a do Kataru zabrać pierwszy zespół. Efekt? Zwycięstwo ekipy z Birmingham 5:0.

Liverpool Pucharu Ligi siłą rzeczy nie zdobył. Aston Villa także, bo w finale musiała uznać wyższość Manchesteru City. The Reds z Kataru przywieźli za to Klubowe Mistrzostwo Świata, które było ukoronowaniem znakomitego okresu pod wodzą Kloppa. O spotkaniu już zapomniano, choć przy okazji dyskusji o przepakowanym kalendarzu często ten przykład się przytacza. Trudno bowiem o lepszą egzemplifikację problemu niż kuriozalny układ terminarza, w którym zespół musi zagrać dwa mecze w ciągu 24 h, w dwóch różnych zakątkach świata.

Generalnie jednak było, minęło…

No ale niezupełnie. Otóż dziś los płata figla Aston Villi.  Zespół dopadł koronawirus. I to na grubo. Klub z Birmingham opublikował przed paroma dniami komunikat o zdiagnozowaniu w swoich szeregach „sporej liczby” zakażeń wirusem SARSCoV2, co spowodowało odwołanie zaplanowanego treningu, zamknięcie ośrodka i wysłanie wszystkich piłkarzy oraz członków sztabu na przymusową izolację. Naturalnym krokiem w tej sytuacji wydawałoby się odwołanie dzisiejszego meczu z Liverpoolem.

Ale na to się nie zanosi. I w sumie trudno się dziwić – Aston Villa i tak ma już dwa zaległe mecze, a terminarz z gumy nie jest, o czym przekonywać nikogo nie trzeba, szczególnie w tym pandemicznym  czasie. W dodatku to puchar, więc drabinka musi iść do przodu. Meczu nie można dograć "kiedyś tam" – w kwietniu czy maju. Po prostu się nie da.

Wobec tego jest całkiem prawdopodobne, że dziś to The Villans wystawią zespół U-23. Klub wydał już stosowne oświadczenie, w którym potwierdził, że mecz dojdzie do skutku. Nie wiemy jeszcze, jak będzie wyglądał skład drużyny Deana Smitha i czy w ogóle będzie ona prowadzona przez tego trenera. Dużo może zależeć od przeprowadzenia dodatkowych testów. Ponoć FA jest w stałym kontakcie z przedstawicielami klubu. 
 

Smaczku całej historii dodaje fakt, że Liverpool przegrał w tym sezonie z Aston Villą w meczu Premier League aż…2:7! Dziś jest okazja do srogiego rewanżu za tę porażkę, jak i za tamtą z grudnia 2019. W sumie jednak duża szkoda, że karty rozdaje koronawirus, bo dużo przyjemniej byłoby obejrzeć szarże Jacka Grealisha czy Anwara El Ghaziego niż kilkunastu "nołnejmów".

 

Related Articles