Skip to main content

Słowacja zaskakująco prezentowała się w pierwszej połowie, w której to… zdominowała reprezentację Anglii i zasłużenie prowadziła 1:0. Zapowiadało się na sensacyjne odpadnięcie “Synów Albionu”, ale gola z przewrotki na pół minuty przed upływem doliczonego czasu wyczarował niezawodny Jude Bellingham. W dogrywce gola Kane’a wystarczył.

Reprezentacja Anglii jest bardzo krytykowana za tegoroczne mistrzostwa kontynentu. Ma w składzie najlepszego piłkarza Premier League, wielkiego kandydata do Złotej Piłki, super strzelca z Bayernu Monachium, a gra w piłkę w taki sposób, że można sobie patrząc na to wydłubać oczy. Pierwsza połowa była tego najlepszym przykładem i idealnym potwierdzeniem. Anglia grała tragicznie. Miała 77% posiadania piłki, z którego nic nie wynikało. Nie stworzyła ani jednej tzw. “wielkiej szansy”, nie miała ani jednego strzału celnego i też ani jednego jakiegokolwiek strzału oddanego z szesnastki. Jeśli już Anglicy coś łapali, to żółte kartki, a konkretnie aż trzy w 17 minut. Zwłaszcza ewidentna “kosa” Bellinghama była przejawem frustracji, że kompletnie nic w tym meczu nie wychodzi. Milan Skriniar zbierał wszystko w powietrzu.

Słowacja prowadziła od 25. minuty. Trzeciego gola na tym turnieju strzelił Ivan Schranz ze Slavii Praga. Trafił z Belgią, potem z Ukrainą, a teraz z Anglią. Być może to trafienie przyszło dla Słowaków trochę zbyt… wcześnie, ponieważ później, już głównie w drugiej połowie, momentami zbyt głęboko cofała się do defensywy i myślała już tylko o obronie wyniku. Francesco Calzona tylko się wściekał przy linii i nakazywał swoim podopiecznym podejście trochę wyżej, bo taka skrajna defensywa była proszeniem się o kłopoty. Za całą pierwszą połowę jednak należą się Słowakom wielkie słowa uznania. W defensywie ten występ to perfekcja, Anglia nie istniała. Za to w ofensywie pokazali kilka ciekawych akcji. Tak naprawdę na gola się zanosiło, bo na lewym skrzydle z wielką ochotą grał Lukas Haraslin.

Słowacja mogła prowadzić już w 5. minucie po dwójkowej akcji, w której Haraslin wypuścił Davida Hancko, a ten minimalnie nie trafił. Kilka minut później David Strelec zszedł głęboko po piłkę i na wolne pole wypuścił Haraslina. W ostatniej chwili wślizgiem jego strzał zablokował Marc Guehi, a później tuż sprzed linii piłkę jak najdalej wykopał Kieran Trippier. Anglia miała posiadanie dla posiadania, natomiast z akcji Słowaków ciągle wynikało coś groźnego. No i wreszcie się doczekali. Juraj Kucka wygrał pojedynek główkowy, a David Strelec przytrzymał piłkę, poczekał na podłączającego się kolegę i zagrał idealnie w tempo do Ivana Schranza. Ten był jeszcze odpychany przez Guehiego, ale utrzymał się na nogach i uderzył obok Jordana Pickforda. No i mieliśmy z jednej strony sensacyjne, lecz z drugiej bardzo zasłużone prowadzenie. Jedynym zasługującym na wyróżnienie u Anglików był Kobbie Mainoo.

Bramkę Phila Fodena w 50. minucie słusznie anulował VAR. Gracz Manchesteru City znajdował się na pozycji spalonej. Cztery minuty później Anglicy powinni być w piekle. Zagrali jakieś kuriozum w obronie, podając piłkę do Davida Strelca. Jordana Pickforda nie było w tamtym momencie na bramce, znajdował się gdzieś 30 metrów od niej. Napastnik uderzył z koła środkowego, ale nie przymierzył zbyt dobrze. Kopnął obok bramki i Anglia miała ogromne szczęście, że nie przegrywała 0:2. Mimo wszystko bardzo długo nic jej nie wychodziło. Harry Kane miał na głowie piłkę na 1:1 w 78. minucie, ale po strzale głową i dośrodkowaniu z rzutu wolnego. Z normalnej gry Anglicy nie byli w stanie zrobić kompletnie nic. Nie pomógł też i Cole Palmer. Wreszcie Declan Rice postanowił spróbować z daleka i w 81. minucie trafił w słupek.

W 87. minucie na bramkę Jordana Pickforda kopnął Stanislav Lobotka i statystyki celnych strzałów były w tamtej chwili porażające – dwa Słowaków i… zero Anglików. Słupek to przecież strzał niecelny. Już sobie wszyscy wyobrażali nagłówki, Southgate pewnie na drugi dzień by nie pracował, lecz wtedy wjechał na białym, królewskim koniu on – Jude Bellingham. Najpierw próbował poderwać zespół, kiedy nie szło. Chciał uczestniczyć w każdej akcji, domagał się piłki, dyrygował kolegami, zagrzewał angielskie trybuny, krzycząc “vamos” i to lider tej reprezentacji podłączył ją do tlenu. Bramkę celebrował w swoim stylu, rozkładając ręce. Dołączył się do tego Harry Kane, z czego powstało wiele udanych zdjęć. Załamani Słowacy wyszli z głową w piasku na dogrywkę i dostali od razu “gonga”. Zatem Anglia strzeliła gola na 1:1 w 95. minucie, a tego na 2:1 w… 91. minucie. Ot, paradoks doliczonego czasu i dogrywek. Słowacy byli pół minuty od osiągnięcia nieba. Jeszcze w 105. minucie z bliska spudłował Petr Pekarik. Bardzo utrudniła mu interwencja Eberechiego Eze.

W dogrywce Anglicy wyglądali eksperymentalnie, jeśli chodzi o skład. Na wahadłach biegali Saka i Eze. W ataku Kane i Toney, a jeszcze był przecież Jude Bellingham. Wszystko przez to, że Southgate rzucił wszystkie siły na wyrównanie. Najważniejsze, że udało się ten rezultat dociągnąć. Z olbrzymimi kłopotami, ale “Synowie Albionu” zameldowali się w ćwierćfinale.

Related Articles